Awake

Oceń ten artykuł
(160 głosów)
(1994, album studyjny)

 

01. 6:00 - 5:31
02. Caught in a Web - 5:28
03. Innocence Faded - 5:42
      A Mind Beside Itself
04. Erotomania - 6:44
05. Voices - 9:53
06. The Silent Man - 3:47
07. The Mirror - 6:45
08. Lie - 6:33
09. Lifting Shadows Off a Dream - 6:05
10. Scarred - 10:59
11. Space-Dye Vest - 7:29

Czas całkowity - 1:15:00


- James LaBrie - wokal
- John Petrucci - gitara
- Kevin Moore - instrumenty klawiszowe
- John Myung - gitara basowa
- Mike Portnoy - perkusja

 

 

 

2 komentarzy

  • Mateusz Stypułkowski

    Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego ten album jest tak mało popularny (nawet wśród fanów zespołu). 'Awake' to kawał świetnej muzyki i doskonały następca 'Images And Words'. Ale może zacznijmy od początku.
    Poprzednia płyta to najlepsza wizytówka zespołu i co do tego nie ma wątpliwości. 'Images' to po prostu podręcznik prog-metalowego grania. Mieliśmy tam doskonały wokal, niesamowite popisy gitarowe i naprawdę magiczny klimat. Jeżeli dobrze się przyjrzymy, to okazuje się, że 'Awake' również może pochwalić się tymi zaletami. Dlaczego zatem tak mało o niej wiemy?
    Największą przyczyną są prawdopodobnie opinie tak zwanych 'fanów', którzy twierdzą, że płyta ma zbyt ciężkie brzmienie... :/ Ciekawa opinia, zważywszy, że mamy tu takie utwory jak 'The Silent Man' czy 'Lifting Shadows Off A Dream'. Nie wiem jak inni, ale moim zdaniem są to jedne z najłagodniejszych kawałków z repertuaru Amerykanów. Mamy tu też 'Caught In A Web', który spokojnie mógłby się znaleźć na 'Images'. Uważam, że jedyne utwory, w których najlepiej słychać szkołę wczesnej Metallici to 'Lie' i 'Scarred'.
    'Awake' to bez wątpienia jedna z najlepszych płyt w dyskografii Dream Theater. Jako ciekawostkę należy dodać, że niedługo po jej nagraniu James LaBrie uszkodził sobie struny głosowe i nigdy już nie zaśpiewał (ani nie zaśpiewa) :( tak dobrze jak na tych dwóch dokonaniach zespołu. To dodatkowy powód, dla którego jest to pozycja obowiązkowa na półkach wszystkich fanów tego typu muzyki. W dodatku jest to ostatnia płyta na której możemy usłyszeć świetnego klawiszowca - Kevina Moora. Nie wiem czy ten facet przynosi szczęście, ale nie mam wątpliwości, że po jego odejściu muzyka Teatru już nigdy nie była tak wciągająca.
    A co poza tym? Tak jak już wspominałem. Lepszego następcy 'Images' ze świecą szukać. Fakt, płyta jest nieco trudniejsza w odbiorze. Zwłaszcza, ze rozpoczyna ją chyba najgorszy utwór jaki tu usłyszymy - '6.00'. Na szczęście później jest już tylko lepiej. Nie ma co się rozpisywać o talencie muzyków, ponieważ każdy z fanów wie, że Dream Theater to klasa i talent sam w sobie.

    Mateusz Stypułkowski niedziela, 03, styczeń 2010 04:23 Link do komentarza
  • Artur Miścicki

    Do poprzedniej recenzji dodałbym tylko - 'przełomowa' dla zespołu ... i może jeszcze troszkę ...:

