Po tym jak w moje ręce trafiła genialna, niepowtarzalna i epokowa płyta The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars, postanowiłem poszerzyć swoją wiedzę na temat muzycznych dokonań Białego Księcia. Tak właśnie dotarłem do albumu Aladdin Sane. Wszystkie piosenki zamieszczone na tym albumie powstały w czasie tournée Bowiego po Stanach Zjednoczonych w 1973 roku. Nie jest to w przeciwieństwie do wspomnianego przed chwilą The Rise and Fall & album koncepcyjny, ale i na nim znaleźć można łączący większość utworów motyw przewodni, tym razem poruszający problem rozpadu społeczeństwa. Część krytyków bardzo negatywnie odniosła się do technicznej strony płyty uważając, że część utworów została kiepsko zmiksowana. W porównaniu z poprzednim albumem niektóre piosenki z Aladdin miały znacznie ostrzejsze brzmienie, ale na całej płycie Bowie z typową dla siebie lekkością miesza wiele różnych gatunków muzycznych. Otwierający płytę utwór Watch That Man z bardzo dynamicznym rytmem i charakterystyczną harmonijką był wyraźnie inspirowany muzyką The Rolling Stones. Splecione motywy gitarowe, szalejący fortepian, dynamiczny śpiew i chórki. Każdy z muzyków naśladuje tu kogo innego. W tekście nawiązania do imprezy w Nowym Jorku, kto wie, może jednej z wielu jakie odbyły się naprawdę w czasie trasy koncertowe Bowiego po Stanach Zjednoczonych. Drugi w kolejności i jednocześnie tytułowy utwór Aladdin Sane rozpoczyna się od powracającego ciągle motywu granego na fortepianie i usypiającego głosu Davida. Lekki jazzowy klimat ozdabiany gitarowymi wtrąceniami. Około drugiej minuty solówkę saksofonu brutalnie dominuje free-jazzowy fortepian, na którym niesamowitych wręcz rzeczy dokonuje Mike Garson. Długie wyciszenie i ciche dźwięki fortepianu na zakończenie. W tekście obawy dotyczące nowego wizerunku Bowie'ego, a właściwie starego, gdyż Aladdin Sane (a lad insane gra słów, w wolnym tłumaczeniu chłopak obłąkany) miał być w założeniach amerykańskim odzwierciedleniem Ziggy'ego Stardusta, jednak pojawiało się pytanie czy ten wizerunek zostanie zaakceptowany, a jeśli tak to na jak długo. O tym zdecydować miał już raczej sam David Bowie. Złowieszczo, za nawiasami po tytule, następują daty 1913, 1938 i 197?. Pierwsze dwie to lata poprzedzające wybuch pierwszej i drugiej wojny światowej i nie musimy mieć powodu, aby sądzić, że 197? reprezentuje nic innego, jak rok poprzedzający wybuch trzeciej wojny światowej. Na temat tego utworu Ben Garson napisał w recenzji z 19 lipca 1973 roku następujące, niezwykle ciekawe rzeczy, sądzę, że warto je przytoczyć:
Muzyka jest cieplarnianym orientalizmem, porwana, z dysonansami i śmiała i jeszcze pełna zadumy tudzież oglądania się wstecz. Frazy jak 'łzy bitwy i szampan' wywołują obrazy wcześniejszych, bardziej romantycznych wojen. Niecierpliwe sapanie maszyny (gitara elektryczna) delikatnie koliduje z dzikszymi, bardziej ekstremalnymi upadkami umierających kultur (fortepian). Zostaliśmy zdeponowani w dłonie Ives'a i Strawińskiego.
