Wishbone Ash to zespół, który w krótkim czasie osiągnął bardzo wiele, a począwszy od drugiej połowy lat siedemdziesiątych starał się w mniej lub bardziej udany sposób mierzyć ze swoją legendą. Legendą, którą zbudowały dwie płyty: debiut i 'Argus'.
Wydany w grudniu 1970 roku album zatytułowany po prostu 'Wishbone Ash' był przełomowy. Do tej pory właściwie nie było zespołów, w których obok siebie grałoby dwóch gitarzystów solowych. Wprawdzie rok wcześniej w USA debiutancki album wydali Allmani, ale w Europie mało kto o nich wówczas słyszał. Debiut Wishbone Ash stanowił elektryzującą mieszankę bluesa i rocka, okraszoną mnóstwem gitarowych solówek Andy'ego Powella i Davida 'Teda' Turnera. Solówek naprawdę wybornych. No, ale co tu się dziwić, skoro w swoim czasie podczas wspólnego jamu przed jakimś koncertem pan Powell tak pozamiatał na gitarze, że przysłuchujący się tym wyczynom Ritchie Blackmore został, by obserwować koncert Wishbone Ash, a potem ponoć szepnął co trzeba komu trzeba, dzięki czemu debiutanci szybko podpisali kontrakt z MCA.
'Wishbone Ash' to blues-rockowy wymiatacz, aczkolwiek nie można też odmówić tej muzyce pierwiastków progresywnych*. Przepełnieni entuzjazmem wynikającym z podpisania kontraktu płytowego muzycy jamowali do upadłego, komponując 6 nagrań, które ostatecznie znalazły się na debiucie. I tę energię świetnie w każdym utworze słychać. Na początek zespół zaserwował singlowy 'Blind Eye'. Iście atomowe wejście dwóch gitar wzbogaca knajpiana partia fortepianu, a i sekcja rytmiczna ostro pracuje. Czysty gitarowy rock'n'roll. Potem następuje nieco bluesowe 'Lady Whiskey' o bardzo niewesołym tekście: Lady Whiskey, she gets sick when she goes downtown, one day drink's gonna put her down. Partie gitarowe oszałamiające wręcz swoją harmonią, a pod koniec utworu następuje zupełny gitarowy odlot. Mało jest nagrań o takiej mocy, z tak żywiołowymi solówkami. Następne w kolejności 'Errors of My Way' daje chwilę wytchnienia od gitarowej galopady. Nagranie jest przedniej urody, nic dziwnego, że weszło do kanonu wishbonowych ballad. Współbrzmiące partie gitary pięknie przeplatają się z chóralnymi partiami wokalnymi. A sola gitarowe po prostu powalają, choć po pierwszych dwóch nagraniach wydawało się, że lepiej już zagrać nie można. A można, bo najkrótsze na płycie 'Queen of Torture' również wyróżnia się ekspresyjnymi solówkami gitarowymi; porywa zwłaszcza otwierający motyw, powracający jeszcze w połowie nagrania.
Na koniec dwa utwory, które oryginalnie znalazły się na drugiej stronie winyla. 'Handy' i 'Phoenix'. Absolutnie rewelacyjne. 'Handy' rozpoczyna się solówką basową, stopniowo cichnącą tylko po to, by ustąpić pola rasowym bluesowym partiom gitar. Ale nagranie jest istną mieszaniną stylów, bo w połowie panowie przyspieszają, pan Turner ma chwilę, by wyszaleć się na basie, a potem zespół po prostu odjeżdża. I jeszcze pan Upton raczy nas perkusyjną solówką, i jeszcze krótkie boogie na zakończenie i Martin Turner, niemal krzyczący: She don't fit in my scene, she don't fit in my world anymore. I koniec. A potem zaczyna się 'Phoenix'. Podniosłe sola gitarowe po prostu wbijają w podłogę. Z początku wolne, nagranie nabiera coraz żwawszego tempa, niesione śpiewem wokalisty:
Bird, raise your head from the ashes - many men lay dead
You can see them like I
Phoenix rise, raise your head to the sky.
A potem już tylko fenomenalne, raz współbrzmiące a innym razem rywalizujące sola gitarowe. I pełna furii gra Steve'a Uptona na bębnach i basowe pochody Martina Turnera. Zresztą co ja będę tu opowiadać: to nagranie każdy, kto interesuje się rockiem (nie tylko progresywnym), powinien mieć w małym palcu.
Trudno się pisze o płycie, która zyskała już miano absolutnej klasyki, bo co nowego można dorzucić do stosu już napisanych recenzji? Nie będę się więc silić na oryginalność i zakończę dość sztampowo, ale w tym akurat przypadku jest to jak najbardziej uzasadnione: wstyd nie znać tej płyty, wstyd jej nie mieć. Po prostu klasyka klasyki.
5/5
*sam Andy Powell pytany po latach o to, z jakimi zespołami Wishbone Ash rywalizował w latach siedemdziesiątych, wymienił ELP, Yes i Genesis.