A+ A A-

The Enemy Inside

Oceń ten artykuł
(11 głosów)
(2009, album studyjny)
1. The Enemy Inside (Part 1)
2. The Enemy Inside (Part 2)
3. The Enemy Inside (Part 3)
4. The Enemy Inside (Part 4)
5. The Enemy Inside (Part 5)
6. Inflicted
7. Disillusion
8. Edge of Discovery
9. Trial and Tragedy
- Jackson Haskett  (vocals)
- Sean Entrikin  (guitar)
- Neil McQueen  (keyboards)
- Rob Young  (bass)
- Chris Quirarte  (drums)

Więcej w tej kategorii: « Prymary

1 komentarz

  • Ryszard Lis

    Zespół Prymary wywodzący się ze słonecznej Południowej Kalifornii, znany jest z tego, że łączy wiele różnych stylów muzycznych, nie utożsamiając się jednoznacznie z żadnym z nich. Grupa zadebiutowała w 2003 roku płytą nazwaną po prostu „Prymary”. W 2006 roku światło dzienne ujrzał album zatytułowany "The Tragedy of Innocence". Ci, którzy mieli okazję wysłuchać „The Tragedy…” otrzymają naturalną i logiczną kontynuację ich poprzednich dokonań w postaci nowego albumu, na którym grupa konsekwentnie rozwija swoje własne brzmienia. Trzeci album w dorobku amerykanów, nazwany został „The Enemy Inside” (Wróg wewnętrzny). To mocne metalowe uderzenie, progresywne dźwięki, ale to również zwarty koncept album zarówno w warstwie lirycznej jak i muzycznej. Na płytce znalazło się dziewięć utworów. Utwory „The Enemy Inside (Part 1 -5)” otwierają album. Stanowią one swoistą odrębną całość nazwaną tytułem płyty, a może właśnie tytuł płyty nazwano w oparciu o ten zestaw?

    Mimo ciężkiej gry gitarowej i szybkich perkusyjnych rytmów, przypominających najdoskonalsze dzieła metalowe, Prymary dalecy są od zaszufladkowania siebie do któregoś ze znanych nurtów muzycznych. Poszukując swej tożsamości testują, sprawdzają, weryfikują i grają wszystko, co uznają za godne uwagi. „The Enemy Inside” to próba zaistnienia w ciężkich nurtach bez utraty progresywności. Oba kierunki udało się wyśmienicie połączyć. W efekcie otrzymujemy zwarte solidne dzieło na miarę obecnych czasów i królujących trendów w muzyce zarówno progresywnej jak i metalowej. Płyta została wydana w listopadzie 2009 roku, przez wydawnictwo ProgRock Records.

    Pierwszy kawałek zaczyna się niczym trzęsienie ziemi. Co najmniej 8 w skali Richtera. Nie wiele brakuje, żeby określane tym stopniem wielkie zniszczenia przeobraziły się w totalna anihilację. „The Enemy Inside (part 1)” to właśnie ta kompozycja. Instrumentalny ładunek emocjonalny ze sporą dawką energicznych zagrywek. Prym wiedzie tu mocno wystawiona na przód perkusja, wspomagający ją bas oraz metalowe mocne riffy gitar. Gdzieniegdzie przebija się syntezator, wypełniając pozostałą przestrzeń. Po tej istnej kanonadzie, następuje lekkie zwolnienie i niezauważalne przejście do Part 2. Śledzimy rozterki wewnętrzne bohatera:

    „Teraz, gdy znalazłem siebie
    W przepaści moich złych snów
    Wpatrując się w pustkę, która spogląda we mnie
    I przenika mnie”

