A+ A A-

Distant Satellites

Oceń ten artykuł
(13 głosów)
(2014, album studyjny)

1. The Lost Song Part 1 (5:54)
2. The Lost Song Part 2 (5:48)
3. Dusk Dark Is Descending (6:00)
4. Ariel [6:29] / 5. The Lost Song Part 3 (5:22)
6. Anathema (6:41)
7. You'Re Not Alone (3:27)
8. Firelight (2:43)
9. Distant Satellites (8:18)
10. Take Shelter (6:07)

Daniel Cavanagh - lead vocals, co-lead vocals, electric guitars, acoustic guitars, bass guitars, keyboards, piano
Jamie Cavanagh - bass guitars
Vincent Cavanagh - lead vocals, electric guitars, acoustic guitars, bass guitars, keyboards, programming, backing vocals
John Douglas - drums, keyboards, programming
Lee Douglas - lead vocals, co-lead vocals, backing vocals
Daniel Cardoso - keyboards

 

 

Więcej w tej kategorii: « Serenades Universal »

2 komentarzy

  • Bartek Musielak

    Anathema to brytyjscy prekursorzy doom metalu, którzy wraz z My Dying Bride czy Katatonią wyznaczali ścieżki dla powstającego dopiero gatunku, jednak już jakiś czas temu porzucili powolne, psychodeliczne i mroczne brzmienia. Całkiem niedawno kurs swojego dalszego rozwoju nakierowali w stronę progresywnego symfonicznego rocka, przestrzennego i chwytającego za serducho tak mocno, że niejeden progresywny fan zatracił dla Anathemy zmysły. I chociaż już "Alternative 4" było mocnym ukłonem w stronę progowego grania, to dopiero "We're Here Because We're Here" można uznać za kluczowy zwrot w twórczości Anathemy. Najnowsze dzieło brytyjskiej formacji to "Distant Satellites" i jest to kontynuacja tego, co zaczęto na "We're Here...". Emocjonalna, pełna przestrzeni i klimatu muzyka. Nostalgiczna przygoda, która niestety strasznie mnie zanudziła.

    Ale może od początku - "Distant Satellites" to kolejny album Anathemy wydany nakładem Kscope Music, czyli jednej z najbardziej znaczących progresywnych stajni wydawniczych. Kscope zrzesza takie tuzy jak Porcupine Tree i S. Wilsona solowo, The Pineapple Thief, duet Hogarth & Barbieri, Gazpacho, Iana Andersona oraz ostatnio również Katatonię. Już samo dołączenie Anathemy do tak zacnego grona zwiastowało totalną zmianę kursu zespołu. No i również dzięki temu "Distant Satellites" wydane jest jak na znaną wytwórnię przystało: mamy wersję CD, CD+DVD, CD+2DVD, jest też oczywiście wydanie winylowe i paczka z książką oraz koszulką. Czyli opcji dla zakochanego fana mnóstwo, możliwości wydania pieniędzy również. Ale tak się właśnie wydaje wpółcześnie albumy. Digipack prezentuje się bardzo ładnie, klimatyczne grafiki nastrajają już przed rozpoczęciem przesłuchania. Wszystko pięknie, jedyne co niestety zawodzi to... muzyka.

    Bo wszystko to już było. Nie ukrywam swojej miłości do "We're Here Because We're Here", nie ukrywam również wielkiej sympatii dla nieco słabszego moim zdaniem, acz wciąż bardzo dobrego "Weather Systems", ale nie mogę nie powiedzieć, że najnowsze dzieło Anathemy brzmi dla mnie jakby było kompilacją odrzutów z obu wspomnianych albumów! Nawet podział "The Lost Song" na dwie części przypomina podział "Untouchable" z poprzedniego krążka. A i budowa utworów jest generalnie taka sama - stopniowe narastanie kompozycji poprzez dokładanie kolejnych instrumentów i warst, aż w końcu kulminacja będąca swoistym wybuchem emocji. Tylko tak jak chociażby "A Simple Mistake" lub "The Beginning and the End" potrafiły tym wybuchem spowodować szybsze bicie serca i wgnieść słuchacza w fotel, tak analogiczne zabiegi choćby w pierwszej i trzeciej części "The Lost Song" kończą się u mnie przeciągłym ziewnięciem. Nie tak to chyba miało być?

