A+ A A-

Melodies of Atonement

Oceń ten artykuł
(2 głosów)
(2024, album studyjny)

01. Silently Walking Alone - 4:05
02. Atonement - 4:49
03. My Specter - 3:55
04. I Hear The Sirens - 4:31
05. Like A Sunken Ship - 4:04
06. Limbo - 5:56
07. Faceless - 6:25
08. Starlight - 6:09
09. Self-Satisfied Lullaby - 6:21
10. Unfree My Soul - 5:21
11. Claustrophobic - 3:1

Czas całkowity - 54:55

- Einar Solberg - wokal, instrumenty klawiszowe
- Tor Oddmund Suhrke - gitara
- Robin Ognedal - gitara
- Simen Daniel Børven - gitara basowa
- Baard Kolstad - perkusja

 

Media

Więcej w tej kategorii: « Aphelion

1 komentarz

  • Mikołaj Gołembiowski

    Na najnowszy album Leprous oczekiwałem z dużym zaciekawieniem, ale także z pewnym niepokojem. Już pierwszy wypuszczony singiel „Atonement” zdradzał, że zespół zmierza w jakimś nowym, innym niż do tej pory kierunku. Wyrazisty, ale dość jednostajny jak na prog-metalowe standardy rytm, wyeksponowane syntezatory kosztem gitar i dość repetytywne melodie – to wszystko mocno odbiegało od bogatych, wielowarstwowych aranżacji, zaskakujących zwrotów akcji i koronkowych linii melodycznych znanych z poprzednich albumów.
    Wydany w następnej kolejności, a zarazem pierwszy utwór na płycie, czyli „Silently Walking Alone”, wywołał jeszcze bardziej mieszane uczucia. Z jednej strony, ukazana w teledysku dobrze znana mi stacja kolejowa - Kamieniec Ząbkowicki - jak i znajdujący się w jej pobliżu Pałac Marianny Orańskiej, który miałem okazję skądinąd zwiedzać dwa lata wcześniej, wywołały patriotyczne uniesienie i przywołały miłe memu sercu wspomnienia. Jednakże pod względem muzycznym kawałek ten mnie nie zachwycił. Zwrotka brzmi nawet intrygująco, wywołując oczekiwanie, którego jednak oparty na powtarzanych w kółko trzech dźwiękach refren nie jest w stanie zaspokoić. Jest tu nawet parę ciekawych rozwiązań, jak choćby atakujące ostrym dźwiękiem pojedyncze akordy gitarowe, ale to trochę mało. Na domiar złego utwór kończy się bez żadnej konkluzji, jakby ktoś nożem uciął. A tak właściwie, to co ten patetyczny do bólu refren oraz pląsy na pałacowym tarasie mają mieć niby wspólnego z „samotnym spacerowaniem w ciszy”? Nie bardzo rozumiem.
    Trzeci, ostatni opublikowany przed wydaniem całego albumu, singiel „Like a Sunken Ship” wydał mi się nieco ciekawszy, choć wciąż pozostaje utrzymany w konwencji poprzednich. Perkusja i bas zapodają groove, a Einar Solberg śpiewa sobie do tego ładne „la-la-la”. Potem robi się ciężej, głośniej, wokal staje się mocniejszy aż wreszcie wokalista wydaje z siebie godny prawdziwego metalowca ryk. Ten utwór, jako najbardziej konsekwentny z całej trójki, przemówił do mnie bardziej, niż te poprzednie, ale wciąż pozostawił pewne uczucie niedosytu. Jak na dzieło zespołu progresywnego to wciąż trochę mało.
    Zauważmy, że jeżeli chodzi o poprzednie albumy, to promujące je piosenki, takie jak „The Cloak”, „Below”, czy „Castaway Angels” łączyły w sobie kunsztowne partie instrumentalne z niezwykle chwytliwymi melodiami, które potrafiły zjednać słuchaczy nie mających doświadczenia z metalem czy rockiem progresywnym. Niestety jak dla mnie single z „Melodies of Atonement” nowicjuszy raczej nie uwiodą, a bardziej wymagających słuchaczy też pewnie nie zadowolą. Byłem więc pełen obaw, że owa „pokuta”, o której mowa w tytule, będzie przede wszystkim udziałem słuchaczy, takich jak ja, którzy mają zbyt wysokie oczekiwania względem Leprous.
