ProgRock.org.pl

Switch to desktop

Love, Fear And The Time Machine

Oceń ten artykuł
(38 głosów)
(2015, album studyjny)

01. Lost (Why Should I Be Frightened By a Hat?) - 5:51
02. Under the Pillow - 6:47
03. # ‪Addicted - 4:52
04. Caterpillar and the Barbed Wire - 6:56
05. Saturate Me - 7:08
06. Afloat - 3:11
07. Discard Your Fear - 6:42
08. Towards the Blue Horizon - 8:09
09. Time Travelers - 6:41
10. Found (The Unexpected Flaw of Searching) - 4:03

Czas całkowity - 1:00:20

CD 2 - Day Session (edycja specjalna)
01. Heavenland - 5:00
02. Return - 6:50
03. Aether - 8:44
04. Machines - 3:54
05. Promise - 2:44

Czas całkowity - 27:12

 

- Mariusz Duda - wokal, gitara basowa, gitara akustyczna
- Piotr Grudzinski - gitara
- Michal Łapaj - instrumenty klawiszowe
- Piotr Kozieradzki - perkusja

Media

2 komentarzy

  • Aleksandra Leszczyńska

    Love, Fear and The Time Machine, czyli wszystko to nad czym człowiek zastanawia się od zawsze i co jest nieodłącznym elementem życia. Sam tytuł i muzyczno-tekstowa zawartość wydaje się być dedykowana marzycielom, którzy odważnie patrzą w przyszłość. Utwory ujawniają chęć poszukiwania filarów życia, by odnaleźć zaufanie do człowieka i otaczającej rzeczywistości. Niekiedy czujemy niepokój, pojawia się zagubienie, lecz jest i poszukiwanie właściwego wyjścia.
    Album otwiera Lost (Why should I be frightened by a hat?). Utwór pierwotnie skomponowany został na gitarze akustycznej, a więc powstawał miękko, by potem przeobrazić się w kompozycję o nowym wymiarze. Piosenka zaczyna się subtelnie, otulając nas tajemniczo brzmiącymi organami, a potem delikatnym brzmieniem gitary. Wyczuwamy osobiste przeżycie autora, który dojrzewa do odnalezienia w sobie dobrych pokładów emocji. Łagodnym wstępem jesteśmy zaproszeni do dalszej podróży. Utwór przechodzi w mocniejsze dźwięki, głęboko brzmiącą gitarę i dynamiczne riffy. Płyniemy dalej i na pewno chcemy zobaczyć co kryje się w tej Nibylandii Riverside.
    Mocniejszymi punktami w Love, Fear and The Time Machine są Under the pillow, #Addicted i jak dla mnie najbardziej efektowne - Discard your fear oraz Saturate me.
    Discard your fear wyzwala nas za pomocą dźwięków, najpierw podążając za nisko brzmiącą, hipnotyczną linią basu, potem przy udziale charakternego wejścia z przesterowanym basem i frapującą zagrywką gitarową Piotra Grudzińskiego.
    Jesteśmy zachęceni do czystej wolności także przez słowa:
    Discard your fear of the unknown
    Be here and now
    Just find yourself in peace
    Try to free your mind
    Wake up
    Get unstuck
    Let it go
    Send your shame to nevermore
    Discard your fear to po prostu ponadczasowe przesłanie.
    Saturate me posiada w sobie wiele atrakcyjnych zaskoczeń. Rozbudowany wstęp jest integralnie zagrany przez cały zespół i opiera się na mocno zaznaczonej zmianie rytmu. Interesująco brzmi partia gitarowa zagrana przez Piotra Grudzińskiego, która jest atutem całości. Mamy tu bardzo spójny groove, jak i wstawki klawiszowe, które dopełniają utwór.
    Bardzo cenna jest sfera tekstowa albumu Riverside. Zderzamy się tutaj ze światem i z samym sobą, więc to naprawdę poważny poziom konfrontacji. W Under the pillow autor patrzy na siebie w nowy sposób, widzi niewłaściwy odbiór samego siebie i chce odwrócić to krzywe spojrzenie. Partia gitary elektrycznej nastrojowo wprowadza w klimat. Potem mamy podbicie intra przez gitarę basową. Panowie zastosowali ciekawe ,,porozumiewanie się gitar’’, gdzie ten sam riff jest grany najpierw na gitarze basowej, a potem na gitarze elektrycznej. Transowy riff jest powtarzany podczas trwania utworu, co nadaje konsekwentnej dynamiki całości. Przestrzenne solo gitary elektrycznej zostało dopełnione współbrzmiącymi wstawkami basowymi. Z kolei #Addicted to czyste odzwierciedlenie współczesnego życia, które toczyć się może też częściowo wirtualnie. Kompozycja jest prowadzona głównie przez gitarę basową. Wokal niekiedy w wysokiej tonacji hipnotyzuje, można poczuć się jakbyśmy byli w nierealnej rzeczywistości, trochę zagubieni w tym.
