A+ A A-

Nouveau Calls

Oceń ten artykuł
(12 głosów)
(1987, album studyjny)

1. Tangible Evidence (4:18)
2. Clousseau (3:38)
3. Flags Of Convenience (4:27)
4. From Soho To Sunset (3:24)
5. Arabesque (4:24)
6. In The Skin (4:48)
7. Something's Happening In Room 602 (3:30)
8. Johnny Left Home Without It (3:38)
9. The Spirit Flies Free (3:41)
10. A Rose Is A Rose (3:32)
11. Real Guitars Have Wings (3:10)

dodatkowo na wydaniu Powerbright i Talking Elephant:
12. T-Bone Shuffle (3:30)

- Andy Powell ( Electric And Acoustic Guitars, Mandolin )
- Ted Turner ( Lap Steel and Electric Guitars, Banjo )
- Martin Turner ( Bass Guitar and Keyboards )
- Steve Upton ( Drums and Percussion )
Więcej w tej kategorii: « Wishbone Ash Here to Hear »

1 komentarz

  • Grzegorz Żarnowiecki

    Ach, z jaką radością powitałem ukazanie się albumu Wishbone Ash w grudniu roku 1987, w najlepszym pierwszym składzie - aż po 13 latach przerwy. Ileż sobie obiecywałem po płycie, która jak się dowiedziałem została nagrana bez wokali. Naprawdę tkwiła we mnie radość, że znowu zagrają cudowne melodie dwie gitary prowadzące. I co? Kubeł zimnej wody na głowę! To niepojęte, ale w miarę kolejnych utworów rosła we mnie irytacja, a w końcu złość złagodzona pod koniec płyty. Poczułem się po prostu oszukany przez ulubiony zespół. Sądziłem, że po amerykańskich niewypałach jak „Locked In” czy „Front Page News” instrumentalny album klasycznego składu pozwoli się radować czarem ich gitarowego, melodyjnego grania.
    Tylko czy rzeczywiście był to stary skład? Wykonawczo tak, bo to wynika z informacji, kto na czym grał. Jednak po dokładnym obejrzeniu nalepki winylu (ciekawe, że okładka tych informacji nie zawiera) mamy niespodziankę. Na 11 utworów w żadnym, jako twórcy nie wymieniono Teda Turnera. To swoiste kuriozum zważywszy na rolę tego muzyka w powstaniu pierwszych czterech płyt Wishbone Ash. Największy udział ma Martin Turner, który oprócz tradycyjnego basu, wprowadził klawisze, syntezatory, sekwencery wydobywając z nich powtarzające się frazy w stylu rock-fusion-new age. Niby poszedł z duchem czasu, i po amerykańsku i nowocześnie. Wyszło jednak fatalnie. Większość kompozycji nie ma melodii. Osłabiony bas nie współgrał z gitarami jak zwykle. W dwóch utworach zaznaczył swą kreatywność perkusista, który tym razem odszedł od rocka w kierunku jazzu. Inna sprawa, że w pozostałych kompozycjach mógłby go zastąpić z powodzeniem automat perkusyjny. Za to instrumentów klawiszowych mamy tu aż za dużo. Słowem to nie jest gitarowe brzmienie. Rola Teda Turnera została mocno ograniczona. Właściwie tylko w „In The Skin” słyszymy jego przydługi pasaż odegrany na gitarze lap steel i w końcowym „Real Guitars Have Wings”.
    Na osłodę trzeba koniecznie wyróżnić jeden kawałek „The Spirit Flies Free”. To rzeczywiście stary dobry Wishbone Ash. Ten piękny utwór na płycie okazał się dziełem Andy Powella, który dał popis melodyjnego grania zarówno na gitarze jak i mandolinie. Zwraca uwagę także ostatni na płycie „Real Guitars Have Wings”, który potem wykorzystywano, jako otwieracz na koncertach (w starym składzie).
    Dopiero poznanie historii powstania albumu może wyjaśnić jego dziwny charakter. Ukazał się on w serii No Speak wytwórni IRS Milesa Copelanda, byłego menażera Wishbone Ash. Jego zdaniem (inspiratora pomysłu) płyta okazała się dziełem lepszym niż sądził, bo trafiał w gusta określonych słuchaczy. Gratulacje z nadmiernie dobrego samopoczucia. Jego ta płyta zachwyca, o czym z euforią pisze na okładce albumu (dość dziwny przypadek). Cóż, mnie nie zachwyca. Przegląd recenzji płyty w Europie i za Oceanem wskazuje na skrajne oceny od jednej gwiazdki po maksimum możliwych. Wniosek – album jest z pewnością kontrowersyjny. Nawet fachowiec z branży muzycznej w Polsce Pan Jacek Leśniewski, wielki sympatyk Wishbone Ash radzi tę płytę omijać z daleka. Dociekając głębiej okazało się, że Ted Turner pojawił się w zespole, gdy większość materiału została już nagrana, a nawet zmiksowana. Największą rolę odegrał Martin Turner - nie tylko jako wykonawca, ale i producent dwóch utworów. Z pewnością to głownie jemu zawdzięczamy nadmiar elektroniki w tym albumie. Zespół zrobił eksperyment, który i tak jak poprzednie amerykańskie wydawnictwa grupy (z wyjątkiem „There’s The Rub”) nie wypalił. Może i pod koniec lat 80-tych taka muzyka stała się bardziej na czasie w USA, ale starzy fani grupy po raz kolejny doznali zawodu.
    Wniosek końcowy sprowadza się do rady – posłuchajcie sobie „The Spirit Flies Free” i „Real Guitars Have Wings”, a resztę zostawcie tylko fanom tego stylu muzyki.
    Pomimo narzekań moja ocena płyty jest dość wysoka. Dlaczego? Bo kto tak pięknie zagra jak Andy Powell i Ted Turner w „The Spirit Flies Free?”. No, kto? Nikt!

    Ocena 3/5.

    Grzegorz Żarnowiecki sobota, 11, styczeń 2014 00:51 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Varia

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.