A+ A A-

Electric Swan

Oceń ten artykuł
(4 głosów)
(2008, album studyjny)
01. In the hush of daze (5:00)
02. Electric Swan (5:25)
03. Your love been so good to me (4:05)
04. Eleventh angel (3:40)
05. Beyond the rising sun (7:43)
06. Calibro 9 (3:49)
07. Crossing the line (5:59)
08. Redwitch (5:47)
09. Teaser (4:17)
10. Apollo's dream (6:50)
11. Creeping death (10:21)

 

- Lucio Calegari  ( guitars )
- Paolo Negri  (Hammonds, synths )
- Ricky Lovotti  ( drums )
- Enrico Garilli  ( bass )
- Edoardo Giovanelli  ( bass )
- Lucka Rancati ( vocal )
- Sophya Baccini ( vocal )

1 komentarz

  • Rafał Ziemba

    Mówi coś wam nazwa Wicked Minds?? A taki pan jak Lucio Calegari?? Pewnie tyle co i mi mówiła na początku. Otóż, Wicekd Minds to kapela, która założona przez wyżej wymienionego pana grała thrash i stopniowo ewoluowała w stronę proga.
    Nie wystarczyło to jednak wymienionemu już z imienia i nazwiska gitarzyście i postanowił nagrać i wydać swój solowy album.

    Akurat na tą recenzję miałem najmniej ochoty. Bo płyta która do mnie dotarła, to niestety tylko kartonikowa promówka. No nie lubię, jak nie mogę zobaczyć książeczki, zdjęć muzyków, tekstów... No ale jako, że Black Widow Records zajmuje się li tylko dystrybucją tej płyty, to raczej nie ich wina.
    Przekonałem się, że warto posłuchać i napisać pare słów o tej muzyce gdy zerknąłem na listę wykonawców, którymi się Lucio inspirował. Bo jest tu i Lenny Kravitz i Whitesnake i Metallica i Fuzzy Duck i Atomic Rooster i Soundgarden i Pink Floyd i Goblin i PFM i Black Widow i Bram Stoker (nie pisarz, tylko kapela) i wiele, wiele innych. Z takimi nazwami w zanadrzu płyta nie powinna być słaba. Ale co to będzie za muzyka?? Bo zakres stylistyczny inspiracji jest szeroki niczym spodnie Tedego...

    Na krążku 11 numerów. Długi album. Autorowi nie starczyło jednak inwencji na tyle kompozycji, więc posilił się coverami. Jest tu więc Your Love Been So Good To Me autorstwa Rutha Copelanda, Teaser Tommyego Bolina oraz Metallicowe Creeping Death. Po tych tytułach już mniej więcej widac czego można się spodziewać. Będzie hard rockowo.