    Płyta leciwa, lecz jak wszystko co związane z rokiem, metalem w otoczeniu prog - ponadczasowa.
    Pierwszy utwór '6:00' jest jakby uwerturą do opery. Dodajmy, trudnej opery życia. Z zamierzenia nieco chaotyczny, ze zmieniającym się riffem, poszukującym odpowiedzi na pytanie zadane Bogu. Pozostawione bez odpowiedzi. Utrzymany w konwencji najlepszych wzorców rocka lat siedemdziesiątych, zdaje się wprowadzać nas w klimat płyty. I nic bardziej mylnego! Już następnego - 'Caught in a Web' - nie powstydziłaby się
    żadna szanująca się metalowa kapela. Ostry, metaliczny riff, niezłe tempo, nawet wokaliza jest bardziej heavy niż prog, może tylko klawisze pokazują nam, gdzie tak naprawdę jesteśmy. A jesteśmy złapani w sieci. Obnażeni. Bez zrozumienia, bez ratunku dla zbłąkanej lecz szczerej duszy. To pierwsze dwie sceny, jednoaktowe sceny naszego 'Teatru'. Po nich następuje trzyaktówka... cudowna, spontaniczna, pełna życia, niezwykle melodyczna, ciekawe partie gitary, klimatyczne klawisze, świetne solo perkusji ... wcale nie wyuzdana 'Erotomania' - nie mniej traktująca temat zupełnie serio... (dla osób z wyobraźnią sięgającą nieco powyżej aktu tylko prokreacji) - akt I. Następujące po niej 'Voices' znów przerzuca nas w świat nieco ostrzejszej muzyki. Jednak doznania pozostają niezmienne. LaBrie jest rzeczywiście świetnym wokalistą, jeżeli tylko udaje mu się obniżyć nieco głos... Jego ton kontrastuje z twardszym brzmieniem gitar, by po chwili nawiązać z nimi dialog... Głosy są tu rzeczywiście głosami... Lecz nadal są to głosy ścierającego się ze sobą własnego 'ja', czasem odnajdującego rzeczywistość, czasem uciekającego w świat własnej duszy... bycia w niebycie. Akt III - The Silent Man. - zwieńczenie owej swoistej trylogii. Niczym delikatna rock'owa ballada brzmi tęsknym zapytaniem... Czy cisza ta jest gorączką. Gorączką umysłu, gorączką życia. Czy cisza Milczącego Człowieka jest w stanie odpowiedzieć? Czy będziemy nadal milczeć...? Jak dla mnie niemal Dylanowski song...
    The Mirror - to jakby już inny świat. Powraca niepokój, szalejące, gwałtowne gitary, pulsują urywanym bólem. Rozpaczą. Dlaczego?
    Przecież wszystko czego chcesz - jest wokół ciebie człowieku! To twarda rzeczywistość. A ty kłamiesz. Ranisz. Zmień to. Nie zawódź więcej. Nie trzeba słów by zrozumieć. I jest to zrozumienie. Nie zrobię tego więcej. Obietnica złożona w tym utworze jest już niemal przesłaniem.
    W następnym 'Lie' zostajemy przywitani ciężkim, rytmicznym riffem..również harmonizuje z nim niemal barytonowy wokal. Lecz znów trafiamy tu na polemikę gitary ze śpiewem. Znów zgadzają się lub kłócą. Tempo całemu utworowi nadaje perkusja. Niby w tle, niby ukryta. Jednak jest. Tam gdzie jej nie słychać (i dobrze) prym wiedzie gitarowe solo. Łka prośbą o zaprzestanie kłamstw. Prośbą o dialog. Zwykłą ludzką rozmowę.
    O życiu bez pomyłek.
    '...Jak lejący deszcz
    Łzy smutku obmywają jego umysł
    Płynąc z prądem
    Płynie strumień życia...' i taki jest ten spokojny, niesamowicie wyciszony utwór... niemal tkliwy... lecz to nie tkliwość... to staccato leczonego bólu - 'Lifting Shadows Off a Dream' Przedostatni kawałek... kolejne uspokojenie... lecz tylko pozorne; to nie uspokojenie. to smutek z powodu
    ginącej niewinności. Słychać to i w warstwie muzycznej i w wokalnej. Nie wspomnę o tekście. Świat jest chaosem, demagogią, obojętnością.
    Ucieka gdzieś niewinność, ufność. Szukamy ich nadal. W dzieciństwie... . Krótkie gitarowe solo na końcu dobitnie podkreśla uwikłanie w koło życia, jakby bez wyjścia.
    Zamykające płytę 'Space Dye Vest' - nic już nie napiszę... Jednak nie można słuchać tego utworu bez kontekstu całej płyty. 'Space...' zawsze długo mnie dotyka po przesłuchaniu 'Awake'... Posłuchajcie sami.
    Oczywiście jest to kompozycja koncepcyjna traktująca bardzo poważnie sfery najbardziej emocjonalne życia człowieka. Miłość, Wiara, Nadzieja... I wcale nie w znaczeniu religijnym. Pozbawienie tych trzech cnót utensyliów boskości daje nam szansę na przemyślenia. Oby tylko wyciągnąć z tego wnioski... . Płytę zaliczam do moich 'Top' nie wyznaczam na tej liście miejsc. Poruszając się w olbrzymim świecie muzyki doszedłem do wniosku, że nie ma to sensu. Sensem jest zrozumienie. Zachęcam do 'Awake' To rzeczywiście teatr marzeń.

    Artur Miścicki niedziela, 03, styczeń 2010 04:23 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Metal Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.