Elsie

Oceń ten artykuł
(47 głosów)
(2008, album studyjny)
1. Horn (4:02)
2. Laguna (6:55)
3. Surfing (6:55)
4. Nautilus (6:28)
5. Venus (2:18)

Czas całkowity: 26:44
- Jacek Fajfer (syntezatory)
- Przemysław Nader (perkusja)
- Geniu Pierzchlewicz (bas)
- Zbigniew Ślatała (gitary)

1 komentarz

  • jacek chudzik

    Profesjonalizm - kluczowe słowo przy omawianiu wydanej w 2008 roku płyty reaktywowanego zespołu Elsie powinno pojawiać się w co drugiej linijce niniejszej recenzji. Sam zespół swoją muzykę najchętniej nazywa ilustracyjnym rockiem progresywnym, ale dodajmy też na wstępie, że jest to muzyka w pełni instrumentalna i co więcej - koncepcyjna. Płyta jako taka, sposób wydania, materiał muzyczny - wszystko to jest na zawodowym poziomie. Oczywiście takiego stanu rzeczy można znaleźć zarówno plusy, jak i minusy...

    Album otwiera utwór Horn. Delikatne pianino w dźwięcznym duecie z gitarą, po chwili skontrastowane zostaje z drapieżnym gitarowym riffem, przechodzącym w następujące po sobie partie solowe, przetykane ozdobnymi przejściami. Nim utwór jednak na dobre nabierze tempa, zostaje wyciszony. Szybko mijają pierwsze cztery minuty albumu... Za szybko. Wszystko jest pięknie, melodyjnie, zgrabnie i p r o f e s j o n a l n i e. Ale dlaczego tak krótkie jest to otwarcie utworu, w którym aż chciałoby się usłyszeć refleks koncertu Rudess / Petrucci? Dlaczego ciekawie rozpędzający się utwór urywa się tak nagle? Dlaczego samo ładnie wyciszone zakończenie utworu jest - znowu - takie krótkie?

    Laguna, druga i najdłuższa kompozycja jest zarazem moją ulubioną na płycie Elsie. Rozwija się przed nami powoli i spokojnie. Główny motyw wygrywany na gitarze jest bardzo nastrojowy, melancholijny nawet (mogłoby to być idealne zakończeniem koncertu, pozostawiające w oku fanów łezkę wzruszenia). W chwili gdy wydaje nam się, że utwór już w pełni pokazał swoje oblicze, zaczyna się w nim najciekawsze. Przełamanie jakie ma miejsce pod koniec drugiej minuty wprowadza nagle element niepewności, tajemnicy i jest...po prostu świetne! Szkoda tylko, że... takie krótkie.

    Słuchając kolejnej kompozycji - Surfing - możemy poczuć się już zadomowieni w świecie Elsie. Bardzo ciekawy i spokojny początek, przechodzi w ostrzejsze granie, przełamane w dalszej części utworu innym niebanalnym i równie efemerycznym fragmentem. Profesjonalizm pomału przechodzi w rutynę? Dalsza część Surfing na szczęście potrafi zaskoczyć m.in. sprawnie wplecionymi orientalnymi motywami, więc powodów do narzekań na Elsie nie ma za wiele.

    Z kolei zarówno początek Nautilusa, jak i kończące album Venus, to chyba najlepsze przykłady na ową ilustracyjność muzyki zespołu, zresztą - niejeden film, czy multimedialne show mogłoby zostać wzbogacone muzyką Elsie.

    A gdzie tu koncept? - ktoś zapyta. Wszędzie. Na okładce, w tytułach, w muzyce. Elsie postanowiło sportretować żywioł wody. Czy się udało? Solówki gitary i klawiszy oraz następujące po sobie melodie zdają się kolejno przelewać przez ten album. Udanie imitują to spokojne, nakładające się na siebie fale, to zderzające się ze sobą ściany wzburzonej wody. Brawa zatem za sam pomysł, ambicję i wykonanie. Jedyny moment, w którym cały koncept dla mnie jest lekko niezrozumiały, to tytuł pierwszego utworu - Horn. Może chodzi o Żabi Róg, miejscowość nad jeziorem Żabim w warmińsko-mazurskim, może o browar kaliski Złoty Róg, w którego skład wchodzi też i woda...Nie wiem.

    Wiem natomiast, że album Elsie jest zdecydowanie za krótki. Niespełna pół godziny bardzo dobrej muzyki rozbudza tylko apetyt. Chciałoby się, żeby wszystkie delikatne momenty płyty były bardziej rozbudowane, a wszystkie ostrzejsze fragmenty ciągnęły się dłużej i dłużej, co raz to zadziwiając nas czymś nowym (jak w Surfing). Chce się - po prostu - więcej Elsie i chce się żeby Elsie poszło bardziej na żywioł. Chce się więcej pojedynków gitary z klawiszami, więcej karkołomnych przejść z basem i perkusją na pierwszym planie. Wreszcie, chce się, żeby Elsie złapało wiatr w żagle i na następnym albumie...dało ognia. Możliwości są. To nagranie tylko odsłania potencjał drzemiący w zespole.

    Na co zatem może liczyć ktoś, kto świadomie, lub przez przypadek zetknie się z wydaną w 2008 roku płytą reaktywowanego poznańskiego zespołu Elsie? Kawał dobrego progresywnego rocka ...i lekki niedosyt.

    jacek chudzik wtorek, 06, styczeń 2009 01:04 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Metal Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.