Blood + Karma

Oceń ten artykuł
(3 głosów)
(2008, album studyjny)
1. No Shelter (5:12)
2. A.M (3:10)
3. Black Grapes  (4:32)
4. Der Tod I (3:01)
5. The Forgotten (3:04)
6. Black Season (4:51)
7. The End and the dawn (4:41)
8. No Ego (2:44)
9. The Exile (6:10)
10. Der Tod II (6:22)

Czas całkowity: 43:47
- Daz Medrano (vocals,  guitar )
- Daniel "New" Pirone ( bass, synth)
- David Marcano ( drums )

1 komentarz

  • Rafał Ziemba

    Niektórzy są liderami. Nie trzeba chyba wiele wyjaśniać - każdy mniej więcej wie, o jakich zespołach mówię.
    Inni są naśladowcami. Są to muzycy, którzy są tak bardzo zafascynowani Liderami, że starają się grać prawie dokładnie jak oni. Zazwyczaj jest to po prostu gorsza kopia. Tym bardziej w wypadku, kiedy czerpie się inspirację tylko z jednego źródła.
    W latach 90 zaistniał zespół o nazwie Tool. Stworzył on bardzo interesującą mieszankę rocka progresywnego, psychodelii i metalu. Ta bardzo atmosferyczna muzyka, wraz z charakterystycznymi klipami i koncertami, które sprawiały wrażenie prawie, że religijnych misteriów, przysporzyła Toolowi ogrom zwolenników, a wręcz fanatycznych wyznawców.
    A ponieważ zespół ten osiągnął taki status gwiazdy (wśród mojego pokolenia głównie za sprawą albumu Lateralus - i patrząc po nazwie kapeli, to nie tylko odnosi się do Polski) i mógł dotrzeć, ze swoją sztuką daleko poza granice Stanów Zjednoczonych, nie jest dziwne, że szybko pojawili się jego naśladowcy.
    Triad jest właśnie taką repliką Toola. I to repliką aż z Wenezueli.

    Bardzo lubię muzykę, z krajów hiszpańskojęzycznych. To co mnie najczęściej urzeka poza językiem to element narodowego folku, który często się pojawia przy okazji tych grup. W Triad nie ma co tego szukać. Nie ma nawet odwołań do innych grup. Jest po prostu Tool.
    Nie wiem w zasadzie, do kogo jest adresowana ta płyta - bo przecież fani Liderów, nawet jeśli po płytę Blood + Karma sięgną, to przecież tylko na zasadzie ciekawostki. Jeśli jest to płyta robiona na lokalny rynek, to może jest w tym pewna logika. Bo jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Lub ma się to czego się nie lubi. My też nie mieliśmy Led Zeppelin, ale mieliśmy Test.

    Triad niczym szczególnym się nie wyróżnia. Przyjemnie się go słucha, niestety utwory nie zapadają kompletnie w pamięć. Raz na jakiś czas pojawiają się ciekawe motywy, na przykład W otwierającym płytę No Shelter gitara na początku gra trochę Floydowo, Der Tod I jest instrumentalną miniaturką z ciekawą partią perkusji... Ale nie ma tu w zasadzie nic godnego zapamiętania.
    Album trwa 50 minut - jak na 10 kompozycji to dość krótko. I niestety, utwory przez to trochę nużą, bo są takie nijakie w sensie czasu trwania. Nie ma wielowątkowej, rozbudowanej kompozycji, natomiast 5-6 minut na piosenkę to trochę za dużo. Tym bardziej, że nie wiele się w nich dzieje. Muzycy postawili na klimat, i tego się trzymają. Niestety, pewna transowość tej płyty rozmywa poszczególne numery.
    Całość sprawia wrażenie odrzutów z sesji Toola. I wiem, ze ja też sprawiam teraz wrażenie jakbym się powtarzał, ale, wierzcie mi lub nie - trudno dopatrzeć, a raczej dosłuchać się na tej płycie czegokolwiek innego. Nawet wokalista stara się śpiewać pod Maynarda. I nic tu nie zmieni fakt, że Black Season otwiera partia gitary basowej, która jest prawie identyczna jak ta która otwiera pomnikowe Jeremy Pearl Jamu.
    Sam nie wiem za co mogę pochwalić Triad. Bo przecież pomimo tych oczywistych wad, z których największą jest brak oryginalności, obcując z tym albumem nie nachodzi mnie uczucie mdłości, ani żadne inne z tych mało przyjemnych. Produkcja jest na dobrym poziomie, muzycy też grać potrafią... tylko jeszcze nie potrafią komponować. Pewnie pomogło by im, gdyby wyszli trochę z tej Toolowatości, na rzecz innych inspiracji. Przecież dookoła jest tyle innej cudownej muzyki... a drugim Liderem w tym samym gatunku nie mają szans zostać, w myśl słynnego cytatu z Nieśmiertelnego - 'może być tylko jeden'.

    A, już wiem - mogę pochwalić zespół za całą szatę graficzną towarzysząca zawartości krążka, oraz za teksty, które może nie zachwycają, ale są bardzo pasują do atmosfery albumu.

    I tak się zastanawiam nad oceną. W końcu nie jest to koniec końców takie złe, tylko cholernie (przepraszam za wyrażenie - ale inaczej nie da się tego opisać) mało oryginalne, bez cienia przebojowości i czegoś choć trochę ponad przeciętnego.
    Poza tym mam sentyment do grup z Ameryki Południowej. Ot taki mój mały muzyczny fetysz (to już kolejny, obok uwielbianej przeze mnie narracji).
    A więc:

    'Niech się dzieje wola Nieba - z nią się zawsze zgadzać trzeba'

    3/5

    Rafał Ziemba poniedziałek, 10, listopad 2008 17:10 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Metal Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.