A+ A A-

Full Catastrophe

Oceń ten artykuł
(0 głosów)
(2000, album studyjny)
1. 187 (3:38)
2. Shaft in Oslo (3:18)
3. Sheol (8:56)
4. Lapis (5:32)
5. Gehenna (7:32)
6. Shaft in Oslo (live) (3:56)
7. Release (aria) (4:36)
8. Shimmy (7:24)
9. Poison Tear (6:41)
10. Release (again) (3:08)

Czas całkowity: 54:41
- Percy Howard (vocals)
- Trey Gunn (warr guitar)
- Charles Hayward (drums)
- Vernon Reid (guitar)
Więcej w tej kategorii: A Pleasant Fiction »

1 komentarz

  • jacek chudzik

    A teraz jest tylko muzyka, i to jeszcze z jakimś pieskim wyciem. Jasne, to Iwan Kozłowski, od razu poznałem, paskudniejszego głosu nie ma na świecie. Wszyscy śpiewacy są paskudni, ale każdy na swój sposób.
    (W. Jerofiejew, Moskwa-Pietuszki)


    Opinia Wieniedikta Jerofiejewa na temat muzyki długo wydawała mi się wielce charakterystyczna, ale również przesadzona i prowokująca. Ominęła mnie wprawdzie wątpliwa przyjemność delektowania się piosenkami z repertuaru Iwana Kozłowskiego i może właśnie dlatego słowa Jerofiejewa tak trudno mi było przyjąć za własne. Jednak ostatnio co raz bardziej się do nich przekonuję... Biedny Wieniedikt Wasilijewicz miał to szczęście, że nigdy nie słyszał Percy'ego Howarda, nie miał bladego pojęcia o skupionym wokół niego projekcie zwanym Meridiem. Któż może wiedzieć jaką mądrością życiową by nas uraczył, gdyby tylko wysłuchał wspomnianej grupy album zatytułowany Full Catastrophe. Może - a nóż - nazwałby na ich cześć jakiś nowy koktajl?

    A swoją drogą, czy jeśli zespół nazywa swoją płytę Full Catastrophe, to możemy z tego tytułu wyciągać jakieś wnioski?

    Meridiem postarało się o bardzo ładną grafikę na okładce swojej płyty. Lider, Percy Howard, zadbał o to, by skład zespołu uzupełniali muzycy znani (np. Trey Gunn znany przede wszystkim ze współpracy z King Crimson). Lecz cóż z tego? Album zaczyna się fatalnie, od prostackiego, brudnego wręcz utworu 187. Jedynym, o dziwo, plusem okazuje się tu sam Howard, który całkiem przyzwoicie i melodyjnie wyśpiewuje tekst tej piosenki. Po takim początku zaskoczeniem może być drugi numer - Shaft in Oslo. Spokojny, bujający w rytm funky kawałek Howard wypełnia swoją wokalizą. Ten bardzo przeciętny kawałek (który - paradoksalnie - urasta na płycie do jednego z najlepszych), od razu odsłania wszystkie słabości Full Catastrophe. Po pierwsze, jakość nagrania jest nieznośna - zupełnie jakby nagrywać na komórkę koncert w kiepsko nagłośnionym barze. Po drugie, instrumentaliści nie pokazują nic a nic (i to na przestrzeni całego, niemal godzinnego, albumu). Nawet jeśli się wychylą i spróbują dołożyć od siebie coś więcej, to.... zwyczajnie tego nie słychać ze względu na jakość dźwięku. Po trzecie, szkicowość przedstawionych na Full Catastrophe kompozycji nie tyle razi, co wręcz drażni. Właściwie nie są to nawet kompozycje, ani piosenki (może poza wspomnianym 187 i balladą Poison Tear), ale rockowo-punkowy podkład muzyczny pod wokalne popisy Howarda. Nie dość jednak, że muzycy kreślili utwory na kolanie, to jeszcze papieru musiało im zabraknąć, bowiem dwa kawałki są zapisem występu na żywo (Shaft in Oslo zdublowany w wersji live oraz Gehenna).

    Czy to wszystkie mankamenty tej Totalnej katastrofy? Bynajmniej nie! Największy problem stanowi główny bohater - Percy Howard. Nie jest źle póki próbuje być wokalistą, który 'normalnie' wyśpiewuje tekst piosenki. Niestety Howard uważa, że to za mało i na przestrzeni całej płyty raczy nas popisami wokalnymi. Stylizuje się na Jeffa Buckley'a, podrabia Johna Martyna, podkrada co ciekawsze od Eddiego Veddera. Ale pal licho brak oryginalności, czy pomysłu na własną osobowość muzyczną. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Howard niemiłosiernie kaleczy wszystko, za co się weźmie. Nie ma on za grosz wyczucia swojego głosu, a nawet można odnieść wrażenie, że nad nim nie panuje.

    Próbowałem się przekonać do albumu Meridiem. Próbowałem znaleźć w nim coś, co mnie zaciekawi. Niestety, poza okładką, nie udało mi się... Muzyka zawarta na Full Catastrophe określana bywa mianem 'strukturowanej kakofonii'. Dla mnie to raczej brak pomysłu, chaos i prymitywizm. Daleko tu do rocka, jeszcze dalej do dobrego rocka. Prosty rytm i szumienie gitarami w tle to zdecydowanie za mało, aby zatrzymać czyjąś uwagę na dłużej. Tym bardziej dziwi mnie fakt, że właśnie ukazała się reedycja Full Catastrophe. A skoro są nabywcy, to może ja się mylę? Z pewnością ktoś tu popełnia katastrofalną pomyłkę. Wydawca, albo recenzent niżej podpisany. Według mnie - album wyłącznie dla fanów surowych brzmień. Z pewnością miło się go będzie słuchać podczas cyklinowania podłogi.

    jacek chudzik sobota, 13, czerwiec 2009 02:02 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Varia

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.