Bardzo ciekawa płyta, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę dodatkowy fakt, iż jest to pierwszy 'elektryczny' album grupy Charliego Dominiciego (jak pamiętamy, O3: A Trilogy (Part I) był w całości akustyczny). Jednak mimo tego całego smaczku pozycję tę ocenił bym na 3+ (w skali sześciostopniowej). Odnoszę niepohamowane wrażenie, że Dominici stara się przetłumaczyć na swój język, wręcz skopiować dokonania jego kolegów z Dream Theater. Słychać dosadnie gitarowe zagrywki a la Petrucci, czy klawiszowe wyścigi na torze Rudess. Mimo iż jest to gatunek określany mianem metalu progresywnego, jest tu dosłownie wszystko. Wyraźnie można wyłuskać wpływy heavy metalowe, power metalowe, kilka razy słyszałem nawet kombinacje akordowe zbliżone do typowego depresyjnego doom metalu. W sumie tworzy to troszkę dziwną mieszankę, która za nic nie chce przylgnąć do określonej części muzycznego serca chociaż tak jak mówiłem na początku, album wcale zły nie jest. Zbyt dużo składników jak na jednej pizzy.
Marcin Wójcik sobota, 23, sierpień 2008 14:49 Link do komentarza