ProgRock.org.pl

Switch to desktop

All You Need Is Love "God's Children"

Oceń ten artykuł
(0 głosów)
(2009, album DVD)
Historia muzyki popularnej - część pierwsza.

1. God's Children
2. Africa
3. European folk origins
4. Emancipation of the slaves
5. Origins of ragtime/jazz/blues/gospel
6. Minstrel shows & the commercialisation of black music
7. Back to Africa

1 komentarz

  • jacek chudzik

    Nie ukrywam - kiedy w moje ręce trafił pierwszy film Tony'ego Palmera z serii All You Need Is Love: The Story of Popular Music byłem podekscytowany. I nie chodzi już tylko o to, że Palmer (znany, ceniony i nagradzany reżyser) podjął się w drugiej połowie lat 70. udokumentowania historii muzyki rozrywkowej, ale o fakt, że film ten wielu przyjęło bardziej niż entuzjastycznie, a sam John Lennon miał określić go 'monumentalnym osiągnięciem'. Jak jednak nazwać inaczej siedemnastoodcinkowe dzieło zajmujące się wszelakimi odmianami muzyki popularnej od ragtime'a, po rock?

    Pełen nabożnej czci i wiary w to, że za chwilę doświadczę czegoś niezwykłego włożyłem płytkę z pierwszym (niejako wstępnym) odcinkiem dokumentu Palmera do odtwarzacza. Włożyłem i... zdębiałem. Przez pięćdziesiąt minut nie wiedziałem czy śmiać się, czy płakać. Przeklinać na czym świat stoi czy - po prostu - wyrzucić przez okno DVD.

    W niejaką konfuzję może wprowadzić już pierwsza część filmu - God's Children, którą wypełnia obraz przejazdu (jakiejś bliżej nieokreślonej) gwiazdy przez tłum fanów. Kamera umieszczona jest w samochodzie obleganym przez rozhisteryzowane małolaty, co chwilę widzimy migawki ukazujące policję bijącą kogoś. Słowem: chaos, sodoma i rock'n'roll. Na koniec samochód się uwalnia, a na ekranie widzimy tytuł całej serii: All You Need Is Love. Czemu służy to zgrabne i naiwne intro? Nie wiem. Wiem natomiast, że po nim następuje popis przerażającej głupoty i ignorancji autorów filmu...

    Pierwszą osobą, która z imienia i nazwiska pojawia się w tym ponoć legendarnym dokumencie jest ważna i powszechnie znana osoba... Tunji Oyelana. Rozpoczyna on część drugą, Africa, grając sobie na bębenku, a następnie opowiadając nam o użyciu tego instrumentu (pierwsze zdanie, jakie pada w filmie, brzmi: 'to tylko rytmy, one nic nie znaczą'). Na usta ciśnie się od razu pytanie: dlaczego Tony Palmer w ten właśnie sposób postanowił rozpocząć swoje dzieło? Na odpowiedź nie musimy długo czekać. Przewrotna logika Palmera przemierza następującą, krętą ścieżkę: powszechnie uważa się, iż muzyka popularna ma swoje korzenie w Afryce, ale muzyka afrykańska kojarzona jest z muzyką perkusyjną, a zatem przybywający do Ameryki czarnoskórzy niewolnicy powinni byli przywieźć ze sobą bębenki. Tyle, że w bluesie nie ma bębenków! Wniosek nasuwa się sam: teza o afrykańskim pochodzeniu muzyki popularnej nie może być prawdziwa.

    Czy ten sposób rozumowania wymaga komentarza? Wystarczającym jest w zasadzie dalsza część filmu, z której dowiemy się, że wszystko, co dali muzyce czarnoskórzy mieszkańcy Ameryki było de facto kopią wzorców zaczerpniętych z białej muzyki ('black version of white culture'), że muzycy ci byli - w przeciwieństwie do białych - sfrustrowani i padali ofiarą narkotyków, że w latach 70. interesowali się wprawdzie muzyką afrykańską, ale przejawiało się to jedynie cyrkowymi przedstawieniami. Ale to jeszcze nic... Jak zauważy w pewnym momencie - jakże bezstronny i obiektywny - narrator: czarnoskórym żyło się lepiej... jako niewolnikom!

    I tu dochodzimy do meritum. Tony Palmer do spółki z jedną z filmowych gadających głów (Paulem Oliverem) stworzyli rasistowskiego potworka, który o historii muzyki mówi tylko tyle, że historia ta jest historią białego człowieka. Gdyby pierwszy odcinek dokumentu Palmera był chociaż dobry warsztatowo, mógłbym go postawić w rządku obok propagandowych dzieł Leni Riefenstahl. Niestety, God's Children. The Beginings jest filmem nieudolnym, niespójnym, złożonym z rzadka pasujących do siebie obrazów. Co więcej, dobór muzycznych przykładów wydaje się być jeśli nie chybiony, to często przypadkowy. Czemu bowiem ma służyć nielitościwie długie i marne muzycznie nagranie zespołu-efemerydy Gingera Bakera? Dlaczego musimy oglądać występ austriackiej kapeli folkowej? Wiem, że w każdym poważnym dokumencie należy wspomnieć o tak wpływowych artystach, jak: The Segun Bugna Troupe, Rufus Thomas, The Staple Singers, czy Fela Ransome-Kute, ale czy trzeba widza katować aż tak długimi fragmentami ich wiekopomnej twórczości?

    Wszystkie te, zarówno wspomniane, jak i przemilczane, wady obrazu Palmera sprawiają, że nie wytrzymuje on dziś porównania z przeciętną produkcją spod znaku Discovery. Sposób w jaki autorzy filmu forsują własną, dość osobliwą, wersję kultury muzycznej XX wieku jest po prostu niesmaczny. Nie mamy przy tym do czynienia z polemiką, z rzetelnym filmem dokumentalnym, ale z wulgarnym przeinaczaniem faktów, z obrazem pełnym manipulacji na poziomie wizualnym, tekstowym oraz dźwiękowym. Wpływu afro amerykanów na muzykę nie było. Blues stworzyli brytyjscy osadnicy. Czarni tylko kopiowali zastane wzorce kultury białych. Kopernik była kobietą.

    Taa...
    Pokój z tobą Tony.
    All you need is love...

    jacek chudzik środa, 08, lipiec 2009 10:16 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.

Top Desktop version