A+ A A-

Reinventing The Sun

Oceń ten artykuł
(11 głosów)
(2007, album studyjny)
   1. House Of Sand
   2. Closer
   3. A Little Like Dying
   4. Sky Walker
   5. Everything
   6. Time Can't Keep Me
   7. Mother Maria
   8. Best Thing
   9. The Things You Want
  10. Gravity
  11. Save Yourself
  12. Hard To Say Goodbye
  13. Hard To Say Goodbye Reprise
- Mark Daniel ( Vocals, Guitar )
- Bob Chmiel ( Drums )
- Todd Grosberg ( Bass )

2 komentarzy

  • jacek chudzik

    Tytuł tej recenzji mógłby brzmieć: 'Zespół na rozdrożu'...

    The Limit tworzą: Bob Chmiel (drums), Mark Daniel (vocals, guitars, piano, mandolin) i Todd Grossberg (bass, vocals). Chłopakom umiejętności nie brakuje, pomysłów także. Przyjemnie się słucha tych trzynastu składających się na płytę kawałków. Są bardzo melodyjne i żywiołowe, a do tego sprawnie skomponowane i wyśmienicie zagrane. A gdy przy tym wszystkim pamięta się jeszcze, że mamy do czynienia z klasycznym 'power trio', to naprawdę - można być pod wrażeniem. Płytę 'Reinventing The Sun' należy ocenić wysoko. Szampana bym jednak nie otwierał...

    Problem pojawia się, gdy zadamy sobie pytanie: jakim zespołem jest The Limit? Rockowym? Być może. Gitara naprawdę wykonuje na tym albumie kawał dobrej roboty. Porządne riffy, bardzo dobrze dopasowane do poszczególnych utworów partie solowe i zadziwiająca gra w tle. Ale co z tego, kiedy cała siła i moc wypracowana przez rozpędzone The Limit zostaje najzwyczajniej w świecie roztrwoniona w chwili gdy zaczyna się...refren. Czyżby pan Mark Daniel, wątpił, że jest w stanie samemu wyśpiewać refren? Z pomocą musi mu przyjść w chórku pan basista? Musi. Nie odpuści. Ta obsesja, by refren wyśpiewać razem, w koszmarny sposób spłaszcza brzmienie zespołu. Brzmienie - to wydaje się być sedno problemu. I nie chodzi mi o to, że nawet w najlepszych momentach ujawnia się chyba najsilniejsza inspiracja zespołu - Pearl Jam. Kompozycje The Limit, choć zgrabne, pozbawione są zupełnie tego, co stanowi kwintesencję rocka - odrobiny dramatycznego napięcia. Rock w wykonaniu The Limit jest nieznośnie przesłodzony. I w tej przygaszającej album mdławości niemal jednolity. Niestety.

    W końcówce płyty na szczęście znajdziemy troszkę więcej ciekawych utworów. Do najlepszych, moim zdaniem, należy zwiewny 'Gravity'. Zaczyna się niepozornie. Nie obywa się bez chórków. Ale to, co dzieje się w nim później zasługuje na uwagę. Wspaniałe solo, które aż szkoda, że trwa tak krótko. Gitara wyzwala się dopiero w następnym kawałku - 'Save Yourself', a wraz z nią wiara zespołu, że można zagrać mocniej, ostrzej, śmielej... Z kolei outro zamykające płytę nie jest podobne do niczego, co usłyszeliśmy wcześniej. I choć nie jest czymś genialnym, to robi niesamowite wrażenie. Zupełnie jakby The Limit chcieli dać znać, że umieją i mogą inaczej. Czemu więc nagrali taki, a nie inny album?

    Wydaje się, że The Limit mają problem z określeniem swojego słuchacza. Czy ma to być wychowanek MTV? Bo tak z grubsza brzmią wszystkie mdławe zespoliki - szarpiące na gitarze trzy akordy i wierzące, iż refren ich następnej piosenki będzie na tyle chwytliwy, że zostanie wykorzystany w najnowszej wersji 'American Pie'. Ale The Limit artystycznie stoi o niebo wyżej! Może słuchaczem ma być wyjadacz rocka? Jeśli tak, to czy jest on w stanie polubić harmonie rodem z muzyki pop, utwory dość jednolite i monotonne, tylko ze względu na maestrię wykonania?