    Nieoczywisty strach, ból, tęsknota i osobisty przekaz, to właśnie przedstawia melodyjna część albumu. Caterpillar and the Barbed Wire otwiera basowe intro. Utwór jest rozbudowany, a partie zagrane na gitarze elektrycznej serwują dźwięki, które tworzą muzyczną przestrzeń. Mariusz Duda przekazuje nam trudne emocje za pomocą przekonywującego tekstu. Chwilami wokal jest nieco senny. W pewnym momencie fraza została zaśpiewana a capella:
    I wanted to turn into a butterfly
    But I couldn’t trust you enough
    W subtelny sposób autor przemycił myśl o naturalnym strachu przed całym rozmiarem miłości.
    W Time Travellers odnaleźć można tęsknotę do przeszłości. To uczucie jest jakby zapisane w sposobie śpiewania Mariusza Dudy. Melodyjność utworu to wszystko umacnia.
    Traveling across all the dried up seas
    And the foreign lands
    We survived
    To believe that this is not the end
    This is not the time
    Jednak budujące przetrwanie jest początkiem poszukiwaniem nowego. Chce się pozostać przy tym utworze i kontemplować.
    Piękne muzyczne miejsce na albumie zostało stworzone dla utworu, który stanowi oczywisty hołd dla Przyjaciela. Towards the blue horizon to nie tylko łagodność, ale też wzbudzanie niepokoju. To też nawiązywanie niewidzialnej więzi za pomocą muzyki. Na basie zostały wykonane niepokojące riffy, które można utożsamiać z trudnymi do opisania uczuciami.
    Album posiada w sobie autentyczną opowieść, a więc znalazło się tu spotkanie także z bólem emocjonalnym. Afloat to kompozycja utrzymana spokojnie na linii basu, którą uzupełniono przestronnymi organami. Utwór powoli dotyka dźwiękami duszy i pozostaje jeszcze chwilę po wybrzmieniu ostatnich dźwięków.
    Found komplementarnie zamyka całą opowieść Riverside. Jest poniekąd odpowiedzią na wątpliwości i pytania pojawiające się w innych utworach. Found otwiera coś w środku, jakby ktoś podarował światło, które staje się coraz jaśniejsze. Nie można tutaj nie wspomnieć o pojawieniu się niezwykłego solo gitarowego, które niesie się w przestrzeń.
    W końcowej części albumu zamieszczono pojedyncze instrumentalne wersje. Te osobliwe utwory - przenoszą do interesujących przestrzeni dźwiękowych i to wszystko
    pobudza wyobraźnię. Utwory mogą stanowić dla każdego tło do tworzenia osobistych
    wewnętrznych galaktyk emocjonalnych.
    Album Love, Fear and The Time Machine jest wysublimowaną podróżą w głąb swoich obaw, lęków, ale też uczuć, które stanowią ostoję każdego człowieka. Całość jest utrzymana w spokojnym tonie, ale nie brakuje też wielowarstwowych utworów z rasowymi brzmieniami gitar. Może nam tu brakować bardziej wyrazistych wersji, być może taki niedosyt był tutaj zamierzony.

    Aleksandra Leszczyńska czwartek, 23, styczeń 2020 17:11 Link do komentarza
  • Sylwester Karnuszewicz

    Znałem wcześniej Riverside - zetknąłem się z nimi po raz pierwszy przy okazji premiery "Anno Domini High Definition". Wtedy jednak odbiłem się od ściany, którą stanowiły dla mnie skomplikowane, długie kompozycje (proszę wybaczyć mi błędy młodości). Przy okazji "Shrine of New Generation Slaves" temat wrócił, ale jeszcze do końca nie przekonał mnie do siebie. W międzyczasie poznałem Porcupine Tree i Stevena Wilsona, a następnie Riverside uraczył nas nowym albumem. Mówią, że do trzech razy sztuka. Tak właśnie było w tym przypadku.