    Część trzecia „The Enemy Inside” to kolejna instrumentalna kompozycja w tym zestawie. Tym razem na pierwszy plan wysuwają się bas i klawisze. Słychać je intensywnie tylko na początku. Po chwili dołączają do nich ostre dźwięki gitar. Przyspieszamy! Podążamy szybko za muzyką. Tło wypełniają syntezatory i znów bas. Utwór jest nostalgiczny i przejmujący. Znacznie wolniejszy od pozostałych. Wypełnia psychikę słuchającego po brzegi. Po chwili jednak pojawiają się szybkie solówki gitarowe. Słychać delikatny motyw fortepianowy. Koniec! Nie usłyszycie go, bowiem przeszliśmy już w część czwartą. Jackson płaczliwie, jakby, wybudzony z jakiegoś koszmarnego snu śpiewa:

    „Nie mówcie mi, że sen się skończył,
    Ponieważ dopiero teraz wszystko się zaczęło,
    Nie mówcie mi, że to tylko jakaś część,
    Ponieważ nie sądzę, żeby moje serce mogło zrobić sobie przerwę
    Coś mrocznego jest we mnie
    Może zmienić zwycięstwo w cierpienie.”

    Ponownie płynne przejście z delikatnym zwolnieniem i znajdujemy się w ostatniej części „The Enemy Inside”. Dominują tu delikatne dźwięki fortepianu uzupełniane śpiewanym chóralnie: „Deep in myself…” (gdzieś głęboko we mnie). Całość wieńczy fortepianowy akcent, który daje chwilę wytchnienia. Tak jakby umysł targanego wewnętrznymi sprzecznościami człowieka na chwilę zasnął i odpoczywał.

    „Inflicted” oraz „Disillusion” mają w sobie coś oryginalnego i specyficznego. Coś, co przyciąga, magnetyzuje i zniewala. Jednocześnie coś mrocznego, ponurego, szaleńczego jak umysł paranoika. Być może efekt ten uzyskano przez zmianę barwy głosu wokalisty, co powoduje silniejsze wyrażenie emocji. Lekko „płaczliwy” śpiew Jackson’a Haskett’a zamienia się tu w histeryczne i nerwowe zaśpiewy, które przywołują na myśl styl Ozzy’ego Osbourne'a. Czuć w tym szaleństwo. I co najlepsze, bardzo ciekawie komponuje się to z całością materiału na płycie.

    „Nie zapomnę
    Całego strachu i całej nienawiści
    Nie wybaczę
    Bólu, który wyrządziłeś
    Nie pogodzę się z tym
    By być jedynym ujarzmionym
    Nie wybaczę
    Bólu, który wyrządziłeś”

    „Edge of Discovery” otwiera się delikatnymi syntezatorowymi brzmieniami, by przejść po chwili w energiczny gitarowy riff. Tu nie jest już tak szybko i intensywnie jak w poprzednich kawałkach. Gitarowe i syntezatorowe improwizacje stają się motywem wiodącym w tym utworze.

    „Kroczę po linii
    Nie mogę ograniczać swojego zasięgu, który i tak jest już przerwany
    I nie wyprę się,
    Że jestem na drodze prowadzącej do granicy poznania”

    Ostatni kompozycja „Trial And Tragedy” to trwająca ponad 22 minuty historia, opowiedziana muzyką i słowami, a jednocześnie pole do zaprezentowania progresywnego kunsztu zespołu. Utwór podzielony jest dodatkowo na cztery podrozdziały: I. Euthanasia, II. The Genius of Man, III. Altruism, IV. The Great Equalizer, w których przeplata się wizja wewnętrznej walki dwóch osobowości zamkniętych w jednym umyśle i ograniczonych przestrzenią własnego rozumu. Kilkakrotnie przez płytę przewija się specyficzny zwrot, dający do zrozumienia, że w jednym ciele zamknięto dwie różne osobowości:

    „Pamiętam, kiedy oboje byliśmy jednością, ale ty odszedłeś tak dawno temu …”

    Wewnętrzna walka trwa. Kto zwycięży? Momentami, zwłaszcza w sferze muzycznej, widać duże podobieństwo do Dream Theatre i Porcupine Tree, Redemption czy Fates Warning a nawet Deep Purple (organowe solo w „The Genius of Man”).

