W latach dziewięćdziesiątych Mike Oldfield wydawał bardzo dziwne i chyba nie do końca potrzebne płyty, takie jak np. mocno elektroniczne 'The Songs of a Distant Earth' czy kolejną wersję dzwonów rurowych (sam się już zgubiłem, ile tego było). Ale między tymi mniejszymi i większymi niewypałami udało się panu Oldfieldowi nagrać jeden bardzo dobry album, a mianowicie 'Voyager'. Płytę w pewnym sensie stanowiącą nawiązanie do dzieł, które Mike Oldfield nagrywał w latach siedemdziesiątych. 'Voyager' jest bowiem swoistym instrumentalnym concept albumem, inspirowanym celtyckim folkiem. Znalazły się na nim przede wszystkim aranżacje tradycyjnych melodii celtyckich i kowery utworów współczesnych artystów z kręgu tej muzyki. Pan Oldfield zadbał przy tym o to, by do nagrań skrzyknąć bardzo silną ekipę muzyków, m.in. skrzypaczkę Maire Breatnach (znaną z gry w zespole Máire Brennan) czy Liama O'Flynna (współpracującego np. z Kate Bush czy Enyą), dobrze znanych fanom celtyckich klimatów.
Efektem jest kawał świetnej muzyki, zatopionej w mglistym klimacie zielonej wyspy. Czasem dość onirycznej ('She Moves Through the Fair') nostalgicznej ('Celtic Rain') czasem bardzo podniosłej ('The Hero', 'Flowers of the Forest') i subtelnej ('Women of Ireland'). Gitara pana Oldfielda świetnie odnajduje się w przyjętej muzycznej konwencji ('Wild Goose Flaps its Wings'), dopełniając dźwięki harfy czy fletni pana, a czasem podejmując dialog, np. z dudami ('The Voyager'). Autorskie nagrania Mike'a Oldfielda również bardzo dobrze pasują do tej dźwiękowej układanki: bez opisu w książeczce trudno byłoby zgadnąć, że nie są to współczesne wersje jakichś skomponowanych przed wiekami melodii. Na szczególną uwagę zasługuje przy tym najdłuższa na płycie, autorska kompozycja Oldfielda - 'Wzgórze Świętego Michała'. Początkowo ma ona w sobie coś zbliżonego do muzycznych poszukiwań Vangelisa, powoli się rozwija, nabierając symfonicznego rozmachu, aż do patetycznej kulminacji w finale. Znakomite nagranie, stanowiące udany melanż muzyki celtyckiej i rocka symfonicznego.
Oczywiście, na 'Voyager' nie ma nic szczególnie odkrywczego, płyta przywołuje klimaty, które dobrze znamy z albumów Clannad czy Enyi. Malkontenci będą też kręcić nosem i marudzić, że muzyka jest dość monotonna. Ale nic to. Album nie ma słabszych momentów, a Mike Oldfield wciąż prezentuje się jako bardzo sprawny gitarzysta, urzekając swoją grą bez epickiego rozbudowywania swoich solówek do monstrualnych rozmiarów ;-). Tu dźwięk, tam brzdęk, a jak wszystko ładnie do siebie pasuje.
I tylko szkoda, że Mike Oldfield nie poszedł za ciosem i po wydaniu 'Voyagera' powrócił do odgrzewania kotletów spod znaku 'Tubular Bells'. Dobrze, że 'Voyager' się w ogóle pojawił, bo inaczej lata dziewięćdziesiąte byłyby już całkiem straconą dla Oldfielda dekadą.
Bardzo przyjemnie słucha się tej płyty w słoneczne, jesienne, leniwe sobotnie popołudnie, co polecam każdemu. Sam bardzo lubię przypomnieć ją sobie od czasu do czasu. Powracają wtedy wspomnienia z licealnych lat, gdy dzięki mojemu imiennikowi (pozdrawiam!) miałem okazję pogrążyć się w mgłach Avalonu, w które spowity jest cały oldfieldowski 'Podróżnik'. Z całą pewnością album ten zasługuje na solidne:
4/5