    Ale tak niestety jest przez większą część albumu, który jest po prostu monotonny. Przesłuchałem go wielokrotnie, czasami się wręcz zmuszając do wysłuchania w całości, ale nadal swojego zdania zmienić nie mogę. Nie lubię powtórek z rozrywki. Nie lubię odgrzewania kotleta, który smakował i smakuje mi takim, jakim był. Do dwóch poprzednich albumów wracam z wielką przyjemnością i słucham niezmiennie z zapartym tchem, a "Distant Satellites" już teraz mnie zwyczajnie męczy. Na szczęście zauważam na tym albumie światełko w tunelu, które pozwala mieć nadzieję, że kolejne wydawnictwo Anathemy nie będzie mdłym, nostalgicznym graniem na emocjach fanów rozkochanych w dwóch poprzednich albumach (a w moim wypadku też wcześniejszych, choć je celowo delikatnie odcinam bo są po prostu z innej ery). Światełkiem w tym tunelu jest coś, co wielu słuchaczy mogło zaskoczyć - czyli póki co dość nieśmiały romans braci Cavanagh z elektroniką.

    Takiej ilości elektroniki jeszcze na albumach Anathemy nie słyszałem. Na szczęście nie jest ona porozrzucana po całym albumie i zaginiona gdzieś w odmętach smutnych smyczków. Nie jest też jakimś smaczkiem uzupełniającym, jakąś przeszkadzajką - gra całkiem poważną rolę. Ciekawie zaczyna się dziać wraz z utworem "You're Not Alone" w drugiej części albumu. Wynudzeni poprzednimi kompozycjami otrzymujemy kawałek energetyczny, który napędzany elektronicznym podkładem w końcu zaczyna przypominać sposób w jaki zachwyciło mnie np. "Thin Air". Kolejnym ciekawym eksperymentem jest tytułowy "Distant Satellites". Utwór ten trafi z pewnością w gusta fanów... Depeche Mode. Zresztą wystarczy posłuchać. Nie jest to może wybitnych lotów kompozycja, ale z pewnością pozwala mieć nadzieję, że Anathema coś odkrywczego jeszcze w swojej muzyce może wykombinować. Bo ostatnią rzeczą jakiej od lubianych przeze mnie zespołów oczekuję to stagnacja.

    Jak więc ocenić "Distant Satellites"? Są przebłyski, ale generalnie jest nudno i wtórnie. Kompletnie nie na to czekałem i nie na to miałem nadzieje. Sądzę, że ten album spokojnie trafi w gusta fanów i osób znających Anathemę z ostatnich albumów. Może to wręczy wyrachowany zabieg po to by tak się właśnie stało, skoro poprzednie dwa krążki odniosły tak duży sukces komercyjny. Krótki czas pomiędzy ostatnimi wydawnictwami mógły na to wskazywać. Ja jednak oczekiwałem dużo dużo więcej. "Distant Satellites" to w mojej ocenie bardzo słaby album. Wiem, że wielu fanom się tutaj narażam, a oni gotowi pójść w ogień za swoim ulubionym zespołem. Cóż - ja też fanem Anathemy jestem - ale fanem w tym momencie zawiedzionym. Wracam więc rozkoszować się "We're Here Because We're Here", ale nadal mam nadzieję na przyszłość.

    Ta i inne recenzje do poczytania również na http://www.pandino.pl - zapraszam

    Bartek Musielak wtorek, 23, wrzesień 2014 20:51 Link do komentarza
  • Michał Jurek

    Z cyklu 'letnie rozczarowania'. Tryptyku część trzecia, ostatnia.

    Karierę Anathemy śledzę od lat, z różnym natężeniem. Pierwszy kontakt z muzyką Brytyjczyków nastąpił jeszcze w liceum: w mojej klasie była silna grupa pod wezwaniem metalowym, dzięki której poznałem nie tylko Anathemę, ale i np. Tiamat czy My Dying Bride. Ale dość o tym, bo to przecież nie wspomnienia muzycznego kombatanta, ale recenzja najnowszej płyty Anathemy.

    Jako się rzekło, towarzyszyłem zespołowi podczas jego długiej muzycznej ewolucji, przekonując się do albumu 'The Silent Enigma', z przyjemnością słuchając 'Eternity' i wreszcie zachwycając się genialnym 'Judgement'. Potem kontakt z muzyką Anathemy się urwał, ale gdy zespół wrócił po kilku latach przerwy płytą 'We're Here Because We're Here', uzupełniłem braki w dyskografii, by znowu być na bieżąco. Album ten zrobił na mnie bowiem duże wrażenie zarówno ogromnym ładunkiem emocjonalnym, jak i muzyczną zawartością - po prostu all killer no filler. Takich utworów jak 'A Simple Mistake' czy 'Summernight Horizon' słuchałem wprost do upadłego.

