Sleepless

Oceń ten artykuł
(6 głosów)
(2009, album studyjny)
1. The Burial of Count Orgaz       
2. Edina's Escape from Cancer City       
3. The Mask of the Demon       
4. High Tide Symphony       
5. Void in the Life       
6. I Curse my Fate       
7. Totentanz       
8. Inquisitor       
9. Witchfield / The Black Widow       
10. Imagination Vortex       
11. The Burial of Count Orgaz (Finale)
- Giovanni "John Goldfinch" Cardellino ( vocals )
- Andy Cardellino ( guitar )
- Ilario "Piranha" Suppressa ( guitar )
- Baka Bomb ( bass )
- Thomas Hand Chaste ( drums, keyboards )     

1 komentarz

  • Rafał Ziemba

    THC. Wszyscy wiemy w czym ten związek występuje. Zresztą fakty są takie, że wielu muzyków, także, a może przede wszystkim tych rockowych, tworzyło pod jego wpływem.
    We wkładce albumu Witchfield te trzy literki pojawiają się bardzo często. Ale nie mają na celu propagowania nielegalnych środków. Prawda jest dużo prostsza - THC to inicjały od Thomas Hand Chaste. Muzyka, który jest założycielem i mózgiem Witchfield. O tyle dziwne, że jest on perkusistą i jednocześnie klawiszowcem, a to dość niespotykane połączenie. Wcześniej Thomas był muzykiem dość znanego w undergroundzie zespołu Death SS.

    Po raz kolejny przychodzi mi recenzować płytę z Black Widow Records, która jest długa. Jakoś Włosi upodobali sobie zapychanie płyt do maksimum. Sleepless zawiera jedenaście utworów i trwa prawie godzinę. Może się to okazać minusem i odbić na końcowej ocenie.
    Numery są długie, jak to na doom metal przystało. A, no właśnie. Bo Witchfield gra właśnie taka muzykę.

    Po intrze, pierwszym właściwym numerem jest Edina's Escape From Cancer City. Nie ma niespodzianek. Riffy jako żywe wyciągnięte z Black Sabbath, mocny bas w podkładzie i dość melodyjny wokal. Sam THC jakoś nie popisuje się tu bardzo. Proponuje bardzo oszczędną grę perkusyjną, jednak ubarwia numer pasażami klawiszy.
    Następnie mamy The Mask Of The Demon, który rozpoczyna się od industrialnych dźwięków, z których dopiero po chwili wyłania się gitarowy riff. Taki zabieg powoduje u mnie skojarzenie z czwartym solowym albumem Danziga. Panowie młócą ten swój doom przez dziewięć minut i wiele w sumie z tego nie wynika. Solo gitarowe także nie porywa. Jak na razie przeciętnie.
    High Tide Symphony z tytułu kojarzy mi się oczywiście z zapomnianą brytyjską kapelą. Nie ma jednak z nią nic wspólnego. Tak na marginesie - śmieszy mnie nazywanie różnych metalowych utworów symfoniami. W wypadku Witchfield jest podobnie jak u reszty. Za całą symfonię robią tu okazjonalne klawisze. Gitarzyści znów nie potykają się o przyciągające uwagę riffy. Zespół klepie swój przeciętny doom. I w sumie jedyne czego można się czepić, to brak oryginalności i pewnej dawki chwytliwości w riffach. Poprzednio miałem okazję recenzować Doomraiser i ci panowie byli o wiele lepsi i ciekawsi, choć w tym samym gatunku, który nie pozwala za bardzo poszaleć z dźwiękami.
    Następny utwór jednak przynosi coś ciekawszego. Flet i saksofon... no tego nie mogłem się spodziewać. Bardzo interesujące, psychodeliczne dźwięki. A potem, nareszcie ciekawe linie gitary. Wokal co prawda jest tu zbyt stonowany, i bardziej mówiony niż śpiewany, ale całość jak najbardziej na plus. Nawet pojawia się zmiana tempa, choć wydaje mi się, że panowie są jakby trochę niepewni w tej szybkości. Jest to jednak najciekawsza, najlepsza kompozycja na płycie.
    Teraz przychodzi się zmierzyć z I Curse My Fate. Utrzymuje on poziom poprzednika. Zespół po raz kolejny trochę kombinuje, są szybsze fragmenty, gitary grają w mniej oczywisty sposób. Jeśli ten poziom zostanie utrzymany do końca albumu, to może być całkiem dobrze.
    Totentanz to ambientowe zabawy Thomasa. Bez rewelacji, ale trwają tylko trzy minuty, więc da się je przeżyć. Choć zupełnie nie rozumiem, dlaczego znalazły swoje miejsce na płycie.
    Po tej dawce klawiszowych pejzaży, mamy bardzo chwytliwy numer Inqusitor. Gitarzyści grają momentami unisono co jest bardzo fajne, a poza tym popisują się najbardziej przebojowym riffem na płycie. Także tu mamy flet i saksofon. No, no, no... a już myślałem, że będziemy mieć do czynienia z tak nudnym albumem.
    Zazwyczaj jest tak, że najbardziej chwytliwe, rozpoznawalne riffy zostawia się na utwór tytułowy, bądź też taki, który ma nazwę taką samą jak zespół. Taki też chyba był zamysł muzyków w tym wypadku, jednak fakt jest taki, że pojawiły się na tej płycie już ciekawsze partie gitar. Witchfield dzieli ścieżkę z The Black Widow, który to numer jest dedykowany wytwórni , a raczej ludziom którzy ją tworzą. Koniec końców - kompozycja ta miała by szansę na stanie się hymnem Witchfield, gdyby tylko nie była coverem Alice Cooper. Zobaczymy jak inni będą ją odbierać. Mi przypomina całkiem mocno muzykę Mercyful Fate, co jest oczywiście komplementem.
    I tak doszliśmy do ostatniego, poza outrem, numeru na Sleepless. Imagination Vortex nie wnosi nic nowego do muzyki Witchfield, za to mamy tu ciekawostkę związaną z tekstem. Otóż, liryki do tego numeru są zaczerpnięte z Blake'a. Problem polega na tym, że jest to ten sam tekst, który pojawił się już na płytach takich wykonawców jak Bruce Dickinson, ELP czy Vangelis. Brak własnego pomysłu trochę smuci.

    Mimo wszystko nie jest to taka niezdarna płyta, o jaką podejrzewałem Witchfield po pierwszych trzech numerach. Gdyby skrócić ją o Mask Of The Demon i High Tide Symphony może bym się pokusił o trochę wyższą ocenę. Niemniej jednak, myślę, że 3,5/5 nie jest w żaden sposób krzywdzące dla tego albumu.

    3,5/5

    Rafał Ziemba piątek, 06, listopad 2009 11:28 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Varia

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.