- Bill Kelliher (guitar)
-Troy Sanders (bass, vocals)
- Brann Dailor (drums, vocals)
oraz:
- Scott Kelly (vocals (6)
- Scott Kelly (vocals (6)
Mastodon'y już parę ładnych lat wojują w metalowym światku. Kapela powstała w 1999 roku i zadebiutowała albumem "Remission" wydanym trzy lata po powołaniu zespołu do życia. Zespół błyskawicznie zyskał uznanie w oczach krytyków i fanów, ponieważ prezentowana przez Mastodon muzyka była czymś zupełnie nowym. Mieszanka skrajnie mocnego metalu z zakręconymi rytmami i specyficznym wokalem jednych w sobie rozkochiwała - a innych przyprawiała o mdłości. Ale tak to jest z każdymi skrajnościami. Na szczęście późniejsze albumy nie są już tak trudne w odbiorze jak pierwszy. Mastodon stopniowo upraszczał swoje kompozycje (czego apogeum słychać na ostatnim albumie "The Hunter"). Jednak wydany w 2009 roku "Crack the Skye" wyróżnia się w całej dyskografii przede wszystkim progresywnym rozmachem.
Może zacznę od końca, czyli od tego jak album został wydany. Okładka jest niesamowita, psychodeliczna, pełna kolorów - ale nie kiczowata. Dokładna i szczegółowa grafika przywołuje na myśl okładki zespołów rockowych z lat '70 kiedy królował rock psychodeliczny. Płyta wydana jest w tzw. jewel CD case, czyli w standardowym opakowaniu plastikowym, z książeczką (w tym wypadku bardziej z ulotką). Oprawa graficzna w środku trzyma poziom samej okładki, wszystko jest utrzymane w jednej stylistyce, psychodeliczne grafiki a'la Alex Grey. Wkładka jest skromna, ma tylko trzy skrzydełka, ale zmieściły się spokojnie wszystkie teksty oraz podziękowania, muzycy i inne takie. Generalnie za samą okładkę już uwielbiałem ten album, ale zakochałem się totalnie gdy usłyszałem muzykę jaka się na nim znajduje...
Powstaje na początek pytanie do czego porównać ten album? Zwykło się w recenzjach wymieniać zespoły, które mogłyby przybliżyć Czytelnikowi to co może usłyszeć na omawiamym krążku. Niestety w wypadku "Crack the Skye" ciężko mi go do czegokolwiek porównać. Muzycy przed jego wydaniem mówili, że chcą nawiązać do rocka lat '60 i '70, i faktycznie coś w tym jest. Z tym, że materiał na omawianym albumie jest zdecydowanie mocniejszy, bardziej metalowy (wtedy mało kto o tak ciężkim graniu myślał). Krążek rozpoczyna się mocnym uderzeniem i zespół od razu rzuca karty na stół pokazując nam jakoby kierunek, w którym przez cały album będziemy podróżować. Ciężkie riffy, znakomicie zaaranżowane brzmienie, doskonałe solówki i świetne wokalizy (szkoda, że na żywo tak nie brzmią, ale to osobna kwestia). Wszystko napędzane genialną wręcz sekcją rytmiczną. To co wyprawia na tym albumie Brann Dailor (perkusista) zasługuje na głębokie pokłony do samej ziemi, a jego samego stawia w czołówce współczesnych metalowych perkusistów. Instrumentalnie cały zespół prezentuje najwyższy poziom. Dojrzałość muzyków słychać w każdym kolejnym utworze.
Wśród utworów wyróżnić trzeba przede wszystkim dziesięciominutowy "The Czar", który podzielony został nieprzypadkowo na cztery części (pełen tytuł brzmi: "The Czar: I. Usurper II. Escape III. Martyr IV. Spiral"). Każda z części to zupełnie inny kawałek chleba. Rozpoczynamy od psychodelicznego wstępu, następnie bombarduje nas monumentalna ściana potężnego rocka - jeden z najlepszych riffów jakie słyszałem, powoli zwalniamy by złapać oddech i zakończyć podniosłym finałem. Esencja progresywnego metalu w jednym utworze, świeże spojrzenie na muzykę. Drugim wspaniałym utworem jest zamykający całość, równie długi "The Last Baron". Kompozycja o podobnej konstrukcji jak pierwsza: rozpoczyna się spokojnie, wręcz balladowo, i powolutku rozgrzewa się aż do czerwoności. A na końcu uszy nam płoną i chcemy więcej.
