W poprzednich recenzjach przedstawiłem Devil Doll jako pogrobowca starego dobrego rocka symfonicznego. I faktycznie tak jest. Trzeci album grupy, Sacrilegium, również trzyma się bardzo eklektycznej formuły, jednak dającej się zawrzeć w zbiorze rock symfoniczny. Absolutny klasyk jak Yes potrafił wpleść elementy muzyki orkiestrowej, reggae, jazz-fusion, a nawet zahaczające o zjawisko nazwane później - w 1978 roku - ambient (w Tales from Topographic Oceans). Devil Doll jako że pojawił się epokę póżniej ma inne wpływy, co wzmiankowałem w poprzednich recenzjach zespołu.
Sacrilegium w porównaniu do wcześniejszego albumu jest znacznie bardziej monumentalny. Pojawia się tutaj dużo partii dorównujących rozmachem rosyjskiej czy radzieckiej muzyce symfonicznej. Dużo również gitary elektrycznej i również takiego heavy metalowego przysłowiowego "kopa". To podane w polewie dosyć mrocznej, ale mniej niż w przypadku dwóch poprzednich płyt. Nawet się bardziej optymistyczny wątek przewija w jednym momencie. Pojawiają się również wątki folklorystyczne - partie grane na akordeonie, gdzie później włączają się również skrzypce. Mniejszy jest jednak udział partii budowanych przez same instrumenty akustyczne. Z reguły występują one obok gitary elektrycznej. W dodatku te partie z chórem i kościelnymi organami wbić mogą w fotel.
No wszystko dobrze.... tylko do zakończenie, jakby ktoś sprzątał łazienkę. Całkowicie niepotrzebne udziwnienie. Mimo tego bardzo fajna płyta. Śmiem twierdzić, że dużo lepszy ten album niż koncertowe płyty klasyków ciężkiego grania z orkiestrą symfoniczną. Pięć gwiazdek.