Jeff Vaughn - perkusja
Vince Buonassi - bas
Chase Carter - gitara, śpiew
Jeff Vaughn - perkusja
Vince Buonassi - bas
Chase Carter - gitara, śpiew
''The Battle Of Ego'' to tytuł pierwszej płyty chicagowskiej grupy Vonassi. Zespół powstał w 2007 roku, a założyli go : perkusista Jeff Vaughn i basista Vince Buonassi. Jak łatwo zauważyć nazwę grupy utworzyły fragmenty nazwisk obu muzyków, o których warto jeszcze wiedzieć, że grają oni też na gitarach akustycznych, rytmicznych
i różnych instrumentach klawiszowych. Pierwszym efektem ich współpracy była instrumentalna Ep-ka. W jakiś czas później do Vonassi dołączył śpiewający gitarzysta Chase Carter i w tym składzie zespół rozpoczął prace nad swym pierwszym pełnowymiarowym krążkiem. Przygotowane przez siebie kompozycje grupa przedstawiła szefostwu Progrock Records. Spotkały się one z przychylnym przyjęciem kierownictwa tej wytwórni, a w nagranie i wydanie albumu zaangażował się osobiście jej prezes, sam Shawn Gordon. Premierę płyty wyznaczono na luty 2010, a jej dystrybucję rozpoczęto miesiąc później.
''The Battle Of Ego'' trwa pięćdziesiąt siedem minut, a ściślej mówiąc pięćdziesiąt trzy. Kończący album utwór ''Coiled'' składa się z siedmiu minut muzyki i czterech minut zupełnie niepotrzebnej ciszy. Nie rozumiem tego zabiegu. Pozostałych jedenaście kompozycji to krótkie piosenki, trwające od dwóch do czterech minut. Oznacza to, że w muzyce z omawianej płyty rocka progresywnego jest tyle, co kot napłakał. I tak jest w istocie. Muzykę z ''Battle Of Ego'' można określić jako nowocześnie zagrany i oparty na licznych nakładkach oraz efektach gitarowych hard rock. Pod względem brzmieniowym, aranżacyjnym i kompozycyjnym utwory z tego albumu zbliżone są do tych, które znamy z płyt Jelly Jam, Kino i Rush z ''Vapor Trails'' oraz ''Snakes And Arrows'', z tą jednak różnicą, że Vonassi chętniej korzysta z instrumentów klawiszowych.
Na pozór ''The Battle Of Ego'' jest udaną płytą, ponieważ można na niej znaleźć niezłe melodie ( zwłaszcza ''Strong Arm Welfare'' ), dobry głos wokalisty ( barwą zbliżony do głosu Nicka D'Virgillio ), ładnie wyeksponowany bas, przyzwoite sola gitarowe, niebanalne riffy, ciekawe zagrywki perkusisty i intrygujące klawiszowe tła. Mimo tych wszystkich zalet muzyki Vonassi słucha się bez entuzjazmu i satysfakcji, nie przyciąga ona uwagi, ale i jej nie rozprasza. Najzwyczajniej w świecie wionie od niej nudą. Słuchałem tej płyty kilkanaście razy i w kilku przypadkach złapałem się na tym, że nie zauważyłem, iż czas jej odtwarzania dobiegł końca i wokół mnie zapadła cisza. Wygląda na to, że trzech sprawnych muzyków nagrało dwanaście rockowych piosenek i nic więcej. Porażają one emocjonalnym chłodem i sterylną czystością, a ich twórcy nie grają, lecz starannie odgrywają dobrze wyuczone partie. Przy takiej muzyce można jedynie zmarznąć, bo na katar już nie ma szans.
Ocena 3/5