Jak powiedział Kazik: 'Polacy są mało optymistyczni dlatego, że nie ma słońca'. No to Skandynawowie powinni być dziesięć razy tak ponurzy. Ale z dwojga złego wolę smutnego Skandynawa, niż smutnego Polaka, bo smutny Polak pije, a zdołowany Wiking to na przykład jakąś płytkę melancholijną wysmaży. Najlepiej akustyczną. Wiele zim temu (bo przecież lato jako takie w Skandynawii nie występuje) nagrał taką Ulver, potem Pain Of Salvation, ostatnio blackowcy z Borknagar. Green Carnation, choć zaliczani do progmetalu, zadanie odrobili bezbłędnie. Słuchając tych ciepłych, krzepiących dźwięków aż się nie chce wierzyć, że lider kapeli, Tchort, w młodości hobbystycznie czcił Złego w owianej złą sławą sekcie Black Circle i ciągle się produkuje w tru blackowym Carpathian Forest. Płyta do końca akustyczna nie jest. Tu i tam przewijają się nowoczesne efekty, rozmaite 'podpięte' instrumenty klawiszowe, oraz w jednym z utworów... theremin, bodaj pierwszy opatentowany instrument elektroniczny (pamiętacie, jak grał na nim Jarre w Gdańsku?). Oprócz gitar mamy skrzypce, altówkę i wiolonczelę, gdzieniegdzie obój. Czyli jest akustycznie, ale nie ascetycznie - aranżacje tchną przepychem. A utwory? W większości są to przejmujące ballady w duchu pamiętnego 'Boy In The Attic'. Oczywiście Norwegowie zafundowali nam kilkunastominutową suitę. '9-29-045' samo w sobie jest zacne, ale bez szkody dla zdrowia można by je rozbić na dwa odrębne utwory kasując środkowy przerywnik i też nie byłoby różnicy. Najwięcej elektroniki pojawia się w instrumentalnym 'Child's Play part III' (dwie poprzednie części znajdziemy na płycie 'Quiet Offspring'). Niby dziecinna zabawa, a jakaś taka... mroczna. Może dlatego, że 'Child's Play' to także seria horrorów znana w Polsce jako 'Laleczka Chucky'. I wreszcie perła albumu - 'Alone'. Jedyny żywszy tu utwór, oparty na pięknej partii skrzypiec. Nie wiem, ilu osobom go puszczałem, ale zauroczył je wszystkie. Płyta jest bardzo dopracowana, wręcz wycyzelowana, ale nie dlatego, że Green Carnation próbuje produkcją przesłonić jakieś mankamenty. Tu nie ma mowy o nudzie. Zresztą komponowanie akustycznych utworów musiało być dla grupy frajdą, bo początkowo 'Acoustic Verses' miało być minialbumem. Niestety ten artystyczny wzlot to były miłe złego początki. Zaplanowana po wydaniu albumu trasa w USA dała finansową klapę, pokłócony o pieniądze skład sie posypał... Tchort zapowiedział, że jeszcze coś nagra pod tym szyldem, ale już nigdy nie zobaczymy Green Carnation na żywo. A bosman Wiking tylko zapiął płaszcz i zaklął: 'Ech, do Tchorta!'.Ocena maksymalna. Bez dwóch zdań.
Paweł Tryba środa, 23, kwiecień 2008 01:50 Link do komentarza