Coma Ecliptic

Oceń ten artykuł
(3 głosów)
(2015, album studyjny)

01. Node - 3:3
02. The Coma Machine - 7:35
03. Dim Ignition - 2:16
04. Famine Wolf - 6:50
05. King Redeem/Queen Serene - 6:58
06. Turn on the Darkness - 8:26
07. The Ectopic Stroll - 7:02
08. Rapid Calm - 7:59
09. Memory Palace - 9:54
10. Option Oblivion - 4:22
11. Life in Velvet - 3:38

Czas całkowity - 1:08:31



- Tommy Giles Rogers - wokal, instrumenty klawiszowe
- Paul Waggoner - gitara
- Dustie Waring - gitara
- Dan Briggs - gitara basowa, pianino
- Blake Richardson - perkusja


 

Media

1 komentarz

  • Bartek Musielak

    Trudno dziś czymś muzycznie zaskoczyć, w szczególności pozytywnie. Bo czy byłoby czymś zaskakującym gdyby Steven Wilson wydał kolejny świetny album? Albo gdyby Opeth poszedł w jeszcze bardziej retro-progresywnym kierunku? Wątpię, bo to można przewidzieć. Większym zaskoczeniem byłby ponownie death metalowy album Opeth, mniejsza jednak o to. Zaskoczeniem natomiast jest to, że jeden z najlepszych prog metalowych albumów 2015 roku nagrał zespół kojarzony raczej ze sceną technicznego death metalu tudzież mathcore’u, aniżeli sceną progresywną.

    Co więcej nie w szerokim rozumieniu progresywnego metalu, pod który ostatnio podciąga się wszelkie odstępstwo od normy, ale w rozumieniu raczej ścisłym, definiowanym przez twórczość takich marek jak Dream Theater, Symphony X, Queensrÿche czy najmłodszym z tej listy Haken. I to właśnie dzięki temu ostatniemu zespołowi trafiłem na Between The Buried And Me, które z nazwy już kojarzyłem, ale raczej ze sceną wspomnianego technicznego death metalu. Oba zespoły zagrały razem sporo wspólnych koncertów, co mnie troszkę zdziwiło z punktu widzenia połączenia gatunkowego. Postanowiłem więc sprawdzić o co tu chodzi, wklepałem „Coma Ecliptic” (trasa nazywała się „The Coma Ecliptic Tour”) w YouTube i trafiłem na teledysk do „Memory Palace”. Fajny riff na początku, później purplowe hammondy, melodyjne solówki w stylu Petrucciego oraz czyste wokale przemieszane z growlem. Wystarczył ten jeden utwór i byłem kupiony!

    Kiedy dziś słucham „Coma Ecliptic” wciąż nie mogę wyjść z podziwu jak bardzo kompletny jest to album. Pomijając już fakt, że należy go klasyfikować jako nieco zapomnianą już „rock operę”, czyli muzyczne dzieło mające fabułę, bohaterów, a nawet dialogi. Mój podziw dotyczy przede wszystkim tego co skłoniło zespół, który jakby nie patrzeć miał ukształtowaną pozycję na „swojej” scenie, do takich eksperymentów. Przez ostatnie lata scena metalu progresywnego (choć mocno zawężona, jak – patrz wyżej) zdawała się wiać nudami, poza wyjątkami w postaci choćby „The Mountain” Haken, które raczej jest wyjątkiem potwierdzającym regułę niż zwiastunem nowej świeżości w tej dziedzinie. Dream Theater w moim odczuciu od przynajmniej kilku albumów stacza się po równy pochyłej drążąc i drążąc wciąż te same pomysły, Symphony X coś tam próbuje, ale jakoś bez specjalnego przekonania itd. I nagle pojawia się tutaj zespół kompletnie znikąd prezentując album wyjątkowy w swojej kategorii!

    No dobra, uczepiłem się jak rzep tych kilku zespołów, ale to chyba słuchacze tychże powinni jako pierwsi sięgnąć po „Coma Ecliptic”, a już w szczególności osoby, które zachwycił hakenowski „The Mountain”. Between The Buried And Me oczywiście nie do końca odcina się od swoich korzeni, wciąż sporo tutaj mamy growlu, choć równowaga pomiędzy takim śpiewem, a czystym wokalem jest zdecydowanie wystarczająca. W dodatku na korzyść takiej różnorodności wokaliz wpływa sam koncept albumu i fakt, że mamy tutaj wypowiedzi różnych postaci. Nie można jednak nie zauważyć, że death metalowe korzenie zespołu i smaczki jakie przemycili na „Coma Ecliptic” dodają szczególnego kolorytu niektórym kompozycjom.

    A na tym albumie dzieje się naprawdę wiele. Zespół nie waha się korzystać z tego co tylko wpadło jego muzykom do głowy, a pomysłów musiało być od groma. Strach pomyśleć ile z nich się na tym albumie nie zmieściło! I tak w końcówce „Node” usłyszmy symfoniczne, pełne patosu „intro” do całego albumu. „Dim Ignition” hipnotyzuje transową elektroniką. W „Famine Wolf” sporo metalowej mocy, która z kolei kontrastuje z balladowym początkiem „King Redeem – Queen Serene”, przeradzającym się później w nieco orientalnie zabarwioną death metalową petardę. To właśnie w tym utworze chyba najwięcej ze „starego” Between The Buried And Me. Jakby jeszcze było mało to „Memory Palace” z początku przywołuje najlepsze hard rockowe wzorce, a zadziorną melodią klawiszy kusi „The Ectopic Stroll”. O każdym z utworów można by napisać przynajmniej taki akapit, tylko po co… nie lepiej po prostu usiąść i posłuchać?

    Oczywiście, że lepiej. I nie jeden, nie dwa, ani nawet nie trzy razy – żeby w pełni zgłębić „Coma Ecliptic” trzeba temu albumowi poświęcić kilka wieczorów, a nawet kilkanaście przesłuchań. Trzeba też mieć otwartą głowę, choć o to chyba nie jest trudno wśród progresywnych słuchaczy. Nie każdy jednak strawi growle w takim natężeniu. Nie każdy też zrozumie szaleńczą konstrukcję niektórych utworów czy motywów, którą najprościej chyba porównać do najdziwaczniejszych wyczynów muzycznych Cynic. Ale warto dać szansę panom z Between The Buried And Me i spróbować odkryć diamenty jakie ukryte zostały w „Coma Ecliptic”. Dla mnie ten album jest jednym wielkim diamentem i im dłużej/więcej go słucham tym bardziej dziwię się sobie, że nie znalazł się w moim podsumowaniu roku w ścisłej czołówce. Kto wie, może nawet na podium.

    Bartek Musielak piątek, 26, luty 2016 21:44 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Metal Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.