A+ A A-

A Pleasant Fiction

Oceń ten artykuł
(1 Głos)
(2004, album studyjny)
01. The Girl On The Back Of The Motorcycle      
02. Melting     
03. Chase The Blues Away     
04. The East     
05. Brilliant Ending     
06. A Pleasant Fiction     
07. Can I Get A Witness?     
08. Carlotta     
09. Where You Stand     
10. Give Me Everything

Całkowity czas trwania:  52:07
-Percy Howard (śpiew)
-Kali Lavey (śpiew)
-Jarboe (śpiew)
-Bill Laswell (bas)
-Edo Castro (bas)
-Kris Force (wiolonczela)
-Charles Hayward (perkusja)
-Ricky Carter (perkusja)
-Buckethead (gitara)
-Haroun Serang (gitara)
-Vernon Reid (gitara)
-Jonathan Byerly (saksofon)
Więcej w tej kategorii: « Full Catastrophe

1 komentarz

  • Mikołaj Grażul

    A "Pleasant Fiction" - wydana przez Necessary Angel, to trzecia płyta w dorobku Meridiem. Stanowi solidną ponad 50 minutową dawkę "zakręconej" muzyki zagranej przez świetnych muzyków z różnych krańców stylistycznych.

    Płytę rozpoczyna utwór „Girl on the Back of Motorcycle”. Ciepły kobiecy głos recytujący tekst wprawia mnie w stan hipnozy. Przez dłuższy czas z zamkniętymi oczami pobujałem w obłokach, lecz niestety refren śpiewany przez Howarda sprowadził mnie szybko na ziemię i wybudził z transu. Gość śpiewa nieziemsko, a z pewnością założywszy projekt soul/r&b byłby kochany przez miliony. Chwała mu za to co robi. Jednak w tym utworze to i owo mi nie pasuje. Męczy się cokolwiek i nie wiem czy mimo wielkiej w głosie pary takie miał wokalne zamiary? Skupiłem się zatem na głosie wokalistki. Utwór kończy się odpowiednio dynamicznie wpasowanym rytmem w stylu drum&bass, dzięki któremu całościowo tworzy całkiem ciekawą kompozycję.

    Płyta przez zróżnicowanie stylów nie nudzi ani przez moment. Po pierwszym przesłuchaniu czułem jednak coś dziwnego. Z jednej strony głodek i apetyt na na dobry kąsek z ciekawie przyrządzonych potraw, których wcześniej nie miałem przyjemności próbować. Z drugiej strony / nie wiedzieć czemu / jakby przesolenie formy i brak smaku. Z każdym następnym przesłuchaniem było apetyczniej i być może to za sprawą "zasmażki", zaserwowanej przez zaproszonych na płytę gości. Nie tylko z racji pociągu do pięknej płci / chociaż!/ słuchając tej płyty momentami odczuwałem coś w rodzaju ekstazy. Tak było z utworem „Melting” - śpiewanym przez wokalistkę Happy Rhodes. Percy Howard udowodnił, że umie dobierać muzyków. Kompozycja urzeka swą prostotą, oraz wokalizą wspomnianej babki. Spokojna, klimatyczna ballada przekonany w pełni jestem, że spowoduje pięciominutowe tąpnięcie serca u niejednego słuchacza.

    Percy Howard jest pomysłodawcą projektu Meridiem, mającego już w swoim dorobku debiutancką płytę o idealnie dobranym tytule „Full Catasrophe”. Zanim załączyłem muzyczkę czułem lekką obawę czy znów będzie to ars gratia artis? Jednak jak na artystę przystało trzeba umieć odbić się od dna i „Chase The Blues Away”.

    Podczas dwóch kolejnych utworów muzycy mają króciutką przerwę na papierosa. Howard jako gospodarz daje coś od siebie i robi to świetnie. Udowadnia jak głosem można nadać głębi prostym kompozycjom. W przypadku „Chase the Blues Away” wokaliza Percy'ego rekompensuje słabego openera. Do tej pory było raczej spokojnie i powoli zaczyna robić się niestety nudno. Kolejne „The East” podkręca atmosferkę, co dało mi nadzieję na pozostały dobry materiał na płycie. I najważniejsze - słychać wreszcie, że ktoś tu gra. Jak do tej pory instrumentaliści ukryli się w cieniu za wokalem. Bill Laswell znany także z poprzedniej płyty jako wybitny basista przypomniał co potrafi i udowodnił, że na tej gitarce można wielce zamieszać. Gęste granie o lekko rozmytym soundzie stanowi idealny background do popisów gitarowych Bucketheada. Wielki planowy hałas i dużo zamieszania wychodzi w efekcie na plus, gdyż idealnie kontrastuje z poprzednikami.