    Wreszcie nadszedł ten dzień, gdy dane było mi wysłuchać całego albumu. Nieco zdezorientowany, nie spodziewałem się absolutnie niczego konkretnego. I muszę przyznać, że spotkała mnie całkiem miła niespodzianka. Ze słuchaniem tej płyty jest jak z czytaniem powieści. Może i w jednych rozdziałach akcja okazuje się bardziej wartka, w innych mniej, ale ostatecznie liczy się to, co pozostaje w naszej głowie, gdy dobrniemy do ostatniej strony. I jeśli o to chodzi, moje uczucia były ze wszech miar pozytywne. Czy te trzy single są reprezentatywne dla całości „Melodies of Atonement”? Poniekąd tak, bo rzeczywiście dominuje tu znacznie bardziej oszczędne granie, a niektórym fanom wciąż pewnie będzie doskwierać brak bardziej rozbudowanych partii instrumentalnych. Perkusja wybija monotonny rytm, bas sobie ładnie plumka, a wszystko właściwie koncentruje się wokół śpiewu, melodii i harmonii, jakie tworzą poszczególne partie. Z drugiej strony, album nie jest aż tak ciężki, jak mógłby sugerować „Like a Sunken Ship” i znajdziemy tu zdecydowanie więcej smaczków, niż w takim Silently Walking Alone”.
    Weźmy choćby „I Hear the Sirens”, gdzie Einar potrafi nas swoim wokalem tak zaczarować, iż momentami można w istocie odnieść złudzenie, jakbyśmy słyszeli śpiew syren dobiegający z oddali. Nie mniej wspaniale wypada pod tym względem „Self-Satisfied Lulaby”, gdy przepiękne harmonie wokalne zderzają się z zimnym, nieco jakby „bezdusznym”, „robotycznym” brzmieniem syntezatorów. „My Specter” łączy w sobie zwrotkę utrzymaną w klimatach chłodnego synth-popu przypominającego nieco Bel Canto sprzed dwóch dekad, z potężnym, patetycznym rockowym refrenem, w stylu dobrze nam znanym z poprzednich albumów Leprous. W „Limbo” hipnotyczne groove przeplata się z chwytliwymi melodiami, aby całość eksplodowała rockową energią w refrenie. „Faceless” natomiast zaczyna się oszczędnie zaaranżowaną zwrotką, która stopniowo wzbogaca się o kolejne elementy, by w finale porwać słuchacza wielogłosowym refrenem, pełnym niemalże barokowego przepychu. Do aranżacji tej piosenki zespół stworzył chór z nagrań przesyłanych mu przez fanów w ramach specjalnego castingu. Podobne castingi są skądinąd nadal organizowane przed koncertami w ramach trasy promującej album, aby zwycięzcy mogli dołączyć do zespołu w trakcie wykonywania tego utworu. W utrzymanym w podobnym klimacie „Starlight” partie gitary wybijają się momentami mocniej na pierwszy plan, współtworząc wraz z wokalem melancholijny i refleksyjny nastrój. I wreszcie docieramy do końca albumu, czyli podniosłego, a zarazem niezwykle wpadającego w ucho „Unfree My Soul”, który bez wątpienia stanowi godny finał omawianego dzieła. Przyznam się, że nie do końca rozumiem, dlaczego nie został on właśnie wybrany przez zespół na singiel, gdyż, moim skromnym zdaniem, spisałby się w tej roli znakomicie.
    „Melodies of Atonement” to album, który budzi obecnie spore kontrowersje wśród fanów i zapewne również w przyszłości opinie na jego temat będą podzielone. Starałem się wyłuszczyć argumenty za i przeciw, tak jak je widzę z mojej perspektywy. Pewne aspekty, jak zbyt ascetyczne momentami aranżacje, a także niezbyt szczęśliwy, jak na moje ucho, wybór utworów, które mają tę płytę promować, mogą budzić uzasadnione zastrzeżenia. Jednakże nie powinny one nam przesłaniać faktu, że na tym krążku znajdziemy mnóstwo ciekawych, dobrze wykonanych kompozycji, przepięknych harmonii wokalnych i zapadających na długo w pamięć melodii. Sumarycznie całość wypada zdecydowanie na plus. Zatem jeśli o mnie chodzi, z całą pewnością chętnie będę do tej muzyki przy różnych okazjach powracał.

    Mikołaj Gołembiowski

    Mikołaj Gołembiowski czwartek, 30, styczeń 2025 18:19 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Metal Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.