    Zespół The Limit staje na rozdrożu. Patrząc w przyszłość musi dokonać wyboru. Może warto zrezygnować z bardziej rozbudowanej gry i po prostu trochę solidniej wykonywać pop-rock. Być zespołem jednego sezonu. To też coś. Z drugiej strony warto może zaryzykować: puścić wodze fantazji, rozbudować i urozmaicić kompozycje? Płytę 'Reinventing The Sun' traktuję jako obietnicę i zapowiedź czegoś innego. A samo The Limit... Cóż... Niektórzy wierzą, iż niegdyś na rozdrożu, na skrzyżowaniu dróg, starzy bluesmani podejmowali najważniejszą decyzję w swoim życiu...
    Trzymam kciuki za The Limit.

    jacek chudzik piątek, 03, kwiecień 2009 21:12 Link do komentarza
  • Rafał Ziemba

    USA rockiem stoi. Nie ma co do tego żadnej wątpliwości. Mimo, że z progiem zawsze było w tym ogromnym kraju dość słabo, to jednak Ameryka ma zasługi na innych rockowych gruntach.
    Niestety, jest to także kontynent zdominowany przez MTV. Jeśli nie ma Cię w tej stacji to nie istniejesz. I nie ważne czy grasz jak Slayer, czy też jak Nickelback.
    I tak to wygląda - z jednej strony ogrom zespołów i piękna tradycja idąca od The Doors, Aerosmith przez Ramones, Van Halen, R.E.M., Metallicę, Death do Rage Against The Machine i Pearl Jam.
    Ostatni prawdziwie rockowy boom, ostatnie kultowe rockowe płyty powstały właśnie w USA na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy wybuchł grunge. A w zasadzie powinienem napisać scena Seattle, bo kapele które uchodzą za klasyków grunge tak naprawdę szybko przestały mieć z tą muzyką cokolwiek wspólnego, bądź nigdy nie miały zbyt wiele. Nie ważne. W każdym bądź razie, to z tamtego czasu pochodzą takie albumu jak Ten, Badmotorfinger, Dirt, Apple, Temple Of The Dog czy (klasyk choć przeze mnie nie lubiany) Nevermind.
    I to właśnie z tej tradycji (a także z tej podobnej, ale nie ze Seattle... na przykład Stone Temple Pilots dość często przychodzi mi na myśl) The Limit czerpie najbardziej, nie zapominając przy okazji jednak o klasycznym rocku ze Stanów, czy o wspomnianych już wyżej Aerosmith i Van Halen. Doprawiają to wszystko szczyptą psychodelii mrugając w stronę bardziej wytrawnego słuchacza i tym nieokreślonym czymś, co powoduje, ze jednak wiemy, że słuchamy The Limit a nie czegoś zupełnie innego.
    Płytę otwiera krzyk. Ale nie taki wrzask Motorheadowy, tylko po prostu krzyk. Nie ma on jednak zasadniczo wpływu, na resztę utworu House Of Sand. Utrzymany w stylu Jaded z repertuaru Aerosmith (brzmieniowo) i Stone Temple Pilots we wszystkim innym. Może poza wokalem, gdyż ten jest dość specyficzny i jakoś nie potrafię w tej chwili znaleźć jego odpowiednika. Ciekawa solówka... no jest rockowo do bólu, czyli tak jak powinno być.
    Czy wspomniałem, że jest melodyjnie?? Otóż jest dość przebojowo ale nie nachalnie. Słychać to świetnie w drugim na płycie Closer, który jest dość szybki, melodyjny, ale w taki sposób którego na MTV nie uświadczycie. Jest zbyt ambitnie niż dla przeciętnego słuchacza Nickelback. No i zbyt szybko, zbyt agresywnie, zbyt prawdziwie:) Takich solówek gitarowych jak w tym numerze próżno szukać wielu innych amerykańskich wydawnictwach z tego czasu.
    A Little Like Dying brzmi jak gdyby Soundgarden spotkali się kiedyś z The Doors i urządzili mały jam pośrodku pustyni. Nic z tego nie zostaje utracone w momencie w którym utwór przyspiesza. The Limit czerpie z najlepszych wzorców i robi to świetnie. Chyba nie można być bardziej świadomym rockowej tradycji USA.
