The Catalyst Fire

Oceń ten artykuł
(2 głosów)
(2012, album studyjny)
Lista utworów: Utwory bonusowe:
1. The Cure (3:53)
2. Alone Awake (4:36)
3. Burning Man (3:31)
4. Lodestar (3:28)
5. I Am (5:33)
6. Say Your Prayers (4:46)
7. The Veil (4:10)
8. Insider (4:17)
9. Lost Without Leaders (4:13)
10. Stand Apart (2:39)
11. Kachina (5:42)
12. I Am (acoustic) (3:49)
13. Lodestar (acoustic) (3:28)
14. Wake Up (4:00)


Czas całkowity: 46:50

Skład zespołu:
- Kim Benzie - wokal
- Stewart Hill - gitara basowa
- Luke Williams - perkusja, wokal wspierający
- Tom Skerlj - gitara, klawisze, elektronika
- Clint Vincent - gitara

Wydawca: UNFD

1 komentarz

  • Bartek Musielak

    Australijskie formacje coraz śmielej stawiają kroki w kręgu alternatywnym i progresywnym. Sukcesy jakie odnoszą na świecie Karnivool czy The Butterfly Effect ciągną za sobą całą rzeszę nieco młodszych zespołów. I bardzo dobrze, w końcu rockowe tradycje Australia ma nie byle jakie - AC/DC, Dead Can Dance czy INXS to najprostsze przykłady. Z popularności tych młodszych korzystają również inni, na przykład Dead Letter Circus. Ta istniejąca już przeszło 10 lat formacja dorobiła się dopiero dwóch krążków, niemniej jednak oba te wydawnictwa to powiew świeżej, energetycznej, odkrywczej i zaskakującej rockowej muzyki. Drugim i jak dotychczas najnowszym dziełem Australijczyków jest "The Catalyst Fire" wydane w 2013 roku.

    Jak wspomniałem zespół ma już na karku ładnych kilka lat. Jego początki sięgają 2004 roku, chociaż swoje pierwsze wydawnictwo - minialbum nazwany po prostu "Dead Letter Circus" - ukazał się dopiero w 2007 roku. Rok później opublikowane zostało kolejne EP "Next In Line", a w 2010 zespół wypuścił swój pierwszy pełnowymiarowy album, czyli "This Is the Warning". Z perspektywy czasu muszę stwierdzić, że w tym tytule jest coś intrygującego. Bo był on faktycznie pewnego rodzaju ostrzeżeniem. Ostrzeżeniem przed czymś nowym i świeżym. Grupa, której założycielami byli Kim Benzie (wokal), Stewart Hill (bas), Scott Davey (perkusista, którego w 2008 zastąpił Luke Williams) oraz Rob Maric (gitara, w jego miejsce od 2013 roku Clint Vincent), faktycznie zaprezentowała bardzo nowoczesne spojrzenie na muzykę progresywną. Ich energetyczne, emocjonalne, melodyjne i pełne werwy utwory mogły się podobać. Nie inaczej jest na nowym albumie - przed którego premierą do zespołu dołączył jeszcze jeden gitarzysta - Tom Skerlj.

    Z pełną odpowiedzialnością muszę stwierdzić, że Dead Letter Circus prezentuje bardzo uniwersalną i przystępną odmianę rocka progresywnego. Znajdą w ich twórczości coś dla siebie zarówno fani rytmicznych połamańców, post-rockowych nastrojów, melodyjnych klawiszowych pasaży, muzycznej przestrzeni i lekkości oraz instrumentalnej wirtuozerii. Ale odnajdą się w ich muzyce z powodzeniem miłośnicy nu metalu, alternatywnego rocka spod znaku Muse czy Placebo, rocka psychodelicznego czy eksperymentalnego. Dosłownie dla każdego coś dobrego, a całość wcale nie jest przesadnie powypychana dźwiękami czy przekombinowana. Wręcz przeciwnie - muzyki tworzonej przez DLC słucha się przyjemnie i lekko.

    Dużym atutem Dead Letter Circus jest fantastyczny wokal. Pan Benzie ma świetny głos, pełen ciepła i bardzo melodyjny. Ma też niezły warsztat - wie jak operować głosem tak by najlepiej dostosować go do muzyki. Często też wchodzi w dość wysokie rejestry, które momentami wprawiają mnie w swego rodzaju oszołomienie. Instrumentaliści nie ustępują frontmanowi na krok - wiedzą jak posługiwać się bębnami i gitarami. Szalejące często w tle gitarowe riffy nadają muzyce Dead Letter Circus niesamowitej przestrzeni, chociaż w stosunku do debiutanckiego albumu są nieco wycofane. Niektóre bardziej metalowe kompozycje tracą przez to swoją moc, i tak np. "Lodestar" wypada nieco słabiej niż "Here We Divide" z pierwszego krążka. Ale mimo wszystko ta muzyka ma energię i pozytywny power.

    Cały album prezentuje się bardzo równo, utwory są ustawione tak by ani na chwilę nie pozwolić słuchaczowi na nudę. Dymaniczne kompozycje jak "The Cure", "Burning Man" czy "Stand Apart" przeplatają się z nieco bardziej stonowanymi "I Am" czy "The Veil". Wśród najlepszych fragmentów z pewnością wskazać trzeba wspomniany już "Lodestar" oraz - moim zdaniem jeden z najpiękniejszych utworów DLC w ogóle - "Lost Without Leaders". Utwór ten rozpoczyna się pulsującym basem i rytmiczną perkusją, przyjemnym wokalem i pomykającymi gdzieś w tle gitarami. Cała kompozycja utrzymana jest w nieco transowym rytmie, trzyma w napięciu i aż prosi się o jakiś moment kulminacyjny... który w sumie nie następuje. Ale to akurat plus, bo dzięki temu utwór zyskuje świetny wydźwięk i zostaje w głowie. Czuć ten przyjemny niedosyt, że jest fantastycznie, a mogłoby być jeszcze lepiej. Dla takich utworów warto po ten album sięgnąć, a wydaje się, że "The Catalyst Fire" nie pokazuje jeszcze w pełni możliwości Australijczyków.

    Czy warto zacząć słuchać Dead Letter Circus od ich drugiego krążka? Z pewnością tak - bo jest to materiał bardziej przystępny niż debiut i nieco lżejszy. Muzycznie niestety troszkę słabszy. Wszystkim fanom wspomnianych na początku Karnivool i The Butterfly Effect z pewnością muzyka DLC się spodoba, myślę, że również wszystkim fanom rocka progresywnego. "The Catalyst Fire" to przyjemna muzyczna przygoda, świetna realizacja i przebojowe melodie w niekonwencjonalnej formie. Bardzo udany album, który godzien jest polecenia! Oby tak dalej, ja mocno trzymam kciuki za Dead Letter Circus.

    Ta i inne recenzje do poczytania również na http://www.pandino.pl - zapraszam

    Bartek Musielak wtorek, 23, wrzesień 2014 21:18 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Metal Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.