No Secrets

Oceń ten artykuł
(0 głosów)
(2008, album studyjny)

01. Ouverture (6.40)
02. Sacrifice (5.22)
03. Tell Me Your Lies (6.48)
04. Dead Or Alive (4.30)
05. No Secrets (4.11)
06. Little Lies (5.58)
07. Fly With Me (4.57)
08. One Of These Days (6.18)
09. Trouly Tours (5.31)
10. She (6.11)
11.L’Estate – Presto (3.14) (bonus track)

Czas całkowity: 59:40

- Joe Eisenburger (vocals, bass)
- Oliver Weislogel (guitars, acoustic guitars)
- Andrew Roussak (keybords, backing vocals)
- Harry Reishmann (drums)
oraz:
- Michael Brettner (guitars (4)
Więcej w tej kategorii: Crusade 1212 »

1 komentarz

  • Przemysław Damski

    Nie oceniaj książki po okładce. Ta naczelna zasada winna przyświecać każdemu usiłującemu zgłębić intencje autora. Dlatego też nie przejąłem się zbytnio, że okładka debiutanckiego krążka Dorian Opera przypominała pierwszy album Black Sabbath. Czcionki, którymi zapisano nazwę zespołu i tytuł longplaya wydały mi się cokolwiek pretensjonalne oraz żywcem wyjęte z Worda. Przyjmijmy jednak, że wydawnictwo MALS nie dysponuje wielkimi nakładami finansowymi czy też przyzwoitymi grafikami komputerowymi. Tak naprawdę nie jest to istotne. Zajmijmy się muzyką.
    Na początek Uwertura, instrumentalny utwór kilkoma melorecytacjami. Słucha się go całkiem przyjemnie. Pozostaje tylko jedno ale. Czy przypadkiem tego gdzieś wcześniej nie słyszałem. Włączam raz jeszcze. O ile pewne elementy wskazują na inspirację Pink Floyd, o tyle większość jest ewidentnym kopiowaniem stylu Dream Theater z płyty Octavarium. Warto się zresztą przyjrzeć się podobieństwu nazw - Dorian Opera i Dream Theater. Nie wierzę w cudowne zbiegi okoliczności.
    Sacrifice. Tu jest gorzej. Nie jestem fanem darcia się dla darcie. Kiedy Joe Eisenburger wykonuje spokojniejsze partie wydaje się, że coś może z tego być. Niestety odnoszę wrażenie, iż mocniejsze momenty utworu i wokal do siebie nie pasują. Mamy do czynienia z przysłowiowym darciem puchy. Po co? Byłbym wdzięczny za jakiś pomysł na owo wydobywanie dźwięków. Nie oczekuję co prawda niczego na miarę Child in time Deep Purple, ale skoro panowie zapatrzyli się w Portnoya i spółkę to może jednak jakieś wnioski z Jamesa LaBrie, by się przydało wziąć. Swoją drogą naśladownictwo daje się odczuć. Wciąż jednak nie mogę się zdecydować, czy jest ono bliższe frontmanowi DT czy też Bruce'cowi Dickinsonowi.
    O wiele lepiej prezentuje się kolejny utwór. Słychać dobre solówki gitarowe, oraz interesujące partie klawiszy. Słucha się tego bez jakichś specjalnych zgrzytów. Problemem znów jest jednak to, iż nie wiem czy na klawiszach gra Andrew Roussak (DO) czy Jordan Rudess (DT). Czy na gitarze szaleje Oliver Weislogel (DO) czy John Petrucci (DT).
    Dead or alive. Wokalista znów usiłuje się popisywać, dostając przy tym zadyszki. Na pochwałę zasługuje włączenie partii smyczkowych. Dostajemy je jednak na końcu, na doczepkę. Przejście jest dość płynne, ale prosiło się o lepsze wykorzystanie orkiestracji.