Jak dla mnie ten sugestywny opis znakomicie oddaje wszystko co najlepsze w tym utworze, a że sam nie potrafię lepiej go opisać, cóż uznałem, że powyższy cytat będzie doskonały, i w mojej opinii jest. Kolejny utwór Drive In Saturday jest charakterystyczny dzięki chórkom wspomagającym archaiczne już nagrania z amerykańskich list przebojów. Dużo saksofonu głównie w końcówce, kiedy możemy podziwiać umiejętności Kena Forhama. Piosenka stała się przebojem w Anglii już po wydaniu albumu. Tekst bardzo amerykański. Oto para zakochanych, choć nie do końca utwierdzonych w swoim uczuciu jedzie samochodem do typowego amerykańskiego kina, gdzie filmy ogląda się siedząc we wnętrzu samochodu. Chórki świadczyłyby raczej o tym, że para lubi starsze filmy. Podczas seansu jest również okazja, aby się pościskać. Bowie wypowiadał się na temat tej piosenki w ten sposób, że miłosne podchody podczas oglądania starych filmów wywołane były zatraceniem zdolności do miłości fizycznej po katastrofie nuklearnej. Ludzie po prostu uczyli się wszystkiego od nowa. Jeśli jednak wsłuchamy się uważnie w tekst zauważymy, że jest to fantazja, w której populacja po jakiejś straszliwej zagładzie zapomniała jak się kochać. Aby nauczyć się ponownie biorą kurs na lokalne kino drive-in, gdzie oglądają filmy i oddają się miłosnym igraszkom. Utwór ten powstał podczas podróży Bowie'ego przez pustynię Arizona, ale to już ciekawostka dla zainteresowanych. Kolejny utwór Panic In Detroit charakteryzuje się dosyć oryginalną partią perkusji oraz kolejny raz chórkami, których jest pełno w tle , i które wykonują niezwykle dziwne ale i piękne wokalizy. Cracked Actor znamionuje dosyć ciężkie gitarowe brzmienie, dzięki czemu jest to chyba najbardziej rockowy i mroczny utwór na płycie. Dodatkowo tego nieco dziwnego nastroju dodaje dosyć brutalny tekst wyrażający fizyczną chuć podstarzałego aktora z Hollywood, który jest bardzo dosadny, a nawet, dla niektórych, wulgarny:
Bzykaj się mała, bzykaj się pokaż co potrafisz
Całuj mała całuj czy to wszystko na co cię stać
Ssij mała ssij zrób mi loda
Zanim zaczniesz twierdzić, że zajechałaś mnie na śmierć
Kolejny na płycie utwór Time kolejny raz raczy nas jazzowymi dźwiękami, choć nie brakuje tutaj naprawdę ciekawych partii gitarowych. Wstęp na pianinie i śpiewany przez Bowie'ego obsceniczny tekst przypominają nagrania z filmu Kabaret. W trakcie słuchania piosenki jeszcze kilkakrotnie ten klimat uderzy nas po głowie. Tekst utworu jest potwornie ciężki i trudny do analizy, a powstał on w Nowym Orleanie:
Czas, on czeka ze skrzydłami
On przemawia bezzmysłowo
Jego scenariuszem jesteśmy ja i ty, chłopcze
Czas, on wygina się jak dziwka
Onanizując się upada na podłogę
Jego pułapką jesteśmy ja i ty
Czas, w narkotyku i czerwonym winie
Żądający lalek Billy'ego
I innych moich przyjaciół
Nie spiesz się
Snajper w mózgu zwracający rynsztok
Kazirodczy i próżny i wiele innych nazwisk
Patrzę na zegarek, który mówi 9:25 i myślę Boże ja jeszcze żyję
Powinniśmy działać
Ty, nie jeteś ofiarą
Ty, krzyczysz nudą
Ty, nie odzyskujesz czasu
Chimes, do diabła, wyglądasz staro
Zaziębisz się i załapiesz katar
Zostawiłaś płaszcz
Nie spiesz się
Zerwanie jest trudne, ale ponure trwanie jest nienawiścią
Miałem tyle marzeń, miałem tyle przerw
Ale ty kochana byłaś miła na tyle, że miłość cię zostawiła bez marzeń
Drzwi do marzeń zamknęły się, twój park był naprawdę bez marzeń
Być może uśmiechasz się teraz, uśmiechasz się przez ciemność
Ale wszystkim co musiałem dać było poczucie winy za marzenia
Powinniśmy działać
Tak
Czas
