A+ A A-

The Universal Migrator part one: The Dream Sequencer

Oceń ten artykuł
(43 głosów)
(2000, album studyjny)
1. The Dream Sequencer (5:08)
2. My House On Mars (7:49)
3. 2084 (7:42)
4. One Small Step (8:46)
5.The Shooting Company Of Captain Frans B Cocq (7:57)
6. Dragon On The Sea (7:09)
7. Temple Of The Cat (4:11)
8. Carried By The Wind (3:59)
9. And The Druids Turn To Stone (6:36)
10. The First Man On Earth (7:19)
11. The Dream Sequencer Reprise (3:36)

Czas całkowity: 70:14
- Arjen Lucassen ( electric and acoustic guitars, bass guitar, analogue synthesizers, Hammond, Mellotron and additional keyboards )
- Erik Norlander (Ritual Symphony, Rocket Scientists, Lana Lane) - analogue synthesizers, piano, vocoder, Hammond and additional keyboards
- Rob Snijders (Celestion Season) - drums

Synth solos:
- Erik Norlander - (Rocket Scientists, Lana Lane) - 1, 4, 6
- Clive Nolan (Arena, Pendragon) - 3

Singers:
- Johan Edlund (Tiamat) - 2
- Floor Jansen (After Forever) - 2
- Lana Lane - on 3, 6 and voice - 1
- Edward Reekers (Kayak) - 4
- Mouse (Tuesday Child) - 5
- Jacqueline Govaert (Krezip) - 7
- Arjen Lucassen - 8
- Damian Wilson (Threshold, Landmarq and now playing the role of Jesus in Jesus Christ Superstar)
- Neal Morse (Spock's Beard, Transatlantic) - 10

Backing vocals:
- Mark McCrite (Rocket Scientists) - 10
- Lana Lane - 4, 5

1 komentarz

  • Paweł Tryba

    Arjen Lucassen nie wygląda na akrobatę - to zwaliste, dwumetrowe chłopisko niespecjalnie kojarzy się ze zwinnością i gibkością. Tymczasem sympatyczny Holender jest mistrzem w chodzeniu po linie, balansowaniu na krawędzi przepaści. Robi to