Postanowiłem uzupełnić moim zdaniem tę rażącą lukę jaką jest brak recenzji płyt, moim zdaniem wspaniałego zespołu, jakim jest Queen. Rozpoczynam od drugiej studyjnej płyty tej grupy dlatego, że właśnie na niej panowie Freddie Mercury, Brian May, John Deacon i Roger Taylor otarli się o wielkość. To piękna, wspaniale pomyślana płyta, stanowiąca niesamowitą, monumentalną muzyczną opowieść. Niektórzy mówią, że jest to album konceptualny, na wzór Sgt. Pepper's Lonely Heart Club Band Beatlesów z 1967 roku. Prawdą jest przecież, że od momentu ukazania się wspomnianego wydawnictwa, każdy zespół starał się nagrać coś podobnego, a co niektórzy, o trochę bardziej wybujałym ego, nawet coś przewyższającego dokonanie czwórki z Liverpoolu. W przypadku Queen II było jednak trochę inaczej. Nie był to album koncepcyjny w czystej postaci, lecz swoisty zbiór utworów luźno powiązanych tematycznie. Gdyby w tych kategoriach porównywać twórczość Queen z twórczością Beatlesów, należało by raczej powiedzieć, iż drugi album Królowej był raczej czymś na miarę Revolver. Co ciekawe na płycie znalazło się kilka utworów granych wcześniej na koncertach grupy, ale nie pojawiły się na debiutanckim albumie. Do utworów tych należą Father to Son, Ogre Battle, White Queen (As It Began) oraz Procession. Większość z tych utworów miała swoją premierę w 1972 roku, a niektóre nawet w 1969 roku, czyli oficjalnie jeszcze przed powstaniem Queen. Warto zauważyć, iż podczas sesji nagraniowej pominięto również utwór Stone Cold Crazy, który od wielu lat znajdował się w repertuarze zespołu, zarezerwowany został on bowiem na następną płytę, gdzie pojawił się w nieco przyspieszonej formie. Z kilku sesji nagraniowych wynika, że zespół próbował także nagrać fragmenty The Prophets Song, jednak ostatecznie utwór znalazł się na późniejszej, genialnej płycie A Night At The Opera. Wyraźnie widać, iż zespół, a w szczególności Freddie Mercury i Brian May, znajdował się w bardzo twórczym okresie. To wówczas powstały piękne i oryginalne utwory, w większości napisane przez wspomnianą dwójkę. Chociaż nie współpracowali oni ze sobą bezpośrednio aż do czasu skomponowania Is This The World We Created &?, oddalonego czasie o ponad dziesięć lat w przód, to jednak tworzyli swe utwory w sposób instynktowny wpływając na siebie nawzajem. Wydaje się bowiem, iż Freddie napisał The March Of The Black Queen po usłyszeniu White Queen (As It Began). Z kolei nowa kompozycja Freddiego zainspirowała Briana Maya do zrekonstruowania Father To Son. To właśnie z powodu tych wzajemnych zależności oraz luźnego, choc konsekwentnie powtarzającego się tematu lirycznego w poszczególnych utworach, muzycy zdecydowali się podzielić album na Stronę Białą oraz Stronę Czarną. Na pierwszej znajdowały się utwory autorstwa Briana, a na drugiej Freddiego. We wszystkich utworach można zauważyć przewijający się motyw światła i cienia. Niezwykle mocne Father to Son miesza ze soba kilka mrocznych pasaży, zanim pod koniec pojawi się rozbłysk światła, wraz z zaśpiewanym wspólnie akustycznym fragmentem i niezauważalnie przechodzi w o wiele bardziej elegancką i zdecydowaną White Queen (As It Began). Rozładowujący napięcie The Fairy Feller's Master Stroke cichnie stopniowo, przechodząc w żałobne Nevermore, które z kolei wznosi się w złowieszcze The March Of The Black Queen, tworząc wachlarz rozmaitych brzmień i odczuć.
Cała płyta rozpoczyna się biciem serca i gitarowo-orkiestrowym wprowadzeniem Briana Maya w Procession, płynnie przechodzącą w rockowy epos Father To Son, który opowiada o relacji pomiędzy rodzicem a dzieckiem, z perspektywy ojca oddającego synowi swe królestwo - zarówno w sensie dosłownym, ponieważ tekst odnosi się do dawnych czasów, jak i w przenośni, przekazując rodzinną tradycje i honor - co może Stanowic aluzję do samego autora czyli Briana Maya i jego ojca. Utwór toczy się niezwykle wartko kilka razy zmieniając rytm, przez co przypomina wcześniejszą kompozycje Son and Daughter, z której zresztą zaczerpnięte są riffy, tworzące w tym utworze rozmaite wariacje i pasaże dźwięków. Jak wspominał sam May w piosence znajdują się pewne wpływy Led Zeppelin i The Who, bo były to jedne z naszych ulubionych zespołów, ale staraliśmy się stworzyć także coś odmiennego [&]. Dla wprawnego uch wyszukanie podobieństw pomiędzy tym utworem, a brzmieniem utworów wspomnianych zespołów faktycznie jest zauważalne, jednak, jak w żadnym wypadku nie jest to tandetne naśladownictwo, jest to mądra inspiracja wcześniejszymi dokonaniami i nic poza to. Dalej mamy zmniejszającą tempo, jedną z najpiękniejszych queenowych ballad, jaką jest White Queen (As It Began). Inna sprawa, że takich pereł, przynajmniej w latach siedemdziesiątych, Królowa miała przynajmniej po jednej na każdej ze swoich płyt. Przenika on do uszu słuchaczy cichym, prawie niesłyszalnym wstępem gitarowym, do którego Freddie śpiewa swą opowieść o przysłowiowej królowej serca, sprawiając wrażenie, jakby wykonywał swą partię a capella. Ta cicha i oniryczna kompozycja zmienia się w pewnym momencie w jeden wielki szturm za sprawą znakomitej partii instrumentalnej, pokazującej prawdziwą świetność wszystkich muzyków. I ten niesamowity, przejmujący teks, prawdopodobnie jeden z najpiękniejszych jaki kiedykolwiek wyszedł spod ręki któregokolwiek z członków zespołu, zresztą przekonajcie się sami: