A+ A A-

In The Arena

Oceń ten artykuł
(8 głosów)
(1977, album studyjny)
1. In The Arena
2. Liberated Lady
3. Stupid Boy
4. Conquistador
5. Long Legged Lady
6. Speed Queen
7. I Wanna Be Free
8. In Spite of It All
9. Michelle

Czas Całkowity: 38:24
- Bernie Millar  ( Vocals )
- Bones Brettell  ( Keyboards )
- Gary van Zyl  ( Bass )
- Sandy Robbie  ( Guitar )
- Wally Cullis  ( Drums )

1 komentarz

  • Rafał Ziemba

    Ten rockowy Cyrk z RPA stoi gdzieś na skrzyżowaniu glam rocka i progresu. Dziwne połączenie? Ale jak najbardziej możliwe.

    Okładka nic nam nie mówi. Rozwarta paszcza Pumy, a w niej stalowe ząbki. Lekki kicz, który mógł trafić na okładkę zarówno glam rockowej kapeli, pseudo metalowej tandecie w stylu Steelover czy Poison ale i w zasadzie każdej innej. Historia muzyki zna masę przykładów na koszmarne okładki, które szpeciły (bo przecież nie zdobiły) świetne albumy.

    Jeszcze przed włączeniem krążka rzut oka do wkładki. Pięciu młodych muzyków, z których jeden ma pomalowane oczy... T-Rex się kłania. Tudzież inny Slade. Ale z tyłu okładki widzimy spis utworów, a tam cover Procol Harum. Ki diabeł?

    Rozwiązanie oczywiście przynosi zawartość muzyczna. Więc może trochę o niej:)

    Na krążku mamy dziewięć numerów. Mało który przekracza pięć minut. Krótkie formy wynikają pewnie z tego, że muzycy nie szukali bezpośrednio inspiracji w progu i nie mieli ambicji grania długich, skomplikowanych form.

    Zaczyna się bardzo zachęcająco. In The Arena to taki mainstreamowy rock, oparty na ostrym brzmieniu gitar i wysokich tonach klawiszy. W refrenie słychać talent perkusisty, który dwoi się i troi za swoim zestawem. Niezłe wrażenie robi także wokalista. Dysponuje dość podobnym głosem do Bruce'a Dickinsona, choć ma mniejsze możliwości wokalne.
    Liberated Lady, to taki trochę słodziutki numer, który mógłby nagrać Aerosmith, ale i Rose Tattoo w swoich mniej rock'n'rollowych momentach. Choć sporo słodyczy wypływa z tego nagrania, to słucha się tego bez żenady. Zespół ma bardzo wysoki poziom, ale niestety, bardziej gustuje w mainstreamowym rocku niż w jego ambitniejszych odmianach.
    Lukrowanie muzyki nie mija wraz ze Stupid Boy. Ale ma on sobie w coś z Genesis ery z Gabrielem, a już na pewno ma masę wspólnego z Supertramp
    i ich Crime Of The Century. Swoja drogą - refren z tego numeru jest niemal identyczny w wymowie jak ten z Pearl Jamowego Jeremy.
    Przyszła pora na cover. Bardzo ładnie odegrany Conquistador z debiutu Procol Harum. Oczywiście za to zespół ma u mnie bardzo duży plus, bo ja lubię Hiszpańskie brzmienia:) No i sam pomysł zagrania coveru Procol Harum innego niż Whiter Shade Of Pale zasługuje na pochwałę.
    Dobry obraz całości psuje Long Legged Lady. Taki sobie numerek, który mógłby spokojnie zaistnieć na jakimś albumie Van Halen, czy jakimś spadkowym Aerosmith. Dobrze, ze trwa krótko, tylko około trzech minut. Bo ani melodii w tym ciekawej nie ma, ani aranżacji.
    Trochę lepszy jest Speed Queen, choć też niczym nie zaskakuje. No może zaskakuje momentami szybkością. Ale poza tym to jest to dość nijakie więc i pisać nie ma o czym.
    Circus odzyskuje moją sympatię wraz z bardzo ładną balladką I Wanna Be Free. Fajne zagrywki gitarowe na początku wprowadzają nas idealnie w klimat numeru. Później mamy ładne brzmienia klawiszy... jeden z najlepszych momentów na płycie, i jeden z tych bardziej ambitnych, nawet solówka gitarowa się pojawia. Ładne to, nawet całkiem nie brzydkie:)
    In Spite Of It All (I Don't Wanna Die) bardzo ładnie buja. Także i ten numer przez swe częste zmiany motywów aspiruje do miana bardziej ambitnej muzyki. Brakuje wyrazistego refrenu, ale i tak poziom poprzednika został utrzymany. Po prostu solidne rockowe granie z solówkami:)
    Na koniec zespół pozostawił nam Michelle. Po raz kolejny ciśnie mi się na usta porównanie z Supertramp. Choć jest tu juz coś swojego, jakiś taki pierwiastek, zalążek własnego stylu, choć jeszcze mało wyrazisty. Chyba to właśnie dzięki temu ta zamykająca płytę kompozycja pozostaje tą najlepszą na albumie. Z ciekawymi motywami, z naprawdę fajną solówką. Szkoda, że nie pokusili o cały album w tym stylu, a przynajmniej o rozciągnięcie tego numery do długiej formy

    Generalnie Circus zalicza się do takiej grupy zespołów jak Fantasy czy Graphite. Granie które jest przyjemnie, ale dosć nijakie, niczym sie nie wyróżnia. Brak własnego stylu - gdzieś tam mignie Supertramp, Aerosmith, czasami David Bowie i Elton John.
    Ale mimo to, słucha się tego dość przyjemnie. Będę mógł spać w nocy i sumienie nie będzie mnie męczyło, jeśli postawie 3,5.

    3,5/5

    Rafał Ziemba niedziela, 23, sierpień 2009 21:54 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Varia

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.