    Płyta z każdym utworem nabiera blasku i wciąga w słuchanie. A propos koloru krążek wydany jest skromnie w plastikowym pudełku. Co mnie razi w oczy to jaskrawy pomarańczowy design okładki wydający się trochę "z innej parafii". Może grafik chciał skupić całą uwagę słuchacza na muzyce? Nie wiadomo. Wracając do płyty. Po 20 minutach pięknej fikcji usłyszeć można „Brilliant Ending”. Na szczęście to jednak nie koniec, bo byłby z pewnością nie najlepszy. Nie ukrywam, że kompozycja wypada na tle całej płyty najsłabiej i lepiej słuchałoby mi się płyty uboższej o ten jeden utwór.
    Tego "panowie muzycy" nie spodziewałem się. O nie! Na szczęście moje zwątpienie nie trwało długo, bo przy pierwszych dźwiękach tytułowego utworu odetchnąłem z ulgą. Spokój... cisza... i namiętność kobiecego głosu... Znowu to samo. Z taką myślą brnąłem speszony w głąb szóstego utworu Meridiemowskiej fikcji. No i się stało!! To, co najbardziej lubię w muzyce - niespodzianka ! "Babskie piski" otoczone ciekawym riffem tworzą kontrowersyjną kompozycję - z krzykliwą i rozbujaną psychodeliczną gitarą solową. „Pleasant Fiction” jest najmocniejszym punktem płyty i nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Co więcej, awangardowe kompozycje zawsze mnie podkręcają, stąd muzyka Perciego leci z moich głośników bardzo często. Psychodeliczna kompozycja przez kilka dni nie dała mi zasnąć. Mówi się: apetyt rośnie w miarę jedzenia. Tak więc co teraz? „Can I Get A Witness” pozwala nam znów usłyszeć Howarda, tym razem w towarzystwie Happy Rhodes. Już zresztą mieliśmy okazję doświadczyć talentu obu osobowości. Teraz nie jest inaczej. Ich głosy tworzą przeprzyjemną dla ucha harmonię dźwięków. Poza sekcją rytmiczną ciężko jest się czegoś dosłuchać, Charles Hayward lekko łamanym funkowym beatem idealnie wypełnia lukę w instrumentarium przez co utwór rozpływa się dźwiękiem. Ekspresja zawsze wyróżniała Jarboe. To coś więcej niż klepanie tekstu. W kolejnym utworze Percy Howard trafił idealnie w dziesiątkę. „Carlotta” jest bombą emocjonalną płyty. Utwór mógłby istnieć bez instrumentalistów, gdyż wokalistka zapełnia wszystko sobą. Dodatkowo delikatny saksofon w tle eksponuje najbarwniejsze alikwoty amerykańskiej wokalistki.

    Następny ”Where You Stand”, to krótki utwór "z pazurkiem" wykonywany przez Percy'ego. Ma on stricte trip-hopowy charakter, a efekt nałożony na wokal zmienia głos "szefa zamieszania" nie do poznania. Nie pasuje mi jedynie cel, by prosty, spójny utwór wkomponować pomiędzy dwie kompozycje spod szyldu Jarboe, które to nie należą do najłatwiejszych w odbiorze.

    Mimo, że wszystkie kompozycje są autorstwa Howarda, nie mogło obyć się bez konkretnych wtrąceń zaproszonych muzyków. Kolejne niczym z piekła rodem „Give Me Everything” jest znowu zdominowane przez Jarboe. Oj! zadziało się, bo rzadko zdarza mi się słuchać utworów, które wywołują u mnie lęk, a nawet strach. Od początku płyty przekaz emocjonalny stopniowo wzrastał, od spokojnych ballad przez zakręcone riffy i wrzaski do utworu kończącego płytę, będącym apogeum płyty. Każdy utwór jest jedyny w swoim rodzaju i nie miałem wcześniej do czynienia z czymś takim. Brak mi tu, a może i o to chodziło, spójności i czegoś co powala i zniewala słuchacza. Oczywiście są momenty świetne i są gorsze. Płytę jednak trzeba oceniać jako całość. Polecam wszystkim słuchaczom ciekawych specyfików wykraczających często poza "dur i mol".

    Z czystym sumieniem brzmieniem i wrażeniem oceniam tę płytę na bardzo mocne 3,5.




    Mikołaj Grażul

    Mikołaj Grażul niedziela, 19, lipiec 2009 15:42 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Varia

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.