Uroboros

Oceń ten artykuł
(5 głosów)
(2022, EP)

01. Dziennik 516/30 - 1:09
02. Tak to widzę, brachu - 3:17
03. Od jutra - 4:38
04. Ekran - 3:21
05. Partyzant - 4:25
06. Uroboras - 4:00

Czas całkowity - 20:51

- Bombs - wokal
- MC Hell - rap
- Szpon - gitara
- Mako - elektro, synth
- Szydeł - gitara basowa
- Sushi - perkusja

 

Media

1 komentarz

  • Dariusz Maciuga

    Kiedy na przełomie wieków pojawił się tzw. nu metal, niemal od razu stał się on stylem wyklętym i ze wszech miar wyszydzanym pośród metalowej braci, zwłaszcza jej ortodoksyjnej części. Mimo tego jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać niezliczone ilości zespołów łączących rocka z rapem, metalem, angażujących nawet DJ – ów. Pod względem komercyjnym okazało się to ostatecznie strzałem w dziesiątkę, bo marketing działał prężnie, wielkie wytwórnie zarobiły krocie, grupa fanów mocno się rozrosła. Na przestrzeni dwóch dekad styl ten ugruntował się, kilka zespołów z tamtych lat działa do dziś, pojawiło się wiele nowych. Tymczasem rok 2022 przyniósł płytę EP pt. „Uroboros” pochodzącego z Rybnika i jego okolic Joe Palooka. Zespół można z jednej strony (dość mocno generalizując) zaliczyć do tego nurtu, z drugiej jednak bardziej prawdziwe jest uznanie, że po prostu wyrósł na jego fundamentach tworząc swoją własną alternatywną budowlę.

    Niemniej dywagacje na temat genezy muzyki Joe Palooka, nie mają w istocie znaczenia, bo najistotniejsza jest sama muzyka. Ta, którą proponuje zespół na swoim debiutanckim i jedynym jak na razie wydawnictwie jest ambitnym spojrzeniem na nowoczesny rock i metal. Owszem, łączy się z dźwiękami, które niegdyś wybrzmiewały u grup, będących w czołówce nu metalu, choć jest to połączenie raczej symboliczne. Ci bowiem, którzy pamiętają lata '90 powinni raczej dostrzec echa grup pokroju Limp Bizkit (tak, wiem, że to nu metal) Flapjack, Faith No More, Rage Against the Machine, a nawet Sweet Noise z czasów płyty „Czas ludzi cienia”. „Echa” to słowo klucz, bo zespół tylko czerpie z tego, co było najlepsze u wspomnianych wykonawców – przede wszystkim z energii i siły przekazu. Brzmienie i rozwiązania kompozycyjne są ich własną inwencją tworząc niejako kwintesencję nowoczesnego, alternatywnego metalu i rocka z wokalami bazującymi ni mniej ni więcej tylko na rapie przełamywanym czystym śpiewem. Klasycznie i zachowawczo, ale to „robi robotę”, bo słychać w tym pasję i zaangażowanie wokalistów – Maćka „Mc Heela” Lebiody i Błażeja „Bombsa” Sobery. Można to ująć w ten sposób, że rap przekazuje pewne określone treści, a śpiew bardziej emocje. W połączeniu z gęstą gitarową ścianą dźwięku i mocno akcentowaną perkusją Remigiusza „Sushi” Bylińskiego wychodzi z tego żywiołowy groove. Gitara Łukasza „Szpona” Krzątały wraz z dodającym „mięsa” basem Michała „Szydła” Szydełko tworzą swego rodzaju dźwiękową „nawałnicę”, ale nie przysłaniają pozostałych instrumentów i nie powodują przez to, że jest to tylko muzyka gitarowa z dodatkami. Jednak muzyka z tego krążka nie byłaby niczym szczególnym, gdyby nie podkłady i tła generowane z samplera. Powiem wprost: to, co robi Maciej „Mako” Ostrowski jest mistrzowskie. Nie chodzi tu o naładowanie muzyki milionami dźwięków. Nic z tych rzeczy. Tu chodzi o perfekcyjne dobranie dźwięków elektronicznych do riffów, rytmów i melodii. Te dźwięki spajają wszystko razem tworząc ciekawą, nieco futurystyczną atmosferę. I co najważniejsze: elektronika to nie jest tylko drugorzędny dodatek, lecz pełni istotną równorzędną rolę z gitarami, perkusją i wokalami. W tym momencie dochodzimy już do pewnej konkluzji. Mianowicie to, co tworzy JP jest bardzo spójne. Nie ma ani jednego przypadkowego dźwięku. Nie ma dźwięku, który by nie pasował w danym miejscu. Odnosi się wręcz wrażenie, że każdy dźwięk ma swoje odpowiednie miejsce, jak i znaczenie. Nie ma ani jednego zbędnego słowa.

    Z kolei słowa to teksty i właśnie one wymagają osobnego omówienia. Ich autorem jest Mc Heel. Z pełną odpowiedzialnością powiem, że jeśli za liryki bierze się ktoś, komu w żyłach płynie rap, to (generalnie ujmując) nie wyjdzie z tego banał. W tekstach utworów JP widać spojrzenie na poszczególne aspekty ludzkiego życia z szerszej perspektywy i dostrzeganie czegoś więcej. Nie ma tu intelektualnej mielizny. Nawet z pozoru proste sformułowania są osadzone w szerszym kontekście i wymagają przemyślenia. Bo to nie są słowa dla słów. To nie są słowa dla dekoracji muzyki. Celowo nie zagłębiam się w poszczególne treści, bo zajęłoby to zbyt dużo miejsca, ale przede wszystkim – żeby nie wyrywać niczego z kontekstu i dokonywać jakiś nadinterpretacji. Niech wystarczy to, co napisałem i to, że w treści te warto samemu się wsłuchać i wyciągać wnioski.
    Ten niewielki, bo zaledwie dwudziestominutowy krążek z sześcioma utworami to wzorcowy przykład na to, jak z pasji do muzyki można stworzyć coś wyjątkowo dobrego. A w kontekście muzyki rockowej – coś wyjątkowo świeżego. Jednak ostatecznie rzecz i tak sprowadza się do tego, czy muzyka porywa, czy nie. „Uroboros” porywa. I to gwałtownie.

    P.S. Z premedytacją nie skupiłem się na konkretnych utworach, bo „Uroboros” to dla mnie jedna, maksymalnie wciągająca całość.

    Dariusz Maciuga wtorek, 28, styczeń 2025 17:55 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Varia

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.