Rok 2010 nie był owocny dla prog metalu. Ukazało się kilka bardzo interesujących pozycji; nie wniosły one jednak nic do gatunku i nie zapadły w pamięć. Mimo, że były to albumy świetne, brakowało w nich świeżości. Zgrzeszyłbym opinią 'w tym roku jest tak samo' - wydanych zostało bowiem mnóstwo świetnych, progresywnych albumów, m.in. całkiem przyjemny w odbiorze Appearance of Nothing, awangardowy Unexpect i fenomenalny Pagan's Mind z hitowym Intermission na czele. Czy jest jakiś postęp? Pewnie, że tak! Jest nowocześniej, dynamiczniej i przede wszystkim dojrzalej. Natknąłem się ostatnio na najnowszy album Symphony X o tytule Iconoclast i nie ma co owijać w bawełnę - jest świetny.
Russell Allen i spółka stworzyli jak na razie najlepsze prog metalowe wydawnictwo tego roku. Bardzo dobrze znam ich wcześniejsze dokonania i mogę śmiało powiedzieć, że to ich najlepszy album - dynamiczny, wręcz drapieżny momentami, nowoczesny, ale jednocześnie bardzo dojrzały i melodyjny. Album zaczyna symfoniczny Iconoclast i już w tym kawałku kapela pokazuje pazur. Dalej - dwa hitowe utwory z potężnymi refrenami i wpadającymi w ucho melodiami - End of Innocence i Dehumanized z genialnymi riffami Michaela Romeo. Bastards of the Machine to popis umiejętności muzyków, głównie gitary i klawiszy, czyli duetu Romeo-Pinella. Następnie bardzo mocny, momentami thrashowy Heretic i melodyjny Children Of A Faceless God. Nie mogło zabraknąć ballady, moim zdaniem najlepszej w całej ich dyskografii. When All Is Lost to piękny numer, przypominający trochę Paradise Lost. W ucho trafia genialna kompozycja, melodyjność i oczywiście fenomenalny wokal Russella Allena, który w tym utworze przeszedł samego siebie. Dalej mamy bardzo dynamiczny Electric Messiah i niezły Prometheus (I Am Alive). W łapki wpadła mi dwupłytowa edycja z kilkoma bonusowymi utworami, z którymi warto się zapoznać, są to Light Up The Night, The Lord Of Chaos i Reign In Madness. Zdecydowanie najlepszym numerem wśród bonusowej trójki jest ostatni - ze świetnym wstępem na klawiszach i melodyjnym refrenem, pozostałe dwa utwory były zaledwie dobre, ale warte przesłuchania.
Iconoclast jest dojrzałym, dopracowanym, dynamicznym i obłędnie zaśpiewanym albumem (do tej pory mam w głowie epicki refren End of Innocence), który na pierwszy rzut oka nie wnosi nic do gatunku. Gdzie zatem leży siła tego wydawnictwa ? Album powinien spodobać się nie tylko koneserom gatunku, ale też fanom trochę innych (cięższych, bądź lżejszych) brzmień. To wzorowe i innowacyjne na swój sposób wydawnictwo, które powinien posiadać każdy fan dobrej muzyki. Od Iconoclast nie mogę się oderwać, słucham płyty po raz n-ty i nie czuję znużenia. Mam też cichą nadzieję, że zawitają w Polsce z tym materiałem. Chciałem świeżości i ewolucji... no i dostałem.