Beauty

Oceń ten artykuł
(34 głosów)
(2009, album studyjny)

1. At the gates
2. Beauty
3. And death will be no more
4. Cold oblivion
5. Abyss for those who destroy the Earth
6. Dark cobalt sky
7. Blindness
8. The Tree of Life
9. Call of the wild

10. Save the Unknown

- Marek Juza  ( all vocals, keybord, chains & rainstick )

Gościnnie:

- Krzysztof Lepiarczyk  (keybord piano )
- Marek Kruczek  ( classical & electric guitar )
- Grzegorz Bauer  ( drums )
- Krzysztof Wyrwa  ( six-string bass )
- Piotr Bylica  ( cello )


Więcej w tej kategorii: Out Of Time/Poza Czas »

1 komentarz

  • Rafał Ziemba

    Lubię myśleć, że świat jest tak skonstruowany, że panuje na nim cudowna równowaga i nawet jeśli jakiś element rzeczywistości dominuje nad innym, to prędzej czy później zawsze się zrównują. Oczywiście najlepiej by było gdyby dominowały tylko te pozytywne rzeczy... i w niektórych aspektach życia tak jest w istocie.

    Poprzednia Trylogia która została obwieszczona światu pod szyldem Metus, była mroczna muzycznie i jasna tekstowo. Taka prawdziwa 'pomroczność jasna':)
    Piękne trzy płytowe dzieło zostało jednak przez Marka zamknięte. Teraz czas na nową Trylogię. W drodze do coraz większej naturalności Metus zaprezentował nam nową jakość.

    Beauty otwiera cykl. I jest to wejście z ogromnym hukiem, który dotrze do ludzi jak zwykle z pewnym opóźnieniem. Społeczeństwa słuchaczy na całym świecie lubią nie nadążać za twórcami.

    Już przed premierą wiedziałem, ze Beauty będzie dużym krokiem naprzód. Nie bałem się o to, bo wiedziałem, ze Metus nad przepaścią nie stoi, więc i wielkie kroki nie będą złe w skutkach. Byłem spokojny o muzykę i teksty. I oczywiście nie zawiodłem się.

    W czym jednak te zapowiadane zmiany się uwidaczniają?
    Na początku, jeszcze zanim usłyszałem muzykę widziałem okładkę. Ponieważ błogosławieństwo internetu mnie nie zepsuło, strona myspace Metus nie była przeze mnie otwierana przez długi czas - nowych numerów przed dostaniem całego albumu w swe ręce nie mogłem słyszeć. Podziwiałem więc okładkę. Tym razem w jasnym odcieniu. Co więcej - gdy już otrzymałem album, okazało się, że w tradycyjnym digipacku, nie tradycyjnie znalazły się teksty:) Co prawda nie wszystkie, ale i tak jest wspaniale.

    A muzyka...

