ProgRock.org.pl

Switch to desktop

Focus

Oceń ten artykuł
(61 głosów)
(1993, album studyjny)

01. Veil of Maya - 5:23
02. Celestial Voyage - 3:40
03. The Eagle Nature - 3:30
04. Sentiment - 4:23
05. I'm But a Wave to... - 5:30
06. Uroboric Forms - 3:32
07. Textures - 4:42
08. How Could I - 5:29

Czas całkowity: 36:15

- Paul Masvidal - wokal, gitara
- Jason Gobel - gitara
- Sean Malone - gitara basowa bezprogowa
- Sean Reinert - perkusja, instrumenty klawiszowe

 

Więcej w tej kategorii: Traced In Air »

2 komentarzy

  • Edwin Sieredziński

    Nie mam zamiaru ukrywać, że jako słuchacz zaczynałem od brudnego brzmienia. Może ciężko w to uwierzyć, ale człowiek obecnie często słuchający solówek fortepianowych Keitha Jarretta czy McCoya Tynera zaczynał od słuchania punka i metalu. Tak było... No i coś z tego zostaje na przyszłość. Po zapoznaniu się z klasyką rocka psychodelicznego i progresywnego miałem okazję natrafić na debiutową płytę Cynic. No i to trzeba powiedzieć. Focus mnie z miejsca zachwycił. Nie była to progresywno-metalowa męczybuła, o jaką nie trudno. Nie był to też brudny, surowy album w stylu Slayer czy Kreator. Z drugiej strony nie było to kombatanckie brzmienie w stylu retro nieco ubarwione brudnym riffem. Ponieważ w tamtych czasach bardzo często zwracałem uwagę na twórczą koncepcję, ten album nie mógł mnie nie zachwycić. Dlaczego?

    Początek lat dziewięćdziesiątych to okres wielkiej radiacji w obrębie metalu. Rozwija się techniczny death metal. Ukazują się kluczowe albumy dla tego nurtu albumy grup jak Death, Atheist czy Pestilence. Focus to jednakże pójście w stronę rocka progresywnego. Co prawda, takie numery w tamtych czasach nagrywał Pestilence, to jest nie ta skala. Koncepcja Focus jest naprawdę twórcza i innowatorska. Takiego połączenia thrash-death brudu i płynnych przejść między lirycznymi partiami bardzo przypominającymi te z kolorowej trylogii King Crimson, przesyconych również pewnymi elementami fusion, przejścia od ostrego młócenia w gary po niemalże jazzującą perkusję z podkładem syntezatora gitarowego, wcześniej nie było. Również później. Nawet tak twórczy muzycy metalowi jak Kristoffer Rygg (znany jako twórca Ulver) nie nagrali czegoś takiego. Opeth znany z syntezy różnych elementów death metalu z liryzmem rocka progresywnego również tego nie powtórzył. Ekspresja tego albumu jest kompletnie niepowtarzalna, to coś niebywałego. Dodać trzeba różnorodność wokalną - od wokali przetwarzanych i powielanych z użyciem vocodera przez drapieżny growl aż po liryczne partie. Również bardzo różne brzmienia gitarowe - od akustycznych przez thrashowy brud aż po gitarowe syntezatory, też rzecz rzadko spotykana. Występująca chyba tylko u najlepszych jazz-rockowych gitarzystów pokroju Terje Rypdala. Cynic wydawałby się grupą z kompletnie innej półki, ale to powtórzył. Na tym albumie mamy twórcze połączenie elementów thrash i death metalu, rocka progresywnego w stylu kolorowej trójki King Crimson oraz przewijające się przetworzone mocno motywy fusion. Nie jest to żadna sieczka - tutaj porazić może sceptyka właśnie spójność koncepcji. To nie jest Pestilence z ładniejszymi przerywnikami przedzielającymi ostrzejsze partie. Cynic stworzył tutaj nową twórczą jakość. Powinien stać się wzorem do naśladowania dla następnych generacji muzyków chcących kombinować potężniejsze brzmienie z elementami progresywnymi. Pokazuje również, jaki może być potencjał metalu progresywnego przy twórczym podejściu do tematu i pragnieniu stworzenia rzeczy, jakiej ludzkie ucho wcześniej nie słyszało.

    Jak dla mnie to jest jedna z najlepszych metalowych płyt w historii. Rzadko się w tym typie muzyki trafia tak twórcze podejście do tematu, jednocześnie pozostające na zawsze w pamięci słuchacza. To prawdziwe arcydzieło zrodzone w końcu zeszłego stulecia. Pięć gwiazdek to za mało.

