Przyznaję się - dotąd jakoś nie zdarzyło mi się obejrzeć 'Ostatniego Kuszenia Chrystusa'. Nie wiem jak obraz koresponduje z muzyką. Nie szkodzi! Po odpaleniu 'Passion' każdy we własnej głowie zobaczy film - własny,. absolutnie prywatny. Niewiele płyt potrafi tak pobudzić wyobraźnię!
Zacznę od tego, że 'Passion' to płyta wyjątkowa z wielu względów. Była ona poligonem doświadczalnym Gabriela - pierwszym albumem nagranym w nowiutkich studiach Realworld, które Peter zbudował dzięki pieniądzom zarobionym na bestsellerze 'So'. I od razu przetestował swoją nową zabawkę na maksa - 'Passion' to prawdziwa superprodukcja! Lista płac jest tylko odrobinę krótsza od książki telefonicznej, a gros miejsca zajmują na niej artyści grający muzykę etniczną na instrumentach, których nazw przeciętny biały Europejczyk nie wymówi bez połamania języka. Gabriel we wkładce podkreślał - ci ludzie to GWIAZDY - taki status mają w swoich krajach, grając tradycyjną muzykę. Mamy do czynienia z fuzją muzyki Bliskiego Wschodu i Afryki z elektroniką i szczyptą rocka. Fuzją tak wizjonerską, że jej brzmienie nie zestarzało się ani trochę do dziś - a płycie za rok stuknie dwadzieścia lat! Udział w tym przedsięwzięciu pozwolił zabłysnąć kilku wykonawcom world music, jak Youssou N'Dour czy Nusrat Fateh Ali-Khan. A i realizator David Bottrill zdobywał szlify, dzięki którym kręcił potem gałkami na płytach King Crimson i Tool. Gabriel był do tego projektu naprawdę zapalony - tak bardzo, że jeszcze po premierze filmu szlifował i... dopisywał muzykę - 'Passion' nie jest soundtrackiem w dosłownym rozumieniu.
Że Peter lubi muzykę świata - wiadomo było od dawna, przynajmniej od czasu 'Biko' z płyty 'III', że o wybitnie etnicznej 'czwórce' nie wspomnę. Królował tam rytm - dopiero na mocnych, wyrazistych partiach instrumentów perkusyjnych Gabriel budował ujmujące melodie - tu nie musiał się ograniczać piosenkową formułą - bębny wszelkiej maści rządzą na 'Passion', choć, nie ukrywajmy, zdarzają się i wyraziste melodie. Wokaliści śpiewają tak, jak na co dzień w ojczystych krajach. Wszystko to poparte jest fachową, nowoczesną produkcją - zelektronizowaną, żeby białe ucho miało na początek jakiś punkt zaczepienia w tym obcym dźwiękowym krajobrazie. Muzyka żyje znakomicie i bez obrazu. Nie nudzi, co w przypadku płyt instrumentalnych nie jest regułą. Wręcz przeciwnie - wciąga dzięki niezwykłej, pełnej niedopowiedzeń atmosferze.
4,5/5. Piątki nie daję - tę rezerwuję dla dwóch innych dzieł Gabriela - 'IV' i 'Up' - ale posłuchać trzeba bezwzględnie.