A+ A A-

Folklore And Superstition

Oceń ten artykuł
(9 głosów)
(2008, album studyjny)
01. Blind Man
02. Please Come In
03. Reverend Wrinkle
04. Soul Creek
05. Things My Father Said
06. The Bitter End
07. Long Sleeves
08. Peace Is Free
09. Devil's Queen
10. The Key
11. You
12. Sunrise
13. Ghost Of Floyd Collins
- Johna Fred Young (perkusja)
- Jon Lawhon (bas)
- Chris Robertson (śpiew, gitara)
- Ben Wells (gitara)

1 komentarz

  • Arkadiusz Cieślak

    Gorzka słodycz

    Kiedy dostałem tą płytę, od razu rzuciło mi się w oczy nazwisko producenta: Bob Marlette. Pomyślałem, że to całkiem nieźle wróży, w końcu Bob współpracował ze wspaniałymi muzykami takimi jak: Black Sabbath, Alice Cooper, Tony Iommi, Slayer czy Tracy Chapman. To jednak były wszystkie wiadomości jakie mogłem wywnioskować na podstawie okładki i wiedzy przeze mnie posiadanej. Black Stone Cherry to do tego momentu był mi zespół zupełnie nieznany.

    Sama okładka jednak wskazuje niewątpliwie na jednoznaczne muzyczne inklinacje. Czterech młodych długowłosych muzyków ubranych w jeansy, t-shirty i skórzane czy zamszowe kurtki, trzymających do tego gitary, mikrofon (werbel stoi pomiędzy nimi), bezsprzecznie sugeruje muzyczny styl, który prawdopodobnie znajdziemy na tym krążku. Do tego nazwa zespołu jakaś taka kojarząca się z Black Sabbath, Black Crowes, Stone Temple Pilots, Stone Roses czy Wild Cherry. Jak jest naprawdę i co znajdziemy na tym albumie? O tym za chwilkę.

    Zespół nie tylko mnie jest nieznany, a w każdym razie tak przypuszczam. Ta młoda zarówno stażem, jak i średnią wieku muzyków grupa, pochodzi ze środkowego wschodu Stanów Zjednoczonych, a konkretnie z Edmonton w Kentucky. Tych czterech chłopaków w wieku od 20 do 23 lat nagrało właśnie swoją drugą płytę. Jak sami mówią, w regionie, w którym mieszkają, niewiele się dzieje, a muzyka stała się dla nich azylem, ucieczką od szarości dnia powszedniego. Poza tym duży wpływ na rozwój ich muzycznych gustów mieli również rodzice, a nawet dziadkowie: ojciec perkusisty Johna Freda Younga był członkiem zespołu Kentucky Headhunters, który zdobył nawet nagrodę Grammy, wujek basisty Jona Lawhona był perkusistą jazzowym, a gitarzysta Chris Robertson dostał swoją pierwszą gitarę od dziadka, który zresztą sam zajmował się ręcznym tworzeniem instrumentów. W ten sposób kształtowały się, a właściwie nadal się kształtują ich muzyczne charaktery.

    Nie znam debiutanckiej płyty BSC i nie jestem w stanie się do niej odnieść, ale wydaje mi się, że najprawdopodobniej niewiele się zmieniło w ciągu dwóch lat, w trakcie których zespół pracował nad 'Folklore and Superstition'. Album trwa nieco ponad 52 minuty i zawiera 13 utworów, z których żaden nie przekracza 5 minut. Znajdziemy na nim 3 ballady, a pozostałe numery, to rasowe rock'n'rollowe piosenki. Choć sami muzycy utrzymują, że wypracowali swój własny unikalny styl, to trzeba sobie jasno powiedzieć, że płyta brzmi jak żywcem wyjęta z repertuaru zespołów grających muzykę gitarową na przełomie lat 80-tych i 90-tych, a dość często wręcz grunge'owo, choć w tym bardziej przystępnym wymiarze. Wszystkie utwory sygnowane są nazwą BSC, ale ciągle mam wrażenie, że to zbiór coverów. Owszem, dość nowocześnie zagranych, świetnie zrealizowanych, ale jednak przeróbek. Oryginalności tutaj nie znajdziemy, ale czy rzeczywiście zawsze jej szukamy?