    Nie jest żadną ujmą podpatrywanie dokonań „wielkich”, bowiem czerpiąc wzorce od najlepszych, Prymary rozwijają jednocześnie swój niepowtarzalny i oryginalny styl gry. Ich dokonania są wypadkową ciężkich melodii takich jak w przypadku refrenów pojawiających się w "The Enemy Inside" (parts 2 oraz 5), ekstremalnie technicznych części i pasaży, które można znaleźć w "Edge of Discovery" i pełnych mocy struktur muzycznych takich jak "Disillusion". Pomimo zmian związanych z głównym nurtem charakteryzujących się ich zamiłowaniem do melancholii oraz sporą dawką sceptycyzmu w warstwie lirycznej, nastrój poszczególnych utworów wciąż jest wyrazisty. Stawia ich to przed możliwością wejścia do Progresywnego Panteonu Sławy (o ile takowy istnieje!).

    Muzycznie jest ciężko. Momentami nawet thrashowo, zwłaszcza, kiedy dwie stopy perkusyjnych centralek z prędkością CKM-u (dla niewtajemniczonych: CKM to Ciężki Karabin Maszynowy, broń, która strzela z ciężkiej podstawy - najczęściej trójnożnej - ogniem ciągłym (długimi lub krótkimi seriami). Nie mylić z kolorowym pismem dla panów), rozpruwają powietrze, wspomagane przez natarczywe gitary. Jest też, spokojnie, monetami niemal lirycznie. „The Enemy Inside” to spójna opowieść łącząca w sobie elementy poprzednich osiągnięć zespołu w pewnego rodzaju kolaże wiążące poszczególne historie. Z jednej strony są to niezależne opowiadania, z drugiej strony łączy je ze sobą tematyka auto-destrukcji i niespełnionych marzeń, a przede wszystkim muzyka. Grupa pokazuje muzyczny kunszt najwyższej klasy. Jako swój znak rozpoznawczy Prymary po raz kolejny skupia się na połączeniu muzyki i tekstów w jedną nierozerwalną całość, po to by podkreślić specyficzny nastrój poszczególnych utworów. Ogólnie można powiedzieć, że to najcięższe, najbardziej techniczne, najbardziej progresywne i emocjonalne dokonanie Kalifornijczyków. Jeżeli chcecie posłuchać fragmentów płyty oraz zobaczyć zespół podczas pracy w studio, a także w krótkich fragmentach występów na żywo, możecie wejść na stronę http://www.prymary.com gdzie do Waszej dyspozycji będzie ponad 5 minut materiału promocyjnego.

    Całość uzupełnia misternie zrobiona wkładka i okładka płyty, podtrzymują one poziom emocji uzyskany podczas słuchania muzyki. Twarz na okładce w połowie jest zmieniona. Dzika. Zawzięta. Inna. Jednak tej ciemnej strony nie widać w całości. Może znika, a może się dopiero pojawia? Czy umysł przejmie władzę nad zniewolonym ciałem? Zdjęcia i kompozycje graficzne we wkładce tworzą drugą (a może trzecią?) warstwę historii, po tych opowiedzianych muzycznie i wokalnie. Ostatnia strona ukazuje zakrwawioną rękę. Tak jakby ktoś w akcie desperacji przeciął sobie żyły. Stronę wcześniej widzimy stare krawieckie nożyczki. Wygrał umysł? Jeśli tak to, która jego część? Grafiki wewnątrz wkładki idealnie współgrają z opowiadaną historią. Toczy się opowieść o człowieku targanym wewnętrznymi sprzecznościami, poszukującym odpowiedzi na nurtujące go pytania. Czy droga doprowadzi go do samounicestwienia i auto-destrukcji? Może nie? A może to tylko jedna z wielu możliwych interpretacji tej wielowarstwowej kompozycji? Posłuchajcie, poczytajcie, pooglądajcie, może znajdziecie gdzieś wewnątrz tego dzieła własne wizje i obrazy malowane nie tylko dźwiękiem?

    Moja ocena 5/5

    Ryszard Lis

    Ryszard Lis wtorek, 22, grudzień 2009 16:23 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Metal Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.