A+ A A-

Live at O'Tooles Tavern (with Richard Manuel)

Oceń ten artykuł
(0 głosów)
(2009, album koncertowy)
1. Intro (0:32)
2. CC Rider (4:39)
3. My Love (4:46)
4. Whistle Stop (5:09)
5. Unfaithful Servant (4:09)
6. She Knows (3:40)
7. Honest I Do (3:44)
8. King Harvest (4:47)
9. It Makes No Difference (6:47)
10. Banter (0:51)
11. Chest Forever (6:17)
12. Everynight and Everyday (4:28)

Czas całkowity: 49:49
- Rick Danko (guitars)
- Richard Manuel (piano)

1 komentarz

  • jacek chudzik

    Kiedy w roku 1976 postanowili rozwiązać Zespół mieli świat u swych stóp. Od ponad dekady grali razem. Nagrali siedem entuzjastycznie przyjętych i dobrze sprzedających się albumów. Od początku urzekli fanów wyjątkowym stylem, odcinającym się od zgiełku rodzącego się na początku lat 70. hard rocka, stroniącym od psychodelicznych, czy też progresywnych eksperymentów. Można powiedzieć, że byli w opozycji do kontrkultury. Postawili w swej twórczości na prostotę dźwięków i prostotę nagrań. Zwracając się w stronę amerykańskiej tradycji bluesa i country, zachwycali pełnymi harmonii, naturalnymi kompozycjami. Na ich pożegnalnym koncercie pojawili się tacy goście, jak Eric Clapton, Neil Young, Bob Dylan, czy Van Morrison. Całą imprezę, to święto na cześć Zespołu filmował Martin Scorsese, by dać fanom wspaniały dokument muzyczny.

    The Band - byli fenomenem muzycznym końca lat 60. i początku 70. Dlaczego postanowili zawiesić działalność? Trudno orzec, ale ze sceną - poprzez koncert The Last Waltz - rozstali się niepokonani. Od tego czasu dla poszczególnych członków Zespołu rozpoczął się okres muzycznego zanikania: nagrywania przeciętnych płyt solowych, brania udziału w różnych pomniejszych sesjach, występowania w co raz mniejszych salach... 13 grudnia 1985 roku w tawernie O'Tooles w Scranton (Pensylwania) usłyszeć można było dwóch członków The Band. Oto przed zgromadzoną w barze publicznością wystąpili Rick Danko i Richard Manuel. Obaj poznali się jeszcze w grupie The Hawks, która poprzez takie formacje, jak Levon Helm Sextet, The Crakers, czy The Canadian Squires (sic!), ewoluowała w The Band.

    To musiał być przyjemny wieczór. Danko z gitarą, Manuel za pianinem, średniej wielkości lokal z niedużą zapewne sceną, sprawiającą, że muzycy byli blisko widowni. Ktoś, kto zapowiadał pojawienie się Danko i Manuela nie miał wątpliwości, że oto zaraz wystąpią dwie gwiazdy Zespołu. Publiczność też zapewne przyciągnęła dawna magia The Band. W końcu - jak często takie rzeczy mają miejsce na prowincji? Słuchając nagrania z tego koncertu można wczuć się w niemal familiarną atmosferę, jaka panowała wtedy w tawernie. Muzycy dużo opowiadali, żartowali, publiczność żywo reagowała na wszystko, życzliwie przyjmując każdą kolejną piosenkę, każdy stary przebój. Danko i Manuel mogli przypomnieć sobie czasy świetności The Band, poczuć się raz jeszcze dobrze w starym repertuarze, publiczność zaś mogła ich podziwiać, mieć na wyciągnięcie ręki, ich - niegdyś wielkie gwiazdy. Było to piękne oszustwo, sprawiające, że każdy, choć na chwilę, dostaje to, czego pragnie, każdy jest przez chwilę szczęśliwy.

    Ciężko jest oceniać takie wydawnictwo. Trudno przyznać rację sentymentowi ponad rozsądkiem, lub na zimno pominąć w kalkulacjach cały urok oraz jeśli nie magię, to iluzję utrwalonego na taśmie wieczoru. Danko i Manuel nie zachwycają. Miewają problem ze wspólną grą, ich śpiew nie jest już tak czysty, jak kiedyś. Z finezyjnej prostoty dawnych nagrań tu została sama prostota, na poziomie lokalnych grajków. Ot, dwóch facetów, jeden z gitarą, drugi przy pianinie, męczą przez blisko godzinę siebie, i widownię, śpiewając - a chwilami wyjąc - pieśni country i stare bluesy. Jakość dźwięku jest do tego fatalna, co chwilę coś strzela, buczy, skrzypi... Zupełnie jakby koncert był rejestrowany na starego, poczciwego Kasprzaka. Z drugiej strony dla fanów The Band jest to niezwykły rarytas, o tyle cenniejszy, że utrwalający występ Richarda Manuela na trzy miesiące przed jego tragiczną śmiercią.

    Dla miłośników Zespołu, spokojnego nurtu southern rocka i amerykańskiego folku (zwłaszcza spod znaku Dylana) niniejsza płyta będzie ciekawostką, może nawet gratką, albo chociaż przyjemnym wspomnieniem. Wszystkim innym zdecydowanie jednak odradzam. Lepiej wpierw sięgnąć po albumy The Band, poczynając od debiutanckiego Music from the Big Pink (1968), a na przekrojowym, wspominanym już, The Last Waltz (1978) kończąc i przekonać się, czy to jest muzyka dla nas. Jeśli zachwycimy się Zespołem, to z czasem i miło będzie nam posłuchać koncertu panów Danko i Manuela. Jest to płyta do odkrycia, ale dotrzeć do niej trzeba wyłącznie poprzez nagrania The Band. Inaczej zbyt łatwo można zlekceważyć jej urok.

    jacek chudzik sobota, 28, listopad 2009 23:00 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Varia

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.