    Sky Walker na szczęście nie zawiera żadnych odniesień do kapeli Skawalker (pamięta to jeszcze ktoś?? Taki stan przejściowy pomiędzy Kombi a O.N.A. to był). Za to mamy tu partię gitarową opartą na wysokich dźwiękach, które układają się w dość ciekawy riff. Refren jest utrzymany w klimacie Pearl Jam z okresu Riot Act. Fajnie w to wszystko wpasowuje się wokal. Zdjęcie kapeli wskazuje na to, że Mark ma aspiracje do bycia drugim Robertem Plantem:) I w tym wypadku faktycznie, bujne blond włosy idą trochę w parze z podobnym wokalem.
    Takim bardziej 'radiowym' utworem jest Everything. Jest bardziej spokojnie, wesoło i ogólnie przyjaźnie dla słuchacza:) Tekst też, taki bardziej pocieszający - 'I really hope that everything is allright'. No ja też mam nadzieję, że u każdego wszystko jest orajt:)
    Time Can't Keep Me podąża w tym samym stylu co poprzednik, ale tym razem z odchyleniem w stronę R.E.M. Szczególnie otwierająca numer partia gitary jest inspirowana najlepszymi dokonaniami Stipe'a i spółki. Znów w muzyce The Limit tradycja odbija się jak w lustrze.
    Gdzieś tam wyżej wspominałem o Plancie. Ale okazuje się, ze Mark czerpie także całymi garściami i z Page'a. Mother Maria to przecież jak wypisz wymaluj wycięty z III Zeppów. Ciekawe interludium w środku płyty, które przechodzi w następny numer pod tytułem Best Thing.
    Granie jest wybitnie pod Pearl Jam. Riff mógłby znaleźć się spokojnie na VS lub Vitalogy. A ponieważ ja Pearl Jam bardzo lubię, to następny plus dla The Limit. O i jeszcze Foo Fighters mi tu trochę miga. Tak z okresu płyty There Is Nothing Left To Lose. Przejścia perkusyjne przypominają mi tu ich hit jakim było Learn To Fly.
    The Things You Want także nie odbiega od schematu, poza tym, ze riff jest trochę bardziej poszarpany, co zbliża grupę w rejony Voivod, ale tego z albumu Angel Rat.
    Gravity jest podobnym numerem do poprzednich, natomiast Save Yourself wraca w rejon cięższych brzmień. Gitary mają tutaj najbardziej zmasowane brzmienie ze wszystkich kompozycji z tej płyty. Mimo wszystko muzyka nie traci na przebojowości, choć refren tego numeru już tak nie porywa jak powiedzmy ten, który słyszeliśmy w Closer.
    A na koniec słyszymy Hard To Say Goodbye, ze świetnym motywem na wstępie, który musi się kojarzyć z Ain't Talkin About Love z debiutu Van Halen. Potem mamy jeszcze nie numerowaną kompozycję Hard To Say Goodbye Reprise. Taka coda na zakończenie fajnego, rockowego albumu.

    A płyta jest naprawdę ciekawa. Ambitniejsza niż przeciętny rock z USA, ale w dalszym ciągu melodyjna i przebojowa. Ostre solówki gitarowe i bagaż muzyki grunge mieszają się tu z rockową tradycją.
    Album posiada jedną zasadniczą wadę. O dwa, trzy numery jest za długi. Można by go przyciąć. Ale nie winię twórców. Wiadomo, ze trudno wybrać pomiędzy swoimi dziećmi.
    Bardzo jestem ciekawy, co The Limit zaprezentuje na następnym albumie. Od momentu ukazania się Reinventing The Sun minęły w końcu już dwa lata... może czas na nowe dzieło??

    4/5

    Rafał Ziemba piątek, 03, kwiecień 2009 21:12 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Metal Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.