Nowy album Slayera to kolejne arcydzieło thrashowego kwartetu z LA. Po udanym, ale nie powalającycm Christ Illusion, po niekoniecznie najwyższych lotach i nieco słabszych dziełach takich jak: Undisputed Attitude oraz Diaboulus in Musica wrócili z wyśmienitym albumem. Poprzednie nagrania były chyba zbyt eksperymentalne, żeby nie rzec dziwne. Na World Painted Blood widać wyraźnie, że zespół do tego, aby wydać świetny album nie potrzebuje super promocji, psychoterapeuty czy innych wspomagaczy duchowo-cielesnych. Slayer nie próbuje szukać radykalnych zmian stylistycznych, po to żeby znaleźć wiernych odbiorców. Komercja jest mu obca i zbędna. Balansowanie na krawędzi dobrego smaku i szokujących obrazów to od zawsze sztandarowy element ich twórczości. Czy to za sprawą okładek, tekstów, czy ekstremalnie szybkiej muzyki gitarowej, nie mówiąc już o genialnych wyczynach perkusyjnych Dave'a Lombardo. World Painted Blood rozgniata z siłą 40-tu Metallik, 15 Megadeth'ów i pięciu innych kapel thrashowych. Tu nawet cisza jest potężna i głośna.
Płytę otwiera utwór tytułowy. Zaczyna się niewinnie (lekko jak na Slayera, chociaż ten motyw jest nam już znany), po czym następuje przejście w szybki rytmiczny riff, który przewija się przez całe dzieło. Stopy Lombardo bombardują raz po razie. Natężenie dźwięku jest tu zabójcze. Pojawia się powtarzane jak mantra: World painted blood, No sanctuary, World painted blood, No sanctuary! Solówki gitarowe są tu naprawdę mistrzowskie i jednocześnie niemal piekielne. Tym razem to nie gitarowe wyścigi Hanemanna z Kingiem, ale skowyty, jęki, przestrzennie rozciągnięte dźwięki wibrujące w głowie słuchającego. Ciarki przechodzą po plecach. Takich dźwięków Slayer jeszcze nie tworzył. Po chwili pojawia się powolna deklamacja Toma: Like a disease spreading death, Erasing your existence, która wydaje się spowalniać nieco ten utwór, ale to tylko złudne wrażenie. W tle słychać gitary i przyspieszającą tempo perkusję. Głos Toma przechodzi w agresywny wrzask, powraca początkowy ciężki i szybki riff. Wyjęczane na koniec słowa, niczym w agonii:
Signs of disease, rivers red, blood in ice, plague
Signs of disease, rivers red, blood in ice, plague
Signs of disease, river, red, blood
Welcoming our death - kończą ten przerażający apokaliptyczny obraz zalanego krwią świata.
W dużej części płyty, to stary, dobry rasowy Slayer. Słychać echa płyt Reign Blood, South Of Heaven, czy Seasons In The Abyss. Sprawdzone i pewne wzorce udowadniają, że Slayer dalej jest w pełni sił do pokonania konkurencji oraz gotowy do nagrania kolejnych dobrych płyt. Gdzieś w prasie pojawiają się deklaracje Kinga, że jeszcze dwie płyty i koniec, czas przejść na emeryturę. Z jednej strony się z nimi zgadzam, z drugiej nie! Zgadzam się, że nie można grać takiej muzyki mając sześćdziesiąt parę lat, bo nie będzie to tak energiczne, agresywne i szokujące. Nie zgadzam się, bo kto wypełni pustkę i obejmie tron po Królu?
Wracając jednak do płyty. Poszczególne utwory przynoszą specyficzne smaczki, którymi można się delektować w nieskończoność.
Snuff, Unit 731, Public Display Of Dismemberment - to klasyczne krwiste siekanki, które stanowią rozpoznawalny modus operandi tego zespołu. Dwie ultra-szybkie stopy perkusisty, wyścigi gitar i szaleńczy śpiew Toma Araya. W Snuff warto posłuchać końcowego, powtarzającego się zwrotu Murder is my future, killing is my future, a potem samego is my future śpiewanego, szeptanego, mówionego i wywrzeszczanego przez Toma w różnych wariantach.