The Prettiest Star to z kolei typowy glam rock Tym razem ładna melodia, którą kilkakrotnie powtarza Ronson na gitarze. Bowie śpiewa słodko. Tekst o uwielbieniu dla gwiazd starego kina. Obserwacja z Gloucester Road w Londynie. Zaraz po tym utworze następuje kolejny utwór już nawet nie inspirowany, co zapożyczony od The Rolling Stones czyli Let's Spend The Night Together. Szybkie tempo. Rockowe, dynamiczne brzmienie wzmocnione szalonym fortepianem. W końcówce nietypowe wyciszenie, w którym Garson znowu używa dysonansów fortepianowych, a Ronson dokłada parę efektów gitarowych. Tekst można sprowadzić do tłumaczenia tytułu Spędźmy razem noc. Następnie mamy piosenke urzekającą niezwykłym klimatem czyli The Jean Genie. Jednostajny, monotonny rytm oparty na prostym basowym motywie. Do tego fantastycznie ozdabiająca harmonijka ustna. Wreszcie oryginalne motywy gitarowe. Brak tu popisów solowych, a jednak zespół brzmi interesująco. Zakończenie niezwykle oryginalne. Jedno z najlepszych nagrań glam-rocka i Bowie'ego w ogóle. Mówią, że piosenka ma zabarwienie erotyczne. Najlepiej się samemu przekonać i wyrobic sobie na ten temat własne zdanie:
Mały Jean Genie wykradł się do miasta
Rozciągnięty na laserach i skośnych blezerach
Jadł twoje brzytwy szarpiąc kelnerów
Mówiąc o Monroe i chodząc po Snow White
Nowojorskim klubie gdzie wszystko smakuje dobrze
Biedny mały Genie
Jean Genie żyje na swoich plecach
Jean Genie uwielbia kominowe miejsca
Skandalizuje, krzyczy i wrzeszczy
Jean Genie idź sobie!
Siedzi jak facet ale uśmiecha się jak gad
Ona go kocha, kocha go, ale chwilami
Ona będzie rysować po piasku, nie puści jego ręki
On mówi, że zna się na kosmetykach i sprzeda ci odżywkę
I trzyma twoje wszystkie umarłe włosy do robienia bielizny
Biedny mały Genie
Podobno piosenka ta opowiada o Iggy'm Popie, jednak tylko jej autor czyli David Bowie jest w stanie potwierdzić tą wersją. I w końcu na sam koniec Lady Grinning Soul. Wstęp jak do hiszpańskiej opery. Potem tanecznie, romantycznie, zmysłowo. Można tańczyć tango. Hiszpańskich motywów przybywa. Oprócz fortepianu wkrada się gitara akustyczna. Bardzo oryginalna aranżacja. Pani Radosna Dusza to dystyngowana, modna kobieta, używająca drogich perfum i drogich samochodów:
A kiedy ubrania zostaną rozrzucone nie bój się pokoju
Dotknij obfitości jej piersi
Poczuj miłość jej pieszczoty
Będzie twoją śmiercią za życia
Piosenka jest pięknie zaaranżowana; jest tu jak zwykle potężna gitara Ronsona, zarówno 6-strunowa, jak
12-strunowa, może oprócz paru błędnych intonacji w akustycznym solo, bardzo peotycka. Bowie, śpiewak ballad całą duszą, co pożycza jego rockowemu śpiewaniu specyficzny wymiar, daje piosence najbardziej obszerny i szczery wokal na albumie. Utworami bonusowymi na re edytowanym wydaniu płyty nie zajmowałem się jako, że nie znajdowały się one na oryginalnym wydaniu z 1973 roku. Jeżeli komuś tak bardzo zależy polecam, mimo wszystko.
Podsumowując muszę powiedzieć, iż moim skromnym zdaniem, z którym nie wszyscy muszą się zgadzać, choć oczywiście było by miło gdyby tak nie było, album ten jest nieco słabszy niż świetny The Rise and Fall of Ziggy Stardust and The Spiders From Mars. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to naprawdę ciekawe wydawnictwo, na którym zainteresowani mogą znaleźć wiele muzycznych inspiracji i innowacji, a przede wszystkim mnóstwo różnych przemieszanych stylów muzycznych, do czego przyzwyczaił nas już pan Bowie. I przede wszystkim album ten posiada bardzo specyficzny i nieokreślony klimat, co jest jego dodatkową zaletą. Polecam wszystkim i mam nadzieję, że skonfrontują moje obserwacje ze swoimi własnymi spostrzeżeniami.