Sea of Cowards

Oceń ten artykuł
(6 głosów)
(2010, album studyjny)
1. Blue Blood Blues (3:22)
2. Hustle and Cuss (3:45)
3. The Difference Between Us (3:37)
4. I'm Mad (3:16)
5. Die by the Drop (3:29)
6. I Can't Hear You (3:35)
7. Gasoline (2:44)
8. No Horse (2:49)
9. Looking at the Invisible Man (2:42)
10. Jawbreaker (2:58)
11. Old Mary (2:53)

Czas całkowity: 35:12
- Alison Mosshart (lead vocals, maracas, rhythm guitar, synthesizer)
- Jack White (drums, vocals, guitar, bass)
- Dean Fertita (organ, piano, synthesizer, lead guitar)
- Jack Lawrence (bass, drums)

1 komentarz

  • Łukasz 'Ch-Fu' Szewczyk

    O pierwszej płycie amerykańskiego kwartetu nasłuchałem się samych 'ochów' i 'achów'. Ale w moim przypadku wywołało to odwrotny efekt. Zamiast popędzić do sklepu, czy poszperać w sieci, by posłuchać chociażby najmniejszych próbek twórczości kapeli pana White'a, stwierdziłem: 'a może jednak nie tym razem'. No i rok później grupa wydaje drugi album. Tym razem nie wiem o płycie absolutnie nic, nieco przypadkowo natrafiam na muzę z krążka 'Sea of Coward' ....i całkowicie odpadam.

    Cóż muszę przyznać, że nie jestem fanem twórczości lidera The White Stripes a w dodatku sceptycznie podchodzę do nowej fali rocka spod znaku The Strokes, i wszystkich promowanych od jakiegoś czasu kapel mających w nazwie przedrostek 'The'. Stąd też informacja o tym, że w kapeli gra laska z The Killers, czy kolesie z The Raconteurs podziałała na mnie z początku jak płachta na byka. Ale jak już wspomniałem wcześniej, w końcu się przekonałem, a w zasadzie nie musiałem wcale się zbytnio wysilać, gdyż muzyka zawarta na drugiej płycie The Dead Wheater jest po prostu genialna. Dźwięki oplatają słuchacza jak niewidzialna pajęczyna i do samego końca płyty nie chcą wypuścić. Jaka jest recepta na świetny album według tej czwórki muzyków, wśród których jest nawet muzyk Queens Of The Stone Age? Maksymalnie garażowe brzmienie, duszna atmosfera zadymionej i ciasnej sali prób, prostota, ale i wysmakowanie jednocześnie. Muzyka grupy nie jest specjalnie wyrafinowana jednak wielokrotnie potrafi zaskoczyć. Czego dobrym przykładem jest niesamowicie energetyczny 'I'm mad'. Kurcze, ilekroć słucham tego kawałka wierzę lasce, która w tym kawałku wykrzykuje tytułowy wers. Ona faktycznie jest wściekła. A propos wokalu. Jak dla mnie na szczęście niewiele wokalnie udziela się Mr. White, a główną pieśniarką jest Alisson Moshart. Słychać, że laska udzielała się onegdaj w punkowej kapeli (zanim założyła indie rockowy The Kills śpiewała i grała na gitarze w punk rockowym Dicount). Oprócz punkowych naleciałości barwa jej głosu czasami kojarzy mi się z Patti Smith, innym razem z Janitą Haan znaną z Babe Ruth. W 'I Cant hear you' wyróżnia się jej zachrypnięty, nasączany whisky, przefiltrowany przez paczkę supermocnych szlugów wokal a' la Janis Joplin. Te porównania wcale jednak nie znaczą, że nie ma ona swojego stylu i tylko żeruje na czyimś talencie. Nic bardziej mylnego. To tyle jeśli chodzi o wokal, o którym można by na sam koniec rzec, że jest po prostu kolejnym instrumentem na tej płycie. Co do instrumentarium, moją uwagę zwrócił fakt, że każdy z muzyków gra praktycznie na wszystkim. I tak przykładowo Jack White oprócz tego, że jest głównym bębniarzem grupy 'rzeźbi' też na gitarce, obsługuje basówkę i dośpiewuje czasem swoje trzy grosze. Ciekaw jestem jak to funkcjonuje na koncertach grupy...?
    Muzyka zawarta na albumie to w głównej mierze hołd oddany amerykańskim garażowym kapelom z końca lat 60. Ta płyta jest jak wehikuł czasu, który przenosi słuchacza do złotych czasów rock'n'rolla, w których liczył się przede wszystkim klimat, ognisty rytm i szczerość przekazu. Drugi album kapeli, która, co warto zaznaczyć, powstała w Nashiwille w stanie Tenessee (prawdziwym fanom rocka chyba nie muszę przypominać jak ważne to dla gatunku miejsce) to bezpretensjonalna dawka organicznego, surowego rocka nasycona aurą lat 60. Grupa korzysta także momentami z elektroniki, ale czyni to w odpowiednich dawkach . Utwory nie są przeprodukowane ani przekombinowane pomimo dużego nasycenia dźwięków, które sprawiają, że ich faktura jest dosyć gęsta, by nie powiedzieć, że wręcz duszna.

    Ale życie bywa przewrotne: suma moich 'Ochów' i 'Achów' nad tą płytą jest prawie taka sama jak ta, która wpłynęła na me wcześniejsze nastawienie do kapeli. Mam nadzieję, że to Was nie zniechęci i sięgniecie po tę płytę - na pewno się nie zawiedziecie.

    Łukasz 'Ch-Fu' Szewczyk
    (recenzja ukazała się wcześniej na łamach magazynu "Kultura")

    Łukasz 'Ch-Fu' Szewczyk poniedziałek, 09, sierpień 2010 10:54 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Varia

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.