A+ A A-

The Next Day

Oceń ten artykuł
(4 głosów)
(2013, album studyjny)

1. "The Next Day" 3:27
2. "Dirty Boys" 2:58
3. "The Stars (Are Out Tonight)" 3:56
4. "Love Is Lost" 3:57
5. "Where Are We Now?" 4:08
6. "Valentine's Day" 3:01
7. "If You Can See Me" 3:15
8. "I'd Rather Be High" 3:53
9. "Boss of Me" (Bowie, Gerry Leonard) 4:09
10. "Dancing Out in Space" 3:24
11. "How Does the Grass Grow?" (Bowie, Jerry Lordan) 4:33
12. "(You Will) Set the World on Fire" 3:30
13. "You Feel So Lonely You Could Die" 4:41
14.
"Heat" 4:25

Czas całkowity 53:17

nagrania dodatkowe na wersjach limitowanych     

15. "So She" 2:31
16. "Plan" 2:02
17. "I'll Take You There" (Bowie, Leonard) 2:41
18. "God Bless the Girl" (Japan only) 4:11

David Bowie – vocals (1–15, 17); producer (all tracks); guitar (1, 16); string arrangement (1, 3, 15); acoustic guitar (3, 13–15, 17); keyboards (4, 5, 7, 10, 11, 15–17); percussion (16)
Zachary Alford – drums (1–5, 7–11, 13–17); percussion (7)
Barnbrook – cover design
Sterling Campbell – drums (6, 12); tambourine (12)
Gail Ann Dorsey – bass guitar (1, 3, 4, 10, 11, 13, 14, 17); backing vocals (3, 7, 9, 11–13, 17)
Steve Elson – baritone saxophone (2, 3, 9); contrabass clarinet (3)
Kabir Hermon – assistant engineer
Henry Hey – piano (5, 13)
Jimmy King – photography
Gerry Leonard – guitar (1–5, 7–15, 17); keyboards (15)
Tony Levin – bass guitar (2, 5, 7–9) Dave McNair – mastering
Mario McNulty – engineer
Maxim Moston – strings (1, 3, 13–15)
Janice Pendarvis – backing vocals (3, 9, 12, 13, 17)
Antoine Silverman – strings (1, 3, 13–15)
Earl Slick – guitar (2, 6, 12)
Sukita – portrait of David Bowie on "Heroes"
Hiroko Taguchi – strings (1, 3, 13–15)
Brian Thorn – assistant engineer
David Torn – guitar (1, 3, 7, 10, 11, 13–15, 17)
Tony Visconti – engineer, mixing, producer (all tracks); string arrangement (1, 3, 13–15); guitar (2, 13, 15, 17); recorder (3, 9); strings (5); bass guitar (6, 12, 15)
Anja Wood – strings (1, 3, 13–15)

Więcej w tej kategorii: « Station to Station

1 komentarz

  • Michał Jurek

    Informację, że David Bowie wydaje nowy album, można bez wielkiej przesady przyrównać do gromu z jasnego nieba. Wydawało się, że artysta na dobre już pożegnał się z muzyczną sceną, a tu znienacka w Internecie pojawił się klip do utworu 'Where Are We Now?', a w ślad za nim na półki sklepowe trafił cały album, zatytułowany 'The Next Day'.

