Na początku lat 70. trzech kolegów z uczelni - Brian May, John Deacon oraz Roger Taylor założyli rockową formację Smile. Kapela nie mogła się przebić na rynku, a do zespołu dołączył nowy wokalista Frederic Bulsara. Charyzmatyczny muzyk o niespotykanym głosie szybko wywarł wpływ na pozostałych członków dopiero co kształtującego się zespołu. Bulsara zaczął się posługiwać pseudonimem artystycznym Freddie Mercury, a zespół zmienił nazwę na Queen. Niedługo formacja zarejestrowała pierwszy materiał, zatytułowany po prostu Queen. Znalazło się na nim dziesięć rockowych utworów, dość wyraźnie różniących się od tego co było wówczas tworzone.
Na pierwszy rzut oka, czy raczej ucha, wydaje się, że to typowy album hardrockowy. Oczywiście słychać na nim już przynajmniej zalążki przyszłego stylu Queen, w My Fairy King i Liar nawet dość wyraziste. Ale nie zmienia to faktu, iż najpierw był hard rock. Świetnie zresztą w klimat płyty wprowadza oparty na solidnym melodyjnym riffie Keep Yourself Alive - intrygującym pomysłem było tu na pewno wplecenie krótkiego perkusyjnego sola podjętego przez charakterystycznie brzmiącą gitarę Briana Maya. A nawet nieco beatlesowska ballada Doing All Right rozpoczynająca się od subtelnego wstępu fortepianowego i wspaniałego wokalu Freddie'go, po czym nabiera szybkości i mocy, aby w ostatniej fazie znów zmienić się w delikatna balladę. Dalej mamy żywiołowy Great King Rat, oparty na warczących gitarowych riffach i bezpretensjonalnych partiach perkusji utwór opowiadający ponurą historię zmarłego bohatera, sławiący bardziej jego śmierć niż życie. A to tylko początek najciekawszego fragmentu płyty. Wysublimowany muzycznie My Fairy King jest chyba jedną z najbardziej niedocenionych kompozycji Freddiego Mercury'ego - wyrafinowana partia fortepianu, na której opiera się utwór, rozłożona na kilka głosów linia wokalna, nagłe zmiany tempa i elektryzująca gra gitary sprawiają, że jest to znakomity utwór, Queen niemal w najczystszej postaci. W Liar jest podobnie. Z tym, że bardziej hard rockowo. Utwór jest dobrym przykładem wczesnego zamiłowania Freddie'go do niejednoznacznych tekstów, pełnych ukrytych znaczeń i bardzo często podtekstów religijnych, a sama pieśń rozpoczyna się następującym wyznaniem podmiotu lirycznego:
Zgrzeszyłem, drogi Ojcze, Ojcze, zgrzeszyłem
Spróbuj mi pomoc, Ojcze
Czy nie pozwolisz mi wejść? Kłamca
Nikt we mnie nie wierzy, Kłamca
Dlaczego oni nie zostawią mnie w spokoju?
Ojcze, kradłem, kradłem wiele razy
Podnosiłem głos w gniewie
Wtedy, gdy nie powinienem był
Kłamca, och, wszyscy mnie zwodzą
Kłamca, dlaczego nie zostawicie mnie w spokoju?
Ale nie tekst ma tutaj największe znaczenia, bowiem to co najlepsze w tym utworze to podkład muzyczny, jeden z najmocniejszych i najbardziej hard rockowych w historii zespołu, opierający się na pulsujących gitarowych solówkach i wydłużonym wstępie perkusyjnych, a także dosyć nietypowym jak na Queen instrumencie czyli organach Hammonda, nadających utworowi jeszcze bardziej religijny charakter.
Co jeszcze? The Night Comes Down to może nieco zbyt rozmyta ballada, stanowiąca wycieczkę zespołu na terytorium muzyki akustycznej, kończąca się chwytającą za gardło, cudowną solówką na gitarze akustycznej. Prowadzi nas ona do następnego utworu, czyli szalonego, w stu procentach zgodnego z tytułem Modern Times Rock'N'Roll. W Son And Daughter mamy riff, jakiego nie powstydziłby się z pewnością Jimmy Page z Led Zeppelin. Utwór jest bowiem jedną z pierwszych prób stworzenia kompozycji bluesowej, czyli pozostającej w obrębie gatunku, w którym muzycy nie odnosili wielkich sukcesów. Dlatego właśnie powoduje to tyle porównań z muzyką Led Zeppelin. Niestety kompozycja nie prezentuje się aż tak dobrze, jak mogło by się wydawać. Brzmiała ona o wiele lepiej w wykonaniach koncertowych, niż w oryginalnej wersji studyjnej, w której zredukowano ją do trzech minut, pozbawiając wszelkich elementów improwizacyjnych. Koniec płyty to hałaśliwa gra instrumentalna i wyskandowany Jesus z wściekłą, gitarową jazdą uspokajającą się dopiero pod koniec utworu i zanikającą w powtarzający się jak echo chórze głosów, prowadzących do instrumentalnego, przede wszystkim fortepianowego, Seven Seas Of Rhye, piękne wieńczącego debiutancki album Queen.
Reasumując pierwsza płyta Queen pomimo pewnych niedociągnięć stanowi niezwykle wartościową pozycję w dorobku zespołu. Ten bez wątpienia bardzo dobry album ukazuje nam jakie podejście do muzyki na samym początku kariery mieli Brian May, John Deacon, Roger Taylor oraz Frederic Bulsara. Zdecydowanie polecam wszystkim ten album.