Wspaniałe granie! Uff, po prostu wymiatanie na całego! Judas Priest na żywo pokazuje swój nieprzeciętny kunszt w uprawianiu ciężkiego grania.
Po nagraniu pięciu płyt studyjnych Judasi zdecydowani się na wydanie albumu live - w przeciwnym wypadku stracilibyśmy wiele przyjemności ze słuchania ich muzyki, która na koncercie zabrzmiała lepiej niż w studiu. Dodam, że na krążku znalazły się same najlepsze hity z początku działalności zespołu, którego ówczesne poczynania studyjne mimo wszystko były trochę nierówne. Zarzut ten nie odnosi się jednak do omawianego dzieła, które nie posiada żadnych mankamentów - każdy kawałek robi doskonałe wrażenie.
Bardzo dobra jest tu produkcja, która świetnie uwydatnia wszelkie atuty zespołu. Publiczność jest słyszalna właściwie tylko pomiędzy utworami i jej odgłosy nie przeszkadzają w słuchaniu świetnie spisującego się bandu rodem z Wielkiej Brytanii.
Pierwsza rzecz jaka rzuca się w uszy to wspaniały głos Roba Halforda, jest bardzo dynamiczny i elastyczny, wokalista potrafi śpiewać bardzo zadziornie i ostro oraz pięknie wyciąga górki, przyciąga także charakterystyczną chrypką. Nie ma co, nawet jeśli ktoś go z różnych powodów nie lubi, to i tak Rob wypada tutaj naprawdę wybornie i ma sporą ilość swoich kapitalnych momentów - mistrzowski jest w Sinnerze i Victim of Changes.
Trudno nie docenić tego co robią tu Ken Downing i Glenn Tipton - gitarzyści pokazali tutaj jak wygląda piękna, mocna i szlachetna muzyka z pod znaku NWOBHM, pamiętająca jeszcze czasy psychodelii i rozimprowizowanych solówek, których jest tutaj od cholery. Panowie wioślarze wzbogacają utwory o liczne popisy, absolutnie dzikie i nieokiełznane zagrania, których słuchanie przyprawi o ekstazę prawdziwych fanów gitarowego łomotu i zjeży ich włosy na karku.
Sekcja rytmiczna także jest mocnym punktem formacji - dudnienie basu i bębny Lesa Binksa dopełniają dzieła zniszczenia naszych bębenków usznych.
Unleashed in the East to porywająca, klasyczna pozycja w dyskografii Księży a także w całej historii rocka jeśli chodzi o albumy 'na żywca', spokojnie mogę postawić ją obok takich arcydzieł jak Live After Death Ironów, Made in Japan Purpli, Strangers in The Night Ufo, Live and Dangerous Thin Lizzy i kilku jeszcze innych tego typu wydawnictw.
5/5