    Trzeba przyznać, że marketingowo pan Bowie rozegrał to wybornie. Nic nie działa bardziej na wyobraźnię od dawkowanych z aptekarską precyzją wiadomości, że artysta przygotował dzieło swojego życia, którym chce uczcić swoje 66 urodziny i że album ten ma być podsumowaniem całej dotychczasowej muzycznej działalności, albo - alternatywnie - nowym, kolejnym otwarciem w i tak barwnej dotychczasowej karierze. No i jeszcze te bynajmniej nie zawoalowane - począwszy od okładki, a na tekstach niektórych utworów skończywszy - odniesienia do berlińskiej trylogii, powszechnie uważanej (czy słusznie, to już zupełnie inna sprawa) za opus magnum Davida Bowiego. Nic dziwnego, że zarówno recenzentów, jak i fanów ogarnął amok. W przypadku tych pierwszych znalazło to wyraz w niezliczonych ochach i achach, którymi zapełniły się branżowe portale i pisma. Natomiast fani dali wyraz swoim sympatiom masowo kupując płytę. W Polsce na przykład album 'The Next Day' zadebiutował na pierwszym miejscu oficjalnej listy sprzedaży, a zaledwie tydzień po rozpoczęciu dystrybucji uzyskał status złotej płyty (co akurat w naszych realiach nie jest szczególnym powodem do dumy, bo zdaje się wystarczy sprzedać zaledwie 10 tys. egzemplarzy, ale niech tam).

    Od premiery 'The Next Day' minęło już trochę czasu, entuzjazm nieco opadł, a tętno się uspokoiło. Można z chłodną głową przymierzyć się do recenzji albumu. Na pierwszy ogień niech pójdzie oprawa graficzna. I powiem wprost: nie podoba mi się ona. Grafik, który ten projekt przygotował, poszedł po najmniejszej linii oporu, biorąc awers i rewers płyty 'Heroes', skreślając oryginalny tytuł i wklejając w centralnej części obwoluty biały kwadrat z tytułem 'The Next Day', a z tyłu okładki wymieniając na nim poszczególne utwory. Miało być oryginalnie, a wyszło po prostu biednie.

    Kolejną sprawą, którą po prostu muszę poruszyć, zanim przejdę do omawiania muzyki, jest sposób dystrybucji albumu. Wiem, że teraz panuje taka moda, iż wydaje się album podstawowy, a oprócz niego, parę (tygo-)dni później album w wersji limitowanej, rozszerzonej, zawierający dodatkowe utwory (a czasem i dodatkową płytę) i droższy o te parę groszy. Trudno mieć pretensje, że David Bowie nie wyłamał się z tego schematu. Ale w przypadku 'The Next Day' taka działalność jest po prostu bezczelnym wyciąganiem pieniędzy z portfeli fanów. W jednej, dość rozpanoszonej sieci sprzedaży, która wywalczyła sobie monopol na dystrybucję w pierwszych tygodniach sprzedaży albumu w Polsce, wersja rozszerzona kosztuje prawie 20 PLN więcej od wersji podstawowej (a za samą podstawową trzeba wyłożyć ok. 40 PLN). I za te dwie dychy więcej słuchacz dostaje ponad siedem dodatkowych minut muzyki. Takim praktykom mówię zdecydowane 'nie' i od razu zapowiadam, że recenzować będę wersję podstawową. Obawiam się zresztą, że te wyciągnięte od fanów pieniądze i tak nie powędrują do artysty, ale raczej do pazernej wytwórni i wspomnianej już rozpanoszonej sieci, skutecznie zabijającej polski rynek muzyczny i księgarski.

    Uff. Jak się człowiek pozbędzie tego, co mu leży na wątrobie, to od razu łatwiej skrobnąć parę słów o meritum, czyli o muzyce. Od razu zaznaczę, że w przypadku 'The Next Day' trop berliński - według mnie - jest błędny. Nie neguję, że okładka płyty nawiązuje do 'Heroes', że w paru fragmentach David Bowie nawiązuje do berlińskich przeżyć, jednak muzycznie bliżej omawianemu albumowi do płyty 'Scary Monsters'. Wszak to na tym albumie grał Robert Fripp, którego ponoć i do nagrywania 'The Next Day' zaprosił Daivd Bowie. Pan Robert ostatecznie na płycie nie zagrał, jednak dużo frippowego gitarowego brudu obecne jest na 'The Next Day'. Ograniczona jest za to rola syntezatorów, których na 'Heroes' było pełno.