Wspomniane dwa utwory to najdłuższe kompozycje, które z 50 minutowego materiału zajmują prawie połowę. Oprócz tego mamy kilka krótszych kawałków, które wcale nie ustępują rozmachem tym dłuższym. Otwierający album "Oblivion" swoim dość kosmicznym (taki przymiotnik nasunął mi się po obejrzeniu teledysku) klimatem potrafi zahipnotyzować, "Ghost Of Karelia" swoim ciężarem potrafi wgnieść w fotel i ani na chwilę nie pozwala się rozluźnić... Posłuchajcie tylko jak pracują tutaj bębny oraz bas.
Mógłbym się zachwycać tym albumem jeszcze przez kilka akapitów, ale prowadziłoby to do powtarzania w kółko wykorzystywanych już wyżej przymiotników "świetny", "wspaniały" itp.. Nie ma się tutaj co dużo rozpisywać, "Crack the Skye" to album kompletny, dopracowany, ocierający się minimalnie o dzieło arcygenialne. Jedyne czego szkoda to fakt, że ten krążek przeszedł bez większego echa w środowiskach progresywnych. Ale mam nadzieję, że to się jeszcze zmieni, bo jest to dzieło ponadczasowe i być może w końcu wszyscy fani rocka progresywnego do niego dotrą. Mastodon ponad dekadę temu zaczynał jako wściekła bestia, stopniowo ewoluował, aż wyrósł na czołowy zespół w kręgu metalu progresywnego. Gorąco polecam!
5/5
Odnoszę wrażenie że grupa Mastodon jest mało znana jeżeli chodzi o osoby słuchające stricte muzyki progresywnej. Sam też jestem zmuszony przyznać, że motywem który skłonił mnie do zapoznanie się z dorobkiem zespołu było tylko i wyłącznie to, że miał wystąpić (a nie wystąpił) na festiwalu Sonisphere na warszawskim Bemowie, na który się wybierałem. Często przypadek decyduje o tym, że wśród zalewającego nas morza różnych zespołów znajdujemy tą długo wyczekiwaną perełkę. Crack the Skye zespołu Mastodon był dla mnie właśnie taka perełką.
Nie będę ukrywał, że płyta wydana przez zespół w roku 2009 jest jednym z ciekawszych podejść do muzyki progresywnej w minionej dekadzie. Mastodon opiera się na ogólnie mówiąc groove czy heavy metalu i metalcore-sludge i wtapiając w swe brzmienie elementy progresywne uzyskał bardzo ciekawą miksturę, która słuchaczem po prostu musi wstrząsnąć. O ile poprzednie albumy grupy: Leviathan i Bloud Mountain progresywne posiadały raczej jedynie elementy, to Crack the Skye płytą progresywną po prostu jest. Jak wspominałem na początku Mastodon gra bardzo ciekawy, wręcz intrygujący metal progresywny, wpływu choćby Dream Theater tam naprawdę próżno szukać. Może dlatego wywarł na mnie dość spore wrażenie, które do tej pory się utrzymuje. Od albumu zespołu bije niesamowita świeżość, coś w rodzaju wtłoczenia nowego ducha w zmęczony i opadający z sił gatunek. Mastodon wydając swój album utorował nową ścieżkę muzycznej penetracji muzyki progresywnej.
Album jeżeli chodzi o długość utworów jest dość różnorodny. Znajdują się na nim dwa utwory trwające 10 minut (The Czar i Last Baron) według progresywnej tradycji podzielone na części oraz 5 krótszych kompozycji trwających przeważnie około 5 minut. Crack the Skye zaliczyłbym do grupy tych nieprzyjemnych albumów, których zawartość pod postacią poszczególnych utworów ciężka jest do jednostkowego opisania. Wiąże się to chyba z tym, że każdy kolejny jest naładowany strasznie dużym ładunkiem emocji i energii oraz pełno w nich niespodziewanych zwrotów akcji i tzw. pomieszania z poplątaniem i ciężko dokładnie spenetrować album zespołu dzieląc go na poszczególne części. Postaram się więc wybrnąć z tego analizując dzieło Mastodona całościowo. To co naprawdę uderza słuchacza to dość nowe podejście do muzyki, osobiście takiego ciekawego zespołu progmetalowego nie ulegającego w poważnym stopniu schematów i ograniczeniom gatunku trudno mi jest znaleźć. Mastodon grając muzykę XXI wieku zerknął wstecz i sięgnął po wzorce ery klasycznej rocka progresywnego: długie utwory podzielone są na części, w dużej mierze postawiono na instrumentalizm. Mnie uderzyły wokale przypominające mi trochę te z lat 70tych gdy główny wokalista jest często dublowany (w Mastodonie śpiewa 3 / 4 składu) przez swych kolegów z zespołu. W ucho wpada niezwykła biegłość instrumentalna muzyków, szczególnie popisy perkusisty oraz burzące mury riffy i cięte, drapieżne gitarowe solówki. Charakterystyczną cechą zespołu jest z daleka rozpoznawalny głos Troya Sandera. Dla niektórych może wydawać się on momentami dość śmieszny, ale mi osobiście ciężko znaleźć wokalistę który śpiewałby porównywalnie do Troya co jest absolutnie plusem zespołu. Crack the Skye oczywiście charakteryzują częste, ale dość płynne i pasujące w ogólną stylistykę zmiany rytmiczne. Album jest całościowo spójny, zespół trzyma się obranej konwencji od początku pierwszego utworu do końca tego ostatniego. Ciężko wyróżnić mi jeden wyróżniający się utwór gdyż chyba wszystkie prezentują podobny (wysoki) poziom, lecz najbardziej zapadający w pamięć jest chyba pobudzający szare komórki The Czar.
Zadałem sobie swojego czasu pytanie czemu ten zespół jest mało popularny w progresywnych kręgach. Wynika to chyba z faktu, że z początkami swej działalności zespół poszedł bardziej ścieżką typowo metalową. Pierwsze jego dokonania w progresywne elementy były ubogie, jednak z każdym kolejnym albumem ich przybywało, mając swoją kwintesencję na Crack the Skye. Dużo daje do myślenia fakt, że zespół bardzo rzadko wybierał się w trasy koncertowe z progresywnymi zespołami, a najbardziej znane są chyba och koncertowe powiązania ze wszystkim znanym thrash metalowym Slayerem. Wracając do Crack the Skye - słyszałem opinie, że koncertowo sprawdza się on w porównaniu do poprzednich wydawnictwa bardzo słabo. Tak to jednak jest wśród publiczności przyzwyczajonej do pogo i koncertowego szaleństwa kiedy zespół wydaje skomplikowany rytmicznie, całkowicie pokręcony i zawierające długie utwory album. Co prawda tych opinii nie udało mi się jeszcze zweryfikować ale chętnie nadrobiłbym zaległości i mam nadzieję, że uda mi się to w najbliższym czasie.
Jak ma się podany album do progresywnego dorobku muzycznego roku 2009? Jestem zmuszony stwierdzić, że uplasowałbym go w samej czołówce. Mimo bardzo udanej płyty Riverside, fenomenalnej Indukti, solidnej Transatlantic czy tych IQ i Gazapcho na bardzo wysokim poziomie dzieło Mastodon może być stawiane co najmniej na równi z płytami podanych zespołów. Śmiało mogę także stwierdzić (i nie jest to tylko moja opinia), że zespół wydał najlepszą płytę w swej karierze. Zgodnie twierdzą tak zarówno fani (w większości) jak i recenzenci czy muzyczny fachowcy. Jak podano oficjalnie prace nad kolejnym wydawnictwem już trwają, ciekawe tylko czy materiał z niego będziemy mieli okazję usłyszeć w czerwcu na festiwalu Sonisphere w Warszawie ( o ile tym razem nikt w zespole się nie rozchoruje). Ja już zacieram ręce&
Podsumowując: jeżeli jesteś znużony, zmęczony kolejnymi wydawnictwami podchodzącymi do muzyki w ten sam sposób, potrzebujesz nowego muzycznego impulsu lub po prostu szukasz dobrej muzyki bez zastanowienia sięgnij po Mastodon i jego Crack the Skye!