    Od tamtego czasu Anathema wyraźnie okrzepła. Udało się zdyskontować sukces, który w momencie wydawania 'We're Here Because We're Here' przez Kscope wcale nie był taki pewien. Członkowie Anathemy wspominali niejednokrotnie o swoich obawach: czy ktoś jeszcze o nich pamięta? Czy fani nadal czekają? Czekali. Muzycy zaczęli więc w szybkim tempie nagrywać kolejne płyty - 5 wydawnictw (oprócz albumów studyjnych była też płyta koncertowa i kompilacja zawierająca starsze utwory, zagrane na nowo z towarzyszeniem orkiestry) w ciągu czterech lat to zaiste tempo stachanowskie. No i cóż… Choć były to wydawnictwa godne uwagi, to moim skromnym zdaniem zespołowi nie udało się utrzymać poziomu osiągniętego na 'We're Here Because We're Here'. Co gorsza, każdy kolejny album studyjny był słabszy od poprzednika. 'Weather Systems' to jeszcze płyta całkiem niezła, choć znalazło się na niej kilka wypełniaczy. Jednak najnowsze dzieło Anathemy, wydana w czerwcu tego roku płyta 'Distant Satellites', jest świadectwem wyraźnego spadku formy muzyków.

    Tuż przed wydaniem płyty zespół zachwalał 'Distant Satellites' utrzymując, że album ten zawiera wszystkie charakterystyczne elementy muzyki Anathemy przynosząc najlepsze, co grupa ma do zaoferowania. Hm. Moim zdaniem to mimo wszystko optymizm bez pokrycia. Trudno bowiem nie zauważyć, że zespół w niepokojąco schematyczny sposób wykorzystuje pewne wypracowane na poprzednich płytach patenty. I choć zasadniczo w używaniu charakterystycznych motywów czy zagrywek nie ma nic złego, to budowanie kolejnych nagrań na zasadzie wyciszony wstęp-przyspieszenie tempa-emocjonalny śpiew-kulminacja emocji-uspokojenie, świadczy o braku inwencji.

    Powtarzalność konstrukcji sprawia, że choć słuchane pojedynczo nagrania się bronią, to odtwarzane jedno po drugim zaczynają nużyć już gdzieś w okolicy końcówki 'Dusk (Dark Is Descending)'. Dobrze, że choć początek 'Ariela' daje trochę odsapnąć od szałów uniesień trzech pierwszych nagrań zamieszonych na 'Distant Satellites'. W finale jednak i to nagranie staje się bardzo rozedrgane emocjonalne, podobnie jak trzecia część 'The Lost Song'. Z kolei 'Anathema' to już wręcz wichry wokalnej namiętności, osadzone na fundamencie ogrywanego w kółko motywu fortepianowego. Na szczęście w finale utworu trafia się wyborne gitarowe solo. I tak oto połowa płyty już dawno za pasem, a okazuje się, że zespół nie wyściubił nosa poza jeden kompozycyjny schemat.

    Niewykluczone, że Daniel Cavanagh, kompozytor lub współkompozytor przeważającej większości utworów na płycie (tylko utwór tytułowy nie jest jego autorstwa) dostrzegł ten problem, próbując pchnąć muzykę zespołu na nowe tory, które określiłbym mianem triphopowo-ambientowych. Niestety, efekt okazał się mało zadowalający.

    Cztery ostatnie utwory na dłuższą metę najzwyczajniej nudzą, bo też i od strony muzycznej nie dzieje się w nich zbyt wiele. Zgiełkliwy 'You're Not Alone' stanowi niemal mariaż gitarowego grania i techno, natomiast 'Firelight', 'Distant Satellites' i 'Take Shelter' to jednostajne, snujące dostojnie piosenki, gdzieniegdzie wzbogacone jednostajnym perkusyjnym bitem lub instrumentami smyczkowymi.

    Swoją drogą, jakbym nie gimnastykował ucha, nie potrafię znaleźć w utworach z drugiej części płyty nawiązań do muzyki Pink Floyd, a takie kwiatki często się w opiniach na temat 'Distant Satellites' trafiają. To już bliżej tym nagraniom do piosenek Radiohead, Sigur Ros czy Massive Attack, choć daleko im do poziomu najlepszych utworów proponowanych przez te grupy.

    'Distant Satellites' nie jest płytą złą. Ba, nie zawaham się napisać, że mimo wszystko jest to album przyzwoity, z kilkoma udanymi utworami. Jako całość jednak rozczarowuje. Niepokoi przy tym systematyczny spadek poziomu wydawnictw przygotowywanych przez Brytyjczyków. Jeśli na kolejnym albumie nie nastąpi jakiś zasadniczy zwrot, to Anathema może na dobre pogrążyć się w otchłani muzycznej przeciętności. Byłoby szkoda.

    Michał Jurek sobota, 02, sierpień 2014 15:42 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Metal Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.