    Zaczyna się bardzo Metusowo. Charakterystyczna wschodnia melodyka, delikatna gitara, klawisze oraz szeptany wokal. Zaskoczenie przychodzi, kiedy nagle wchodzi elektryczna gitara, wiolonczela i żywa sekcja rytmiczna. Drodzy państwo - zapomnijcie o dark wave i ambiencie jaki znaliście z poprzedniej Trylogii. To co było kiedyś wyznacznikiem stylu zeszło na dalszy plan. Pomimo tego, w dalszym ciągu słyszymy, ze to Metus a nie cokolwiek innego. To oczywiście sprawa niepowtarzalnych wokali Marka, oraz wspomnianej już wyżej melodyki. I pomimo tego, ze mrok dalej sączy się z głośników, jest to bardzo pozytywna muzyka... fenomen którego nie da się wyjaśnić, lecz samemu usłyszeć. W pewnym momencie wydaje mi się, że słyszę fałsz, ale to celowy zabieg. Ważne jest, abym wspomniał, że dzięki gitarom całość nabiera bardzo doom metalowego smaku, choć ich brzmienie jest trochę przytłumione.
    Następnie mamy tytułowy Beauty. Jeden z numerów, do których nie ma wydrukowanego tekstu. Można go jednak znaleźć na stronie internetowej Metus. Polecam tam zajrzeć. W warstwie muzycznej w dalszym ciągu nie wychodzimy z doomowego klimatu. Gitara gra riffowo, całość podszyta jest dużą dozą melancholii. Dead Can Dance gdzieś się ulotnił... zostało za to My Dying Bride.
    A potwierdza to And Death Will Be No More, w którym Marek na używa wokali najbardziej charakterystycznych dla black metalu... efekt jest porażający. Tym bardziej, ze są one bardzo naturalne, bez setek przesterów i nowoczesnej techniki. Na tle wiolonczeli, potężnych riffów i bardzo fajnie zaaranżowanej perkusji. A gdy jeszcze wchodzą nakładki wokalne... cudo. Wraz z tym utworem nabrałem przekonania, że Beauty to nasz odpowiednik Turn Loose The Swans. Blackowy wokal ma zresztą ścisły związek z tekstem... ale po to juz będziecie musieli sami sięgnąć.
    Cold Oblivion przynosi spokój. Nie ma ciężkich gitar, jest za to akustyczna, oraz basik który bardzo ładnie 'chodzi' wraz z perkusją. Gdybym miał wymienić jakiś 'progowy' utwór z tej płyty to byłbym zdecydowanie ten na pierwszym miejscu. Choć jest najkrótszy, naturalny i bez kombinowania.
    Sporą dawkę złości przynosi Abyss For Those Who Destroy The Earth. Jeden z najbardziej metalowych momentów na płycie. Słychać tu i My Dying Bride i Tiamat i Anathemę... oczywiście w ich wczesnych wersjach. Przez chwilę wydaje mi się jakbym przeniósł się gdzieś do 1992 roku. Marek po raz kolejny zachwyca wokalami - blackowy skrzek, czyste partie, nakładki, śmiech... Wszyscy instrumentaliści radzą sobie świetnie i każdy z nich zasługuje na pochwałę.
    Wraz z Dark Cobalt Sky wraca muzyka którą znamy z Deliverance. Oparta na klawiszach, miarowym rytmie perkusji i akustycznej gitarze i wiolonczeli która podczas trwania albumu nie opuszcza nas ani na chwilę. Ponadto w połowie drugiej minuty pojawia się bezpośrednie odwołanie do kompozycji Decision z albumu Vale Of Tears. Bardzo się cieszę, ze ten piękny motyw został jeszcze raz zastosowany przez Marka. Brzmi on tym lepiej , że i produkcja jest lepsza a brzmienie gitary akustycznej jest najprzedniejsze.
    Ponieważ nie można pozwolić na to, żeby słuchacz się znudził, Blindness dostarcza nam dawkę szybszej i znów bardziej podmetalowionej muzyki. Nad którą oczywiście króluje wokal Marka. Tą kompozycję mógłbym porównać z Moonspell. Szczególnie keyboardy i rytmika są bardzo w stylu Portugalczyków. Oraz bardzo w stylu Metus.
    Żeby było jeszcze ciekawiej The Tree Of Life przynosi nam wielce interesującą partię wiolonczeli. Wyobraźcie sobie skrzyżowanie otwierającego tematu z Teras Of Time zespołu Crematory skrzyżowanego z melodią ze Żwirka i Muchomorka:) Dość zabawne porównanie, ale zapewniam was, że bardzo trafne. Obyło się bez elektrycznych gitar, za to po raz kolejny sekcja rytmiczna ma swój wielki udział w brzmieniu.
    Przedostatnim utworem jest Into The Wild, Który podobnie jak Dark Cobalt Sky jest powrotem do wcześniejszego stylu. Wraca ambient pod ramię z dark wave. Ale tym razem wszystko jest bardziej żywe. I wbrew tytułowi (zbieżność z książką i filmem pod tym tytułem raczej przypadkowa), kompozycja ta nie jest dzika, lecz spokojna. I tu mała zagadka:) Tekst jest wydrukowany na digipacku pod tytułem Call Of The Wild, a w spisie utworów figuruje jako Into The Wild. Który z tych tytułów jest prawdziwszy jeszcze nie wiem, ale postaram się dowiedzieć. Kolejny raz wielka pochwała dla Marka - tym razem za... gwizdanie. Tak prosty zabieg wypadł tu szczególnie, idealnie wpasował się w muzykę.
    Pierwszą część trylogii zamyka Save The Unknown. Nietypowy jak na Metus pod względem czasu trwania. Trzynaście minut i jedenaście sekund wszystkiego co na tej płycie najlepsze. Plus trochę dodatków w rodzaju dźwięków Kija Deszczowego, który to jest instrumentem wykorzystywanym w wielu krajach, ale ten akurat jest bodajże z Peru. Tak więc, poza tymi umilaczami, mamy perkusję, wiolonczelę, gitarę akustyczną i elektryczną, bas i oczywiście wokal, bez którego całe przedsięwzięcie nie miałoby prawa istnieć. Umieszczenie akurat tej kompozycji na końcu było świetnym zabiegiem. Podsumowuje muzycznie wszystko czego doświadczyliśmy w muzyce Metus do tej pory, i powoduje, ze słuchając go mamy ochotę włączyć krążek od nowa. Ja tak robiłem już setki razy.

    Zabranie się za napisanie tej recenzji zabrało mi dużo czasu. Wcale nie miałem ochoty o niej pisać, chciałem tylko jej słuchać. Teraz znów będę mógł zasiąść do kolejnej setki spokojnych przesłuchań.
    Następna część nowej Trylogii jest dla mnie jeszcze niewiadomą. Jestem jednak przekonany, ze nie będę zawiedziony, nawet jeśli znów nastąpi zmiana stylu. Jeśli ktoś myśli inaczej... no cóż, to już jego problem. Marek nie jest artystą, którym można by manipulować. Pamiętajcie o tym, kiedy zabieracie się za przesłuchanie kolejnego albumu Metus.

    Na sam koniec raz jeszcze gratuluję wszystkim muzykom którzy brali udział w tym przedsięwzięciu. Genialna robota.


    5/5

    Ps. Największą fanką Metus zostanie chyba moja mama:) Podczas któregoś z przesłuchań Beauty weszła do mojego pokoju, i słysząc wokal Marka powiedziała Brr& brzmi jak z podziemi. Ale pozytywne to takie:) Jednak jasna strona mocy tym razem górą:)

    Rafał Ziemba piątek, 08, maj 2009 21:51 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Varia

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.