Gdy mówimy o najciekawszy krajowych płytach rockowych nie mamy problemu z wymienieniem najważniejszych albumów z lat siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych. Problem pojawia się gdy chcemy się przyjrzeć współczesnej scenie progresywnej w naszym kraju. Nie brakuje oczywiście współczesnych polskich zespołów, które w różnorodny sposób wpisują się w szeroko rozumiany nurt rocka progresywnego. Pewnie można by opisać wiele albumów bardziej znanych czy uznawanych za lepsze. Dlaczego więc warto pochylić się nad pierwszą płytą krakowskiego zespołu Gargantua? Powodem jest chyba to, że muzyka proponowana przez tę grupę nie jest ani prostą kopią anglojęzycznych zespołów, ani nie jest możliwe jej jednoznaczne zaklasyfikowanie. Z jednej strony można ją po prostu wrzucić do szufladki z napisem art rock. Zespół występuje jednak na festiwalach RIO i nie można powiedzieć, że nie pasuje do podobnego towarzystwa, aczkolwiek jest to muzyka dużo bardziej przystępna, od tej którą proponowali klasycy gatunku (Univers Zero czy Art Zoyd). Jednocześnie niecodzienne są także teksty utworów - poetyckie, zaśpiewane jakby szarpanym wokalem, mnie przywodzącym na myśl sposób śpiewania Grzegorza Ciechowskiego. Doskonałe jest powyginane, gitarowe granie Bartka Zemana, zwraca też uwagę oszczędna perkusja. Jest to fuzja elektrycznego rocka, folkowych teksów i jazzu wpisująca się w nowy obraz muzyki kameralnej. Warto jednak pamiętać, że wspomniana folkowość jest bliższa temu co prezentował np. zespól Kwartet Jorgi.
Uwodzi przestrzenna gitara w utworach takich jak Szła-dzie (ajachta!) czy Ażur, ciekawe są partie klawiszy np. w Fumatorze kulbacznym. Na całym albumie wybija się też gra na perkusji Marcina Borowskiego. Niewątpliwie jest to jedna z najciekawszych i najbardziej niebanalnych płyt ostatnich dziesięciu lat. Jeśli jeszcze jej nie znacie to najwyższy czas posłuchać i przekonać się samemu.