A+ A A-

The Dead Have Rizen

Oceń ten artykuł
(1 Głos)
(2009, album studyjny)
1. Intro: The Grave        
2. Hemicidal        
3. Driller        
4. 66 Angel Eyez        
5. US Tank        
6. Love Me To Death        
7. The Tall Man        
8. God Of Thunder     
9. In The Raw        
10. Outro: Dark Dominion   
- Rob Graves ( guitars, vocals )
- Steven Bogle ( guitar, vocals )
- Alan D'Angelo ( bass )
- Don Ramirez ( drums )

1 komentarz

  • Rafał Ziemba

    Horror metal jako nazwa gatunku nie mówi mi wiele. To ma być coś w stylu Kinga Diamonda? Jakaś mieszanka metalu z psychobilly czy Misfits?
    Także nie wiele świtało mi w głowie po usłyszeniu nazwy The Ripper. Niezbyt to oryginalne. Ale okazuje się, że jest to zespół, który swój pierwszy album wydał w 1984 roku. Niestety, w trzy lata po wydaniu debiutu zespół przestał istnieć. Drugi album był już jednak skomponowany i czekał na wydanie. I tak czekał i czekał i leżał gdzieś na dnie szuflady, aż tu nagle w 2009 ujrzał światło dzienne (co biorąc pod uwagę jego tematykę nie musiało mu koniecznie zrobić dobrze).
    Pytanie brzmi - jak to ugryźć? Czy jako płytę z 1987 czy z 2009 roku? Zobaczmy co da się z tym albumem zrobić.

    Oczywiście na początku mamy intro a na końcu outro. Skoro tę informację mamy już za sobą, skupmy się na reszcie.
    Hemicidal, który otwiera właściwą część albumy to muzyka na pograniczu thrashu i tradycyjnego metalu. Produkcja jest tu nowoczesna, ale nie na tyle, żeby miało to razić starych maniaków. Słychać tu trendy, jakie panowały w 87 roku. Jest tu i Megadeth i Metallica, a nowoczesne brzmienie przypomina Grave Digger czy Iced Earth.
    Liczyłem w sumie trochę po cichu, że będzie coś z Misfits jednak, ale niestety.
    Od poprzednika zupełnie praktycznie nie odbiega Driller. Riffy są mocne, choć mało przebojowe. Nie ma też zbytniego kombinowania z aranżacjami. Granie jest solidne, choć nie wiem czy w 87 roku mogli by coś zdziałać z tą muzyką. Choć może więcej niż teraz, bo teraz to chyba pozostaje tylko bazowanie na statusie legendy. No i jeszcze jedno skojarzenia. Podobne efekty przetwarzania wokalu jakie mamy na tej płycie można usłyszeć na albumie Voivod - Angel Rat.
    66 Angel Eyez to dokładnie ten sam pomysł. Jedyna różnica to klawisze w tle. Solidne i motoryczne granie, nawet ma swój urok i klimat, ale jeszcze brakuje czegoś. Chyba po prostu ciekawszych kompozycji. Trochę więcej finezji, mniej toporności.
    I ja potrafię zrozumieć, że taki US Tank ma wielki ciężar, i że nigdzie się mu nie spieszy, ale panowie mogli by jednak pokombinować przynajmniej trochę z tempem, skoro z liniami melodycznymi i partiami gitar im aż tak bardzo nie wychodzi. Długość utworów także nie jest tu atutem. 6:55 przy takim graniu to naprawdę za długo. Jednak sama końcówka jest fajna i przypomina trochę Sodom z okresu Agent Orange.
    Love Me to Death nie przynosi żadnych wyczekiwanych przeze mnie zmian, a wokalista zaczyna już mnie trochę męczyć swoją manierą. Choć prosty refren wpada w ucho.
    Teraz czeka mnie przejście przez instrumentalny The Tall Man. Miałem małą nadzieję, że tu muzycy popiszą się i pokażą na co ich stać, ale dalej niestety pozostali w swojej estetyce. W sumie brzmi to tak, jak gdyby zapomnieli dopisać tekstu po prostu do tego utworu. Nie pasują tu niestety te zagrywki rodem z Mother Russia Maidenów.
    To może cover Kiss?
    Twórczość tego zespołu jest mi bardzo obca. Poza doskonałą znajomością płyty Psycho Circus i kilku singlowych numerów nie znam żadnej innej muzyki podpisanej tą nazwą. Ciężko więc odnieść mi się do oryginału, choć słyszę, że numer ma pewien potencjał, tylko nie mogę się uwolnić od wrażenia, że został tu zaprzepaszczony.
    Pozostaje więc już tylko In The Raw. Ani lepszy, ani gorszy od reszty. Po prostu przeciętny numer przeciętnej kapeli.

    Ale czy przeciętne kapele nie mają prawa wydawać płyt? Mają. A czy nie mają swych fanów? Mają. A czy ja muszę ich słuchać? Czasami muszę.
    Więc niech grają i wydają ile im się tylko zamarzy. Ja muszę tego słuchać tylko czasami. Poza tym, nie są to aż tak straszne zespoły zazwyczaj. Tak jak The Ripper. No po prostu mi czegoś brakuje w tej muzyce, choć nie twierdzę, że ktoś inny nie ma prawa tego czegoś w niej znaleźć.
    A jak to będzie z tymi latami? No o tyle plus, że muzyka się jakoś strasznie nie zestarzała. Choć nie dojrzała też jak wino. Nie miała raczej szans na przebicie wtedy, nie ma tez raczej tych szans teraz. To co teraz będzie? Będzie tak samo... albo lepiej...
    3,5/5

    Rafał Ziemba piątek, 06, listopad 2009 11:44 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Varia

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.