Images And Words

Oceń ten artykuł
(294 głosów)
(1992, album studyjny)

01. Pull Me Under - 8:11
02. Another Day - 4:22
03. Take The Time - 8:21
04. Surrounded (5:28
05. Metropolis - Pt. 1:The Miracle And The Sleeper - 9:30
06. Under A Glass Moon - 7:02
07. Wait For Sleep - 2:31
08. Learning To Live - 11:30

Czas całkowity - 57:07

- James LaBrie - wokal
- John Petrucci - gitara
- Kevin Moore - instrumenty klawiszowe
- John Myung - gitara basowa
- Mike Portnoy - perkusja
oraz:
- Jay Beckenstein - saksofon sopranowy (2)

Media

3 komentarzy

  • Dariusz Maciuga

    Recenzowanie płyty, która doczekała się setek artykułów, recenzji i ocen – płyty, o której powiedziano już wszystko – jest tak naprawdę bezcelowe. Jedyne, co można bowiem osiągnąć, to powtórzenie zdania innych, ich potwierdzenie lub zaprzeczenie. Niemniej warto o niej pisać, bo czy się chce, czy nie, płyta ta ma znaczenie dla rocka / metalu progresywnego.
    „Images and Words” to album tak samo uwielbiany i wychwalany przez jednych, jak nienawidzony i mieszany z błotem przez innych. Każda ze stron ma swoje, z reguły solidne i zgodne z prawdą argumenty. Jak jest naprawdę, to oczywiście rzecz względna, a prawda leży, jak zawsze gdzieś pośrodku. Przede wszystkim warto spojrzeć na ten album w kontekście całej dyskografii DT oraz czasu, w którym powstał. W takim ujęciu rzecz jawi się dwojako. Z jednej strony na pierwszym planie mamy to, co jest częstym zarzutem, czyli tkliwość i przesłodzenie muzyki za pomocą klawiszowych teł i dużej melodyjności. Tylko, czy rzeczywiście można traktować to jako zarzut, który może przekreślić płytę? Nie do końca. Trzeba pamiętać, że „Images...” powstawała w czasach, gdy używanie klawiszy było popularne – było to kontinuum lat 80-tych (na przykład płyty Faith No More z tego okresu). Kolejne płyty DT są już tego pozbawione a muzycy stawiają na nich właściwie tylko na karkołomne zagrywki instrumentalne i skomplikowane aranżacje. Niestety to powoduje, że muzyka jest ciężkostrawna i po prawdzie - pozbawiona głębi. Tym sposobem wyłania się druga strona medalu. W przypadku „Images...” ta cukierkowość to nic innego jak malowane dźwiękami syntezatorów pejzaże. To oczywiście zasługa Kevina Moore'a, bo już Jordan Ruddes z takiego podejścia do tworzenia dźwięków zrezygnował i postawił zdecydowanie na klawiszową ekwilibrystykę. Z tego względu opisywana płyta jest dość przystępna i znacznie... przyjemniejsza w odbiorze. Nie będę tu pisał szczegółowo o utworach, bo nie można im nic zarzucić, a jednocześnie nie da się wyróżnić jakiś konkretnych. Wszystkie trzymają równy poziom. Poza tym powiem tylko, że są one bardzo klimatyczne, spójne i niezdominowane instrumentalną popisowością. Ta ostatnia cecha oczywiście jest, a jakże. Jednak nie jest pierwszoplanowa, bo doskonale uzupełnia ją Moore swoimi bardzo atmosferycznymi keabordami, sprawiając, że muzyka zyskuje dużą dawkę swego rodzaju kolorytu i nastroju. Mankamentem jest tylko „Wait for Sleep”, który jest zupełnie nietrafionym wypełniaczem i spokojnie można go było sobie odpuścić. Ogólnie więc mówiąc, moje zdanie jest takie, że album ten jest bardzo dobry. Powiem też zupełnie szczerze, że to jedyna płyta DT (może częściowo poza „Awake”, choć to nie to samo), której jestem w stanie słuchać z przyjemnością i do której dość często wracam. Bo wbrew wszelkim zarzutom naprawdę warto.

    Dariusz Maciuga wtorek, 23, listopad 2021 16:47 Link do komentarza
  • krzysztof odoj

    Piszę recenzję 'Images and Words' choć zastanawiam się, czy to potrzebne... No bo któż z wielbicieli progresu wszelkiej maści nie zna tego przełomowego wydawnictwa? Jeśli jednak są tacy to powinni NATYCHMIAST nadrobić zaległości, zapoznając się z tym - moim skromnym zdaniem ABSOLUTNIE NAJLEPSZYM - dokonaniem wirtuozów z Teatru Marzeń. Ta płyta to zminimalizowana encyklopedia muzyki... Czegóż tu brakuje? Doskonała stopliwość melodii, harmonii, rytmu, dynamiki... Idealne wprost proporcje agresji i delikatności. Doskonałe brzmienie pozwalające delektować się i wsłuchiwać w te wszystkie cudowne patenty odgrywane przez kwintet zza Wielkiej Wody. Mógłbym opisywać całą oktawę od 'Pull me Under' po 'Learning to Live' a trzeba po prostu posłuchac... Plyta z gatunku 'na wieczność'. Klasyka. Arcydzieło. Absolutne opus magnum Dream Theater!!!

    krzysztof odoj czwartek, 02, wrzesień 2010 22:16 Link do komentarza
  • Bartosz Michalewski

    Pozycja zespołu Dream Theater w progresywnym panteonie jest silna i ciągle się umacnia. To jest już ikona szeroko pojętego proga, taka jak Yes, Hawkwind, Rush, Magma czy Jethro Tull. Od wielu lat bezskutecznie próbuję odgadnąć dlaczego.