    Płytę, jako się rzekło, promuje nagranie 'Where Are We Now?' i trzeba przyznać, że taki wybór singla był strzałem w dziesiątkę. Utwór jest melodyjny i wysmakowany, z łatwością zapada w pamięć, także dzięki zbolałemu, steranemu życiem głosowi Davida Bowiego. Jednak artysta zastawił tu pułapkę, ponieważ nagranie nie jest bynajmniej reprezentatywne dla całej zawartości krążka. Dominują na nim bowiem nagrania żywiołowe, zadziorne, po prostu rockowe. Okazuje się też, iż album 'The Next Day' w niewielkim stopniu ma charakter retrospektywno-rozliczeniowy. David Bowie przyjmuje raczej rolę wnikliwego komentatora otaczającej nas rzeczywistości, poświęcając wersy swoich piosenek a to kultowi celebrytów ('The Stars (Are Out Tonight)'), a to masakrze dokonanej w szkole ('Valentine's Day'), a to młodzieżowym gangom ('Dirty Boys') czy wreszcie losom żołnierza (I'd Rather Be High').

    Wszystkie nagrania zawarte na płycie zasługują na uwagę. Mi jednak szczególnie przypadł do gustu skoczny utwór tytułowy, jakby żywcem wyjęty z albumu 'Scary Monster', z obłędnym refrenem. Bardzo udana jest zabójczo melodyjna piosenka 'The Stars (Are Out Tonight)' z dość przewrotnym tekstem - wszak pan Bowie też jest, chcąc nie chcąc, celebrytą. Następujący po nim utwór 'Love Is Lost' jest po prostu powalający: pulsująca sekcja rytmiczna, oldskulowe instrumenty klawiszowe i David Bowie śpiewający, że choć świat się zmienia, to ból istnienia jest tak stary, jak stara jest ludzkość. O 'Where Are We Now?' już pisałem, więc nie będę się powtarzać. Świetne nagranie. Fajnie wypada też piosenka 'If You Can See Me'. Rozpędzony to i bardzo energetyczny utwór. David Bowie pokazuje, że możliwości głosowe wciąż ma spore. Choć show i tak kradnie mu Tony Levin: jego partia basu jest po prostu mistrzowska. Podoba mi się też 'Boss Of Me', przyozdobiony chropowatymi wstawkami saksofonu. No a to, co zrobił David Bowie w finałowym 'Heat' to już mistrzostwo. Smutek, melancholia, wręcz rozpacz i świadomość nadchodzącego kresu przebijają z każdej nuty i z każdego wyśpiewanego słowa. Nie ma nadziei. Po takim finale trudno powrócić do rzeczywistości.

    'The Next Day' to dobry album. Z pewnością zasługuje na to, by go wielokrotnie przesłuchać i wczytać się w teksty utworów. Trzeba wprawdzie trochę czasu, by się z tą propozycją oswoić, ale gdy to już nastąpi, płyty słucha się wybornie. Nie przyłączę się jednak do chóru recenzentów piejących z zachwytu i szermujących określeniami typu 'płyta dekady', 'wybitne dzieło' czy 'największy powrót w historii rock'n'rolla'. Bez przesady. 'The Next Day' to pozycja solidna, bardzo wyrównana, dobrze nagrana i muzycznie różnorodna, ale nie wyważa żadnych drzwi i nie wytycza nowych kierunków. Choć oczywiście cieszy, że Davidowi Bowiemu się jeszcze chce i że potrafi nagrywać przyzwoite rockowe płyty, bez naleciałości techno, którymi raczył słuchaczy w ostatnich latach.

    Nie wiem, czy 'The Next Day' to ostatni album w dorobku Davida Bowiego. Być może nie, ponieważ ponoć podczas sesji nagraniowych zarejestrowano około 30 nagrań, więc może część z nich zostanie w takiej czy innej formie udostępniona słuchaczom. Jeśliby jednak miało okazać się, że album 'The Next Day' zamknie dyskografię Davida Bowiego, to będzie to godne ukoronowanie kariery tego artysty.

    Michał Jurek wtorek, 07, maj 2013 18:12 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Varia

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.