    Kolejnym utworem jest tytułowe No Secrets. Z dotychczasowych jest moim skromnym zdaniem najlepszy. Nie chodzi wcale o to, że jest on najprzystępniejszy. Widać w nim jakieś ślady własnego pomysłu. Wokalu nie ma, więc irytująca zadyszka nie uprzykrzy nam słuchania. Jest powtarzający się, chwytliwy riff, czy też partia gitary. Oczywiście nosi on znamię Dream Theater, jednak w tym przypadku aż tak bym się tego nie czepiał.
    Szósta ścieżka, Little lies, przynosi coś czego się nie spodziewałem. Mamy do czynienia z przyzwoitym instrumentarium, lecz razem z chórkami przypominają bardziej Queen, a bieg po klawiszach Ricka Wakemana (Yes). Widać, że chłopaki z Opery są osłuchani. Potwierdza to kolejny utwór. Fly with me. O dziwo wokal przestaje być irytujący. Zaczyna wchodzić na właściwe dla siebie tory. Co prawda trąci to Forever young Alphaville, jednak zaraz dostajemy zawrotu głowy z powodu przeskoku. Oto w miejsce Dream Theater pojawia się Jethro Tull znane z Thick as a brick i Passion play, a nawet Minstrel in the gallery czy Gryphon.
    One of these days ulokowany na miejscu ósmym zdaje się udowadniać, że okładka nie bez przyczyny kojarzyła mi się z Black Sabbath. Eisenburger zdaje się tu pozować na Tony'ego Martina. Również muzyka jest utrzymana w stylu pionierów heavy metalu doby Headless Cross. Może klawisze przypominają bardziej Johna Lorda czy Dona Airey'ego. Wykonanie dające się słuchać, jednak po raz kolejny zadaję pytanie - Po co? Czemu słuchacz miałby chcieć znów słuchać dobrze mu znanych utworów, skoro może sięgnąć po lepsze i przede wszystkim oryginalne wykonanie.
    Trouly Yours to powrót do fascynacji Teatrem Marzeń. Słyszeliśmy to już tysiące razy. Członkowie Dorian Opery chyba nie do końca są przekonani do tego utworu. Słychać słabe zgranie.
    Ostatni utwór, a właściwie przedostatni gdyż mamy jeszcze bonus, She o energetyczny kawałek przywodzący na myśl Deep Purple, jednak nie łudźmy się cień Dream Theater w dalszym ciągu jest zauważalny.
    Na dodatek dostajemy L'Estate - Presto. Szczerze powiedziawszy ta rockowa aranżacja Lata Antonio Vivaldiego najbardziej przypadła mi do gustu. Tylko dzięki niej nie przekreślam Dorian Opery.
    Od strony lirycznej nie ma się czego czepiać. Teksty nie są jakimiś arcydziełami, ale jeśli skonfrontujemy to z Smoke on the water Deep Purple nie wypadają źle.
    Członkowie Dorian Opery to z pewnością sprawni muzycy, zdolni do dobrych wykonań. Wolałbym jednak, by miast kopiować innych zdobyli się na własną inwencję. Potencjał to nie wszystko. Sprezentowane nam utwory już słyszeliśmy. Po co słuchać ich po raz kolejny, ale w gorszym wykonaniu? Szczerze powiedziawszy nie widzę żadnego powodu. Ostatni utwór daje jednak pewną nadzieję może chłopaki się rozwiną odnajdą własny styl. Umówmy się metal progresywny został zdominowany przez Dream Theater, jednak kopiowanie ich jest błędem. Doskonale zdają sobie z tego sprawę członkowie Indukti, którzy stworzyli nową jakość oraz Pain of Salvation. Ci ostatni wpisują się zdecydowanie w bardziej komercyjny nurt progresji, jednak przynajmniej nie kopiują ślepo Portnoya i reszty.
    Moja ocena to 2/5. Dodatkowy punkt za dobry warsztat i ostatni utwór.

    Przemysław Damski wtorek, 25, listopad 2008 13:25 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Metal Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.