Beauty Through Order - przypomina składnią i melodią Seasons In The Abyss. Misternie budowany nastrój i żadnej litości. To właśnie czysty Slayer! Z kolei Hate Worldwide zaczyna się ciekawym riffem, kontynuowanym przez 3 minuty, przerwanym gdzieniegdzie jedynie solówkami.
Human Starin - lekkie zwolnienie, bez zmiany ciężaru gatunkowego. Dalej jest to 100%-towy slayerowy thrash. To zwolnienie potęguje tylko siłę wyrazu. W środku utworu pojawiają się przyprawiające o dreszcze deklamacje Toma na tle pojękującej gitary. Specyficzny, przerażający klimat niemal jak w Dead Skin Mask. Ekstaza.
Americon - to według mnie najciekawsze obok World Painted Blood muzyczne osiągnięcie Slayera na tej płycie. Nie ma, co opisywać, tego trzeba po prostu posłuchać!
Psychopaty Red - to najkrótsza kompozycja. Szybki, porywający i ogłuszający jak seryjny wystrzał z kałasznikowa. Godny polecenia jest zwłaszcza fragment z krótkimi wkomponowanymi w przerwy - dźwiękami basu. Dalszy ciąg to już klasyka, czyli galopady solówek w zabójczym tempie.
Dziesiąty kawałek kontynuuje delikatnie (Sic! Ależ słowo znalazłem!) stylistykę z poprzedniego albumu. Dokładnie mówiąc chodzi o podobny motyw gitarowy, który rozpoczyna utwór Jihad. Ciekawe rozwiązanie melodyczne nadaje specyficznego klimatu w tym utworze. Czytałem, że Tom Araya podobno śpiewa w Playing With Dolls, bowiem o tym utworze mówimy. Prasa pisze nawet o progresywnym wydźwięku tego utworu. Kto jednak spodziewa się śpiewu na miarę Bruce'a Dickinsona, czy Amy Lee niech odejdzie w pokoju i nie wraca więcej do tej płyty. Miejmy nadzieję, że Tom nie zacznie jednak brać lekcji śpiewu, a Jeff z Kerrym nie zaczną wywijać progresywnych rozciągniętych solówek. Wtedy dopiero potrzebna będzie wizyta u psychologa, psychiatry albo psychoanalityka, albo u wszystkich naraz.
Not Of This God to już finał i zakończenie na miarę możliwości Slayera. Jest szybko, intensywnie i jak przystało na Slayera obrazoburczo. Chociaż nie do końca. W końcu opisują świat, w którym żyjemy my wszyscy i sami tworzymy te wszystkie okropności. Czy to świat miłosiernego dla ludzi Boga? A może rządzi nim, kto inny? Może to jednak rzeczywiście świat Nie Tego Boga?
Polecam wyszukanie na youtube trailera promującego tę płytę. Obrazy i dźwięk mówią wszystko, czego można się po niej spodziewać.
Płyta być może nie jest jeszcze osiągnięciem na miarę South of Heaven. Nie ma specyficznej atmosfery jak Seasons In The Abyss. Nie mniej widać, że pracują ostro a praca ta przynosi rewelacyjne efekty. Są wierni wzorcom, jakie stworzyli w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątym i mimo, że rozwijają się muzycznie cały czas, to jednak nie szukają taniego poklasku mediów. Płyta wydana w czterech wersjach graficznych. Każda ma inną okładkę. Złożone w całość tworzą mapę świata. Jak sugeruje tytuł, mapę Świata pomalowanego krwią.
Moja ocena to 5/5, za świetny powrót, stylistycznie zamkniętą całość, nowe motywy muzyczne i utrzymanie wysokiego poziomu, tempa i standardowego zgorszenia, jakie sieją grafikami. 100% Slayera w Slayerze!
Ryszard Lis