    "Love, Fear and The Time Machine" urzekł mnie od razu. Delikatnością, spokojem, pewnym nieuchwytnym klimatem, który pozwalał zagubić się w przestronnych kompozycjach. Niestety - jak głosi tytuł ostatniego utworu - w końcu się odnajdywałem, dziwnym zbiegiem okoliczności równo z wybrzmieniem ostatniego dźwięku. Co ciekawe, dzieło Riverside dotarło do moich uszu dość szybko jako całość, konglomerat wszystkich elementów składowych. Zwykle odbieram albumy przede wszystkim przez pryzmat szeroko pojętej „guitarwork”, by później stopniowo odkrywać tu i ówdzie pochowane aranżacje wokalne, zagrywki basowe, a na końcu grę perkusisty. Tym razem potraktowałem całe wydawnictwo jak pracę jednego organizmu złożonego z narządów o bardzo różnych, ale równie niezbędnych funkcjach.

    Mózgiem operacji zdaje się Mariusz Duda. Nie przepadam za porównaniami, ale jego głos od zawsze kojarzy mi się ze Stevenem Wilsonem, co dodatkowo spotęgowała ich współpraca przy okazji utworu „The Old Peace”. Czyste dźwięki, jakie wydobywa z siebie – bo już chyba nie wróci do growli znanych z „Loose Heart” – pasują do klimatu utworów. Melancholijnego, pełnego zadumy. Tak jakby wiedział, co ma się później wydarzyć. Szczególnie uderza to w utworze „Towards the Blue Horizon”, w którym pojawiają się słowa:

    Where are you now my friend?
    I miss those days
    I hope they take good care
    Of you there
    And you can still play the guitar
    And sing your songs

    I just miss those days
    And miss you so
    Wish I could be strong
    When darkness comes

    Wiemy, że Mariusz napisał ten tekst z myślą o innym swoim przyjacielu, który odszedł. Potwierdza to jednak, jak uniwersalna jest sztuka i jak różnorodnie może być odczytywana w zależności od sytuacji.

    Nie można pominąć wkładu gitary basowej w ostateczny kształt albumu. Brak drugiej gitary elektrycznej sprawił, że na bas jest tutaj sporo przestrzeni, którą Duda wykorzystuje we właściwy sposób. Nie jest to zresztą nic nowego, bo i na poprzednich płytach bynajmniej nie ograniczał się do współtworzenia sekcji rytmicznej.

    Instrumenty klawiszowe obsługiwane przez Michała Łapaja również stają dumnie w pierwszym rzędzie. Nie ma mowy o tym, by traktować je jako tło dla poczynań pozostałych muzyków. Widać to zwłaszcza w „Discard Your Fear” oraz otwierającym płytę, hammondowym intro do „Lost”. Jestem pewien, że bez wiecznie uśmiechniętego klawiszowca Riverside straciłoby sporo z atmosfery, którą pieczołowicie budują na każdym kolejnym nagraniu i koncercie.

    Nie jestem perkusistą i z tym instrumentem miałem najmniej do czynienia. Zawsze jednak zastanawiałem się, jak mocno trzeba się kontrolować, by – grając niegdyś w deathmetalowym Hate – powstrzymywać się od używania podwójnej stopy tu i ówdzie. Piotr Kozieradzki wypełnia utwory Riverside dość standardowo, nie siląc się na udowadnianie, że potrafi grać na perkusji szybko czy w specjalnie skomplikowany sposób. Wydaje mi się, że bębny są podporządkowane reszcie albumu, tworząc świetne tło i tylko momentami wychodząc na pierwszy plan (bridge w „Caterpillar and the Barbed Wire” czy fragmenty „Saturate Me”).

    Wreszcie Piotr Grudziński, o którym wspomniałem już na początku recenzji. Choć słowo „klimat” odmieniałem już w tym tekście chyba przez wszystkie przypadki, nie sposób ominąć tego aspektu stylu „Grudnia”. Jak nikt potrafił tworzyć atmosferę za pomocą sześciu strun. Oszczędną grę rytmiczną, dzieloną z Mariuszem (main riff w „Towards the Blue Horizon”) rekompensował nastrojowymi solówkami, które – choć pozbawione technicznych fajerwerków – robiły autentyczne wrażenie. Jestem pewien, że Piotr miał w palcach dodatkowe receptory, dzięki którym wydobywał z gitary zawsze dokładnie te dźwięki, które należało wydobyć. Będzie mi tego brakowało.

    Czy „Love, Fear and the Time Machine” ma słabe punkty? Możliwe. Na pewno jest delikatniejsza od pierwszych dokonań zespołu. Być może nieco zbyt spójna, przez co podczas pierwszego przesłuchania mylnie może wydać się monotonna. Ale za to wypełniona po brzegi autentycznymi emocjami i po prostu piękna.

    Sylwester Karnuszewicz wtorek, 11, lipiec 2017 15:50 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.

Top Desktop version