    Edwin Sieredziński środa, 10, czerwiec 2015 00:01 Link do komentarza
  • Mikołaj Gołembiowski

    Cynic to zespół-legenda. Ledwie nagrał debiutancką płytę i wnet jego muzycy się rozeszli we wszystkie strony świata. Powrócić z następnym materiałem miał dopiero w kolejnej dekadzie. W dodatku, żeby było ciekawiej, na swoim pierwszym, a przez tyle lat jedynym albumie zawarł materiał tak niezwykły i tak nowatorski, że większość współczesnych zespołów grających metal progresywny mogłyby im co najwyżej sznurówki wiązać.

    Cynic nie był pierwszym zespołem grającym techniczny death-metal. Już przed wydaniem płyty Focus zespół Atheist wprowadzał z powodzeniem do swojego death-metalowego łomotu elementy funku i jazzu, a Death wydawał właśnie przełomowy w swojej karierze album Human. Ale żaden z tych zespołów nie był ani tak znakomity technicznie, ani nie poszedł tak daleko w kierunku muzyki progresywnej. Bo panowie zdefiniowali tu de facto fusion-death-metal, który w ich wydaniu można określić jako specyficzną mieszankę jazzu, death-metalu i psychodelii. Co ważne, mieszankę całkowicie spójną i jednolitą. Zagrać w jednym momencie jazz, a w drugim porzępolić to nie taka wielka sztuka. Natomiast stworzyć z motywów death-metalowych i jazzowych nakładające się na siebie muzyczne tekstury, to w tamtych czasach wymagało naprawdę nie lada inwencji.

    Muzyka na Focus to przede wszystkim kontrasty. Subtelne partie akustyczne kontrastują tu z brudnymi przesterowanymi i rozmytymi gitarami, growling z niebiańskim wokalem, brzmienia gitarowe z brzmieniami elektronicznymi. Wszystko jest oparte na zasadzie jedności przeciwieństw. W warstwie ideologicznej odpowiada temu wyraźna fascynacja filozofią wschodu i tamtejszymi religiami. I sądzę, że te kwestie bardzo mocno wpłynęły na kształt materiału. Już w otwierającym album utworze mamy nawiązania do zasłony Mai. I istotnie, znajdziemy tu jakby coś w rodzaju muzycznej kurtyny i motywy jakby się zza niej wyłaniające. Klimat utworu jest mimo swojego ciężaru okazuje wybitnie oniryczny. Mimo tego, że jest w tym sporo death-metalowego łomotu, jest w tym również jakiś nieziemski spokój. Stwarza to wrażenie, jakbyśmy w momencie medytacji, pozostając w jakimś dziwnym transie spoglądali z dystansem na zdarzenia, które nas otaczają. I ten dziwny nastrój towarzyszy nam aż do wybrzmienia ostatnich nut How could I. A w środku, mamy wszystko. Jest i ostro, i łagodnie, są techniczne popisy instrumentalistów, ale także plamy brudnego dźwięku. Motywy grane na syntezatorze, przechodzą w death-metalowy łamaniec, by potem przejść w jazz i rozpłynąć się w niebycie, niczym postać we mgle. Przyznam się, że dla mnie jest wciąż rzeczą trudną do pojęcia, że metalowcom mogły w ogóle przyjść do głowy podobne pomysły, bo jest to zjawisko bez precedensu w historii całego gatunku. Zjawisko to świadczy o tym, że nad kształtem albumu pracowali ludzie myślący o muzyce zupełnie nieszablonowo.

    Muzyka Cynic bywa nazywana death-metalem stworzonym specjalnie dla tych, co nie lubią death-metalu. I jest w tym sporo racji. Choć jest tu wiele muzycznych środków charakterystycznych dla gatunku, w swej istocie ta muzyka znajduje się na antypodach wszystkiego, co gwałtowne, brutalne i prostackie. Focus to w dodatku kwintesencja progresywności. Połączenie metalu z czymś o wiele od niego subtelniejszym, mające na celu uzyskanie zupełnie nowej, niespotykanej wcześniej jakości. Rzecz zupełnie bez precedensu w gatunku, jakim jest metal progresywny, gdzie powszechną praktyką okazuje się klonowanie dokonań swoich idoli i komponowanie metodą: kopiuj i wklej. Uważam więc ten album za absolutnie wybitny, niepowtarzalny, a zarazem obowiązkową pozycję dla każdego miłośnika cięższych odmian proga. Można lubić, można odrzucić, ale nie znać zwyczajnie nie wypada.

    Mikołaj Gołembiowski czwartek, 03, marzec 2011 07:33 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.

Top Desktop version