    Wokalnie Chris Robertson najbliżej jest chyba Eddiego Veddera z Pearl Jam. Do tego dodajmy domieszkę Chrisa Cornella z Soundgarden i mamy... Temple of the Dog. Wokal jest niewątpliwą zaletą tego zespołu, mocny, głęboki, o dość szerokiej skali, choć niezbyt oryginalny. W balladach natomiast zahacza momentami o Stevena Tylera z Aerosmith. Co do ballad, to na szczególną uwagę zasługuje 'Things my father said'. Naprawdę piękny, niebanalny numer z przesłaniem.
    'Somewhere there's a sun that's shining
    So bright that I can't see Your smile
    And all that I need is one last chance
    Just to hear You say goodbye'

    Gitarzyści - Chris Robertson (w podwójnej roli jako również wokalista) i Ben Wells - sprawdzają się naprawdę znakomicie. Piszę to oczywiście jako zupełny teoretyczny i techniczny laik. Grają jednak soczyście, a ich solówki wpisują się idealnie w kontekst całej płyty. Sekcja w tym całym zamieszaniu troszeczkę jakby odstaje, ale to już na pewno kwestia znajomości, wiedzy i wyczucia. Mnie może ich brakować.

    Ta płyta to naprawdę świeży powiew. Sam się sobie dziwię, pisząc te słowa, ponieważ album jest wtórny do cna. Tak, zaprzeczam sam sobie, ale coś w tym jest. Początkowo wydawała mi się niezwykle atrakcyjna, później byłem zły, że słyszę patenty ograne od lat, a teraz bardzo się nią cieszę. Jak zespół wtórny do cna, jest w stanie nagrać płytę świeżą? BSC odpowiedział na to pytanie i zrobił to naprawdę nieźle.

    Lubię taką muzykę, lubię pewną swobodę, rock'n'rollowe zacięcie ujarzmione hardrockowym charakterem, okraszone nowoczesnym, współczesnym brzmieniem i produkcją. Takie utwory jak 'Devil's Queen', 'Reverend winkle', 'Bitter end' czy 'Ghost of Floyd Collins' powodują przyśpieszone bicie serca, automatyczne wybijanie rytmu dłońmi, palcami, stopami, a nawet innymi częściami ciała. Jakimi? Pozostawiam to indywidualnym umiejętnościom słuchaczy (i słuchaczek).

    Zespół osadzony dość głęboko w swoim środowisku Kentucky, opowiada nam w swoim ostatnim utworze - 'Ghost of Floyd Collins' - o bohaterskim pionierze zdobywcy jaskiń, który zginął uwięziony w jednej z odkrytych przez siebie grot. Akcja ratunkowa była pierwszym medialnym wydarzeniem tego typu w 20-tym wieku. Odnalezionemu, ale zablokowanemu Floydowi podawano przez cztery dni jedzenie i picie, po czym wąski przesmyk zawalił się, pozostawiając tylko i wyłącznie niewielką szczelinę, pozwalającą na kontakt głosowy. Collins zmarł po 14 dniach z wyczerpania i głodu, a jego ciało zostało wydobyte po 2 miesiącach.

    'Peace is free' to jeden z utworów o głębszym przesłaniu. Jak strasznie cenna jest wolność? Ile krwi potrzeba, aby osiągnąć jej namiastkę? Ile istnień ludzkich? Pamiętajmy, że każde z nas jest takim istnieniem. I nasi bliscy, a granice państw nie tak odległe. Tak czy inaczej pokój jest za darmo i jest wolnością.

    Ta płyta zyskała moją przychylność w trakcie pisania tej recenzji, nie mogę tego ukryć i nie chcę. Tak młody zespół, z tak odległego regionu świata, grający tak znaną i przewidywalną muzykę, naprawdę mnie oczarował. Zastanawia mnie jak ta muzyka może trafić pod strzechy? Kto zajmie się promocją? Kto obecnie ma szanse się przebić w dobie internetu i 'downloadów'? Chyba jednak, jak słusznie zauważył Bruce Dickinson z Iron Maiden, o istnieniu zespołu decyduje jego intensywna działalność koncertowa.

    Wtórność i wsteczność nie zawsze oznaczają kopię czy pastisz. Black Stone Cherry na pewno łamie pewne schematy, ale nie te odnośnie 'odkrywkowości', starając się dodać do nich pewien powiew młodości i niezależności. Jak dla mnie jest to udana próba, choć wsteczności nie da się ukryć. Słyszymy tutaj Poison, Aerosmith, Pearl Jam, Soundgarden, The Cult, Black Crowes, Guns' n 'Roses, a nawet czasami Van Halen. Jeśli ktoś się zasłucha, to na pewno, zgodnie ze źródłem, odnajdzie wpływy Led Zeppelin czy ACDC, ale to przecież jest obvious.

    Album jest świetnie wyprodukowany, a o odpowiedzialnym za to Bobie Marlette już wspominałem. Bob osadził BSC we współczesnym, nowoczesnym brzmieniu, nie zapominając o swoich własnych korzeniach i wzorcach. Black Stone Cherry śpiewa i gra przeszłą pieśń przyszłości, choć tak naprawdę może być ciężko o tą przyszłość. Oby to nie był gorzki koniec ('Bitter end').


    3,5/5

    Arkadiusz Cieślak

    Arkadiusz Cieślak wtorek, 03, marzec 2009 11:24 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Varia

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.