    Nie pomyliłem się w ocenie. Płytę otwiera soczysty hard rockowy riff w stylu jak najbardziej Purplowskim. Klawiszowiec jednak się tu nie popisuje i gra bardzo oszczędnie, co od klimatu znanego z Machine Head utwór oddala. Niby jest jakieś solo Hammondów, ale bez rewelacji. Ale maniaków klasycznego hard rocka powinien jak najbardziej cieszyć. Ponieważ to album zorientowany głównie na gitarę, to i solówka jest obowiązkowa. Też bez fajerwerków, ale bardzo solidna.
    Drugi w kolejności to tytułowy numer. Szybki, rozpędzony hard rock. Z bardzo fajnym riffem, kojarzącym mi się bardziej z Amerykańskim niż Brytyjskim rockiem. Brzmi trochę jakby melodyjność Aersomith zmieszać z ciężarem Blue Cheer. Trochę bardziej progowo robi się w połowie kawałka, gdy szybkość zostaje przełamana akustyczną gitarą i solówką. Teraz brzmi to jak Strange World z debiutu Iron Maiden. Jednak nijak ma sie to do wcześniejszej części i brzmi dosć dziwnie. Fajnie, że kombinują, ale to trochę nie ten kierunek chyba. A kiedy pod koniec pojawiają się klawisze to brzmią... dość zabawnie. Ale to chyba wina produkcji.
    Przychodzi czas na cover numer jeden. Your Love Is So Good To Me to znów sprawdzone rockowe patenty, ale tym razem zamiast męskiego wokalu słyszymy kobietę. To Sophya Baccini z zespołu Presence. Dodaje to nawet uroku.
    Najkrótszy na albumie Eleventh Angel ma początkowy riff do złudzenia przypominający nagrania Mercyful Fate. I w sumie tyle w nim ciekawego. Niby partie gitary zmieniają się co chwila... nawet jakby funk miga momentami... ale jakoś nie porywa. Solidne jest to wszystko i z wyczuciem, ale brakuje jakiejś takiej iskry.
    Najbardziej liczyłem na Beyond The Rising Sun, gdyż jest to najdłuższa kompozycja na Electric Swan. Wreszcie pojawia się naprawdę ciekawa melodia. Kapela gra sobie balladowo i nigdzie się nie spieszy. Dzięki temu znaleźli trochę czasu, żeby przemyśleć swój koncept. Pod koniec drugiej minuty numer zmienia się w hard rockera, ale kontynuuje ciekawe granie. Fajny, połamany rytm... jest na czym ucho zawiesić:) Tylko wokal jest jakiś taki bez wyrazu. Brak charakterystycznego głosu to niestety wada wielu wokalistów.
    Niestety Calibro 9 psuje fajny nastrój. Funkowe gitary, jakby wyjęte z płyty Red Hot Chili Peppers - tylko, że żadnej ciekawej melodii tu nie ma. Hammondy znów grają to samo co w pierwszym numerze i całość jest kompletnie nijaka. Ja rozumiem to, że pan Calegari chciał się popisać różnymi technikami gitarowymi - tylko po co? Drugi instrumentalny numer i po raz drugi zupełnie niepotrzebny.
    Na szczęście Crossing The Line zaczyna się o wiele ciekawiej. To znaczy melodia jest ciekawsza, fajna, choć prosta gitarka. Ale wokalista zdaje się fałszować... Szkoda. Mogli jednak zatrudnić wokalistkę Presence na pełny etat. No naprawdę, tego numeru to mi żal.
    I tym sposobem zbliżamy się do końca. Jeszcze tylko cztery numery. Autorskie pół na pół z coverami (czego nie trudno się domyślić, jako, ze do tej pory byl tylko jeden cover).
    I lecimy na zmianę. Najpierw napisany przez Lucia numer Redwitch. Jeden z mocniejszych punktów płyty, nie tylko przez to, ze najbardziej metalowy. Ma swój klimacik, jest dość dobrze gitarowo zaaranżowany. Szkoda, że perkusja i bas na tym albumie są tak płasko wyprodukowane, bo była by większa moc. Riffy są zdecydowanie Metallicowo-Maidenowe. Dobry numer - dobrze, że instrumentalny - do trzech razy sztuka jak to mówią.
    Cover Bolina - Teaser nabrał ciężaru. Ale poza tym wykonanie jest bez ognia, bez polotu. Ot tak grają sobie panowie, bo grają. Nie można było sobie tego darować?
    Apollo's Dream to ostatnia okazja aby zapoznać się z autorską twórczością Electric Swan. Wreszcie coś więcej pogrywają Hammondy, choć brzmienie ich na tym albumie jest bardzo słabe. Widać, ze już nie starczyło pomysłu na nagranie następnego numeru, bo powielają klimat z Redwitch - tylko, ze właśnie tym razem gitara została zastąpiona na pierwszym planie przez klawisze. Znów nie ma wokalu, a utwór nuży. Kolejny którego mogło by zabraknąć. Po co nagrywać godzinną płytę, skoro pomysłów własnych ma się tylko na czterdzieści minut? Chyba tylko sam autor wie.
    Bardzo byłem ciekaw jak wypadnie cover Metallici. Bo na kopercie jak byk widnieje informacja że trwa on 10 minut! To albo będzie 4 minutowa solówka, albo zwolnią bardzo. Niestety wybrali wariant drugi.
    Hetfield nie ma zadziwiającego głosu. Ale ma przynajmniej sówj własny styl śpiewania i jest od razu rozpoznawalny. Wokalisty z Electric Swan nikt nie będzie raczej rozpoznawał. Ani na płytach, ani tym bardziej na ulicy. Z drugiej strony, nie każdy musi być gwiazdą rocka.
    A numer dalej się ślamazarzy. Choć są zmiany aranżacyjne, to cienka to przeróbka. Solo gitarowe też jakieś takie od czapy... Słabe zakończenie.

    A cała płyta przeciętna. Powinna zainteresować maniaków hard rocka i raczej tylko ich. Nie jest to album który mogę polecić, choć pewnie znajdzie się ktoś, komu będzie się on podobał. Dla mnie jest to 3/5, ale jeśli ktoś kocha hard rocka to niech sobie z czystym sumieniem podniesie ocenę o pół punktu.

    3/5

    Rafał Ziemba niedziela, 15, marzec 2009 15:37 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Varia

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.