ID.Entity

Oceń ten artykuł
(10 głosów)
(2023, album studyjny)

01. Friend Or Foe? - 7:29
02. Landmine Blast - 4:50
03. Big Tech Brother - 7:24
04. Post-Truth - 5:37
05. The Place Where I Belong - 13:16
06. I'm Done With You - 5:52
07. Self-Aware - 8:43

Czas całkowity - 53:11

- Mariusz Duda - wokal, gitara basowa, gitara, gitara akustyczna
- Maciej Meller - gitara
- Michał Łapaj - instrumenty klawiszowe
- Piotr Kozieradzki - perkusja

 

Media

Więcej w tej kategorii: « Wasteland

2 komentarzy

  • Dariusz Maciuga

    Najnowsze dzieło Riverside to album z rodzaju tych, których nie da się słuchać i analizować tylko z perspektywy samej warstwy muzycznej. Jak powszechnie wiadomo ogromna część wykonawców rockowych i metalowych traktuje teksty tylko jako dodatek do muzyki. Abstrahując od tego, na ile słowa są ważne dla lidera Riverside, pod żadnym pozorem nie da się ich traktować drugoplanowo.
    Istotą tego albumu jest ścisłe powiązanie muzyki z przekazem tekstowym. Na tyle ścisłe, że trudno byłoby płytę zrozumieć w pełni, ograniczając się tylko do samej muzyki. Z „Id.entity” wypływa bardzo konkretny przekaz. O ile Mariusz Duda zaznacza, że teksty na każdej płycie mają trzy wymiary: osobisty, dotyczący samego zespołu i ogólny, to nas – słuchaczy interesuje tylko ten trzeci. A jest to przekaz nie byle jaki, bo dotyczący, zgodnie z tytułem - tożsamości i wszelkich trudności z jej określeniem. Mówiąc konkretnie: traktuje o rzeczywistości, która wszelkimi sposobami próbuje sprowadzić człowieka do parteru i wymusić na nim bycie tylko bezdusznym elementem wielkiej machiny, sterowanym oraz inwigilowanym przez media i niezliczoną ilość aplikacji. W konsekwencji – pozbawionym swojej tożsamości. Już otwierający płytę „Friend or Foe” to utwór o trudności określenia, kim jest człowiek, którego spotykamy, czy jest przyjacielem, czy może jednak wrogiem. Następny, czyli „Big Tech Brother” już samym tytułem wprowadza w świat korporacji i orwelowskiego Wielkiego Brata. Ich wspólnym mianownikiem jest oczywiście kontrola jednostki i wywieranie na niej presji, by doprowadzić do określonych zachowań. Ostatecznym celem okazuje się stworzenie nowego „wspaniałego świata” ludzi pozbawionych wszelkich uczuć, umiejętności samodzielnego myślenia i ostatecznie zdolności do samookreślenia. Ta w gruncie rzeczy nieludzka rzeczywistość napiera dziś ze zdwojoną siłą i otacza nas pierścieniem, który zdaje się coraz bardziej zacieśniać. Właśnie dlatego muzyka na „Id.entity” stanowi właściwie soundtrack do tego, co obserwujemy na codzień i jednocześnie jest opisem tego, co na naszych oczach przemija. Pierwsze skrzypce (spokojnie, do tego instrumentu zespół się jeszcze nie posunął ;) ) gra tu bezapelacyjnie Michał Łapaj. To, co wychodzi spod jego palców, w perfekcyjny sposób oddaje swego rodzaju nostalgię za tym, co do tej pory znaliśmy a teraz odchodzi do przeszłości. Jednocześnie buduje poczucie niepewności, napięcia i grozy związanych z kierunkiem, w którym zmierza ludzkość, i który nieuchronnie prowadzą w stronę niewesołej przyszłości. Przykładem niech będzie tu końcowy temat w „Big Tech Brother”, który swoim minorowym monumentalizmem i przywodzi na myśl dźwięki i atmosferę znane z najlepszych płyt metalu gotyckiego. Ponadto są często używane organy Hammonda, które potęgują uczucie niepokoju, co dobrze słychać szczególnie w „Post – Truth” i „Landmine Blast”. Wspomniane powyżej klimaty są jednak dopełniane przez Macieja Mellera, który swoją gitarą dodaje stosownego ciężaru utworom. Jego riffy są masywne i mięsiste, a więc takie, jakie powinny być, żeby dołożyć do pieca i znacznie podnieść temperaturę. Ma się wrażenie, że jest ich dokładnie tyle, żeby cały album brzmiał perfekcyjnie. Poza tym nie ma w nich niepotrzebnej wirtuozerii, która zaburzyłaby z pewnością atmosferę. Płytę zamyka „Self – Aware”. Utwór na pierwszy rzut ucha dość... dziwny. Zawiera bowiem rozwiązanie rytmiczne kojarzące się jednoznacznie z muzyką reggae, co jest nietypowe nawet w kontekście osobliwości, którą z pewnością jest synthwave'owy „Friend or Foe”. Jednak kawałek jest naprawdę dobry, reggae'owa wtręt nie przeszkadza a trwające ponad trzy minuty psychodeliczne zakończenie kapitalnie zamyka płytę.