    Usiadłem dzisiaj nad najsłynniejszym ich dziełem, kamieniem milowym - legendarnym albumem Images and Words. Słucham tego chyba czwarty raz pod rząd, podchodzę do tego od każdej możliwej strony, a moje zdumienie rośnie w miarę słuchania. Ludzie, przecież to jest denne! Czy może mi ktoś wyjaśnić o co tyle szumu?

    Na tej płycie są dwie dobre piosenki. Nie genialne, nie fantastyczne - dobre. Otwierający album Pull Me Under i zamykający go Learning to Live. Poza tym w Wait for Sleep pojawia się przyjemny motyw na pianinie. Ale reszta? Nudne, bezbarwne melodie, bezsensowna instrumentalna akrobatyka, dwie stopy Portnoy'a, które pasują do reszty jak koturny do gumiaków, a to wszystko zwieńczone jednym z najgorszych wokali w połączonych dziejach rocka i metalu. Z tego co wiem myślą przewodnią muzyki Dream Theater było połączenie progresywnego rozmachu z mocą metalu. I o ile nawet trochę metalowej siły w tym jest, to połączono ją raczej z neo-progresywnym (tfu!) lukrem. W efekcie otrzymujemy muzykę infantylną do kwadratu, błękitno różową papkę ze świata Jelonka Bambi i ogrodowych krasnali.

    Nie chce mi się powtarzać zarzutów, że dla muzyków Teatru technika jest celem a nie środkiem, tym bardziej, że ten album i tak jest dość spójny jak na ten zespół, ale naprawdę coś w tym jest. Tylko problem w tym, że jeżeli odjąć od Images and Words wszystkie technicznie-galaktyczne cuda to zostałyby takie rzeczy, że włos się jeży na głowie! Ze zgrozy rzecz jasna. Na przykład te melodyjki, którymi co jakiś czas raczy nas John Petrucci. Nie wiem, trzeba chyba list do gościa wysłać i przypomnieć mu, że nie bez przyczyny niektórzy nazywają cukier białą śmiercią. Naprawdę jesteście w stanie słuchać czegoś aż tak słodkiego? Cóż, ponoć Korwin-Mikke słodzi chyba siedem łyżeczek i lubi jak kryształki cukru przepływają mu między zębami. Słuchanie popisów Johna w Another Day to tego samego rodzaju przyjemność. Jeżeli ktoś to lubi to w porządku, ale dla mnie to jest horror.

    Kevin James LaBrie. Aha - zawołają fani to jest przytyk stary, nudny i w ogóle nie oryginalny. No, może i stary, tylko że dla mnie śpiewanie LaBrie to nawet nie wizytówka ale symbol Dream Theater. Facet ma ze sto oktaw, potrafi cuda robić z wokalem, ale ma tak ohydną barwę głosu i wyśpiewuje nim tak przeraźliwie przeciętne rzeczy, że choćby nie wiem co potrafił nie jestem w stanie go słuchać. I reszta muzyków jest dokładnie taka sama - ogromne umiejętności, niezwykłe ambicje, a na najsłynniejszej ich płycie nie znalazłem nawet pięciu naprawdę interesujących tematów.

    Słuchając czy to Under a Glass Moon, czy Metropolis, Pt. 1, czy zwłaszcza Take the Time miałem wrażenie, że mnogość motywów ma na celu głównie ukrycie ich miałkości. Wiem, że tam jest wielki koncept, że muzyka odpowiada śpiewanym tekstom i tak dalej, tylko cóż z tego? Dla mnie wszystko co tam się dzieje to festiwal patetycznej masturbacji.

    Ale do najczarniejszej rozpaczy doprowadziły mnie oczywiście ballady i momenty balladopodobne. Another Day to koszmar, można tą piosenką straszyć dzieci, Wait for Sleep to ponury przykład wyrzucenia ładnego tematu w błoto. Przecież to jest podrzędny pop! Gdzie to jest progresywne, w którym miejscu? Jeżeli coś takiego chcecie stawiać obok spokojniejszych numerów Pink Floyd, Yes czy EL&P, to dlaczego nie postąpicie podobnie z Bajmem, albo Robertem Chojnackim? Serio pytam, bo dla mnie naprawdę nie ma szczególnej różnicy.

    Reasumując dla mnie to jest kiepska płyta ledwo przeciętnego zespołu. Od gwiazdkowania się powstrzymam, ale raczej powyżej dwa / dwa i pół bym temu nie dał.

    Wiem, że DT ma masę fanów, często bardzo osobiście traktujących krytykę ich ukochanego zespołu, więc żeby nikogo nie urazić, a samemu nie zostać zlinczowanym, pragnąłbym przypomnieć, że to co powyżej napisałem, to są moje subiektywne opinie. Mam prawo takowe posiadać, mam prawo je wygłaszać, a inni mają prawo się z nimi zgadzać bądź nie. Wielkość Dream Theater nie jest dogmatem.

    Bartosz Michalewski czwartek, 02, wrzesień 2010 22:16 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Metal Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.