    W wydaniu, które posiadam jest dodany dodatkowy krążek. Zawiera on singlowe edycje „Friend or Foe” oraz „Self – Aware”. Oprócz nich są dwa utwory, które nie znalazły się na głównym dysku. Są to bardzo ciekawe, ambientowo – gitarowe kompozycje, których warto wysłuchać jako uzupełnienie albumu.

    Ogólnie jest to album przez cały czas trwania bardzo riverside'owy. Nie ma mowy o rewolucji, czy jakimś przełomie. Jednakże podjęcie tak bardzo aktualnej tematyki, łącząc ją z perfekcyjnie dobranymi i skomponowanymi dźwiękami wynosi ją na piedestał spośród wielu grup, którym zależy bezpiecznym (czyli zazwyczaj miałkim i nic nieznaczącym) przekazie. Wypływa z tego moja całkiem subiektywna konkluzja: nie można być ignorantem, warto słuchać tego, co zespoły przekazują. Warto przy tym mieć swoje własne, głębsze przemyślenia, żeby nie skończyć jako trybik w mechanicznym świecie Wielkiego Techno Brata. Chyba, że komuś to obojętne, bo przecież „nie ma nic do ukrycia” („Big Tech Brother”)...

    Dariusz Maciuga czwartek, 23, luty 2023 17:52 Link do komentarza
  • Gabriel Koleński

    Recenzowanie płyt takich zespołów jak Riverside nie jest łatwe, ponieważ łatwo wpaść w jedną z co najmniej kilku pułapek - zawsze jest ryzyko, że ktoś się obrazi lub napisze się jakiś banał, o którym każdy już dawno wie. Z drugiej strony, czytając różne opinie, czasem przysłowiowy nóż otwiera się w kieszeni i aż chce się z niektórymi stwierdzeniami polemizować.
    "ID.entity" towarzyszyła niemal hiper promocja, która była bardzo wzmocniona przez fanów w mediach społecznościowych. Przed premierą wszyscy udostępniali teledyski utworów singlowych, a tuż po można było się wirtualnie zabić o zdjęcia albumu w przeróżnych wersjach. Zresztą, to właśnie single wywołały, pewnie zamierzoną, falę przedwczesnych, definitywnych opinii o zawartości płyty. Oczywiście, motyw przewodni "Friend or Foe?" brzmi jakby został podkradziony grupie A-ha w najlepszych latach działalności zespołu, ale to właściwie jedyne na "ID.entity" tak silne i bezpośrednie nawiązanie do muzyki lat 80-tych. Nawet sam "Friend or Foe?" jest bardzo mocno osadzony w brzmieniu charakterystycznym dla Riverside.
    "Landmine Blast", "Post-Truth" i "I'm Done With You" można podsumować wspólnie, ponieważ wszystkie zawierają podobne elementy i mają dość spójne brzmienie, które raczej jednoznacznie kojarzy się z pierwszą trylogią grupy. Słychać to w melodiach, rozwiązaniach rytmicznych i aranżacyjnych, ale także bardzo w brzmieniu gitary, które z pewnością spodobałoby się Piotrowi Grudzińskiemu. "Landmine Blast" jest w tym zestawie chyba najbardziej mroczny i poszarpany, ale trochę przepada wśród bardziej wyrazistych, pozostałych kompozycji. Lepiej wypada zdecydowanie najbardziej melodyjny (solówka gitarowa!) "Post-Truth", w którym również nie brakuje mocarnych riffów, zwłaszcza pod koniec. Jednak, spośród tej trójki szczególnie lubię wyrazisty, hipnotyzujący, choć też chyba najbardziej wściekły "I'm Done With You", z genialnymi riffami po refrenie. To będzie hit na koncertach! Jednym z moich ulubionych utworów na albumie jest "Big Tech Brother", w którym zespół znakomicie operuje dynamiką i zmianami nastroju. Uwagę zwracają przede wszystkich potężne, miażdżące hammondy, które brzmią niezwykle soczyście i głęboko oraz przeszywające solówki gitarowe. Generalnie, współpraca gitar i klawiszy w tym utworze jest magiczna. Wyrazista linia wokalna w zwrotkach i melodyjny, ale nienachalny refren dopełniają całości. Początek najdłuższego i najbardziej rozbudowanego na płycie "The Place Where I Belong" jest niemal folkowy, po delikatnym przearanżowaniu pasowałby na ostatnią płytę Lunatic Soul. To tylko zmyłka, bo później dzieje się w nim o wiele więcej. Druga część, jakby wyjęta z albumu "Shrine Of New Generation Slaves", z kroczącą sekcją rytmiczną i pięknym tłem gitarowo-klawiszowym (oraz granymi na tych instrumentach, wymieniającymi się solówkami) pokazuje, że zespół może brzmieć świeżo, nie odcinając się jednocześnie od swoich dotychczasowych dokonań. Druga połowa, a zwłaszcza kończące utwór pasaże, mogą kojarzyć się z rockiem neoprogresywnym. Takiego Riverside chyba jeszcze nigdy nie słyszeliśmy. Album zamyka również nieco polaryzujący fanów "Self-Aware", dla niektórych chyba aż zbyt melodyjny i chwytliwy. Każdy ma prawo napisać czasem przebój, więc czemu odmawiać tego akurat Riverside? Mnie nie przeszkadza "o-oo-o-o", które razem z zespołem będą śpiewać fani na całym świecie. Zaskoczeniem za to jest niemal ambientowe zakończenie kompozycji.
    Pisząc o "ID.entity" nie sposób nie wspomnieć o równie ważnych co muzyka tekstach utworów. Potrafiący, jak zwykle, doskonale odnaleźć się w otaczającej go rzeczywistości Mariusz Duda, celnie punktuje świat pełen szumu informacyjnego, wszechobecnego hejtu i manipulacji. Tym razem, autor raczej bacznie przygląda się społeczeństwu, niczym na "Shrine Of New Generation Slaves" i "Anno Domini High Definition", niż spogląda w głąb siebie, jak robił to na "Wasteland" czy pierwszej trylogii.
    Dopełnieniem albumu jest oczywiście szata graficzna. Pierwszy raz od wielu lat nie odpowiada za nią Travis Smith, lecz Jarek Kubicki. Efekt jest co najmniej imponujący, mocno utrzymany w stylistyce okładek i grafik dotychczasowych dokonań zespołu.
    Nowa płyta Riverside ukazała się w kilku różnych wersjach. Spośród CD, moim zdaniem, największy sens ma bardzo ładnie wydany digipack z dodatkowym, drugim dyskiem, na którym znajdziemy dwa utwory instrumentalne oraz dwie wersje singlowe kawałków z podstawowego materiału. Zamiast singli, zdecydowanie bardziej wskazane byłyby dwie kolejne kompozycje instrumentalne, tak jak zdarzało się to wcześniej.
    Myślę, że kluczem do zrozumienia konceptu stojącego za "ID.entity" jest tytuł albumu. Nasza tożsamość ma dwa podstawowe elementy. Pierwszym jest nasza przeszłość, pochodzenie, od którego często nie da się całkowicie odciąć, dlatego lepiej je kreatywnie wykorzystać. Drugi element to nasze pragnienia, to czym chcemy się stać i do czego dążymy, nadbudowa, która powstaje wraz z upływem czasu i ostatecznie staje się naszą nierozłączną częścią. Mniej więcej taka jest nowa płyta Riverside. Zakorzeniona głęboko w tym, od czego zespół zaczynał, ale sięgająca po nowe patenty, które niekoniecznie kojarzą się z twórczością grupy. Przy czym, akurat na "ID.entity" te eksperymenty nie są wybitnie śmiałe. Jeden utwór nawiązujący do lat 80-tych i drugi nieco bardziej melodyjny nie umieszczą kwartetu w awangardzie rocka progresywnego, lecz jeszcze bardziej przyciągną do głównego nurtu, którego fani wręcz oczekują takich niespodzianek. Przede wszystkim, muzycy Riverside pokazali, że znów są zespołem z krwi i kości oraz wreszcie powstali z popiołów osobistej tragedii, której nie wolno wymazać, ale trzeba się z nią w końcu oswoić i patrzeć w przyszłość. Nowy materiał zdecydowanie się temu przysłuży.
    Gabriel Koleński

    Gabriel Koleński niedziela, 19, luty 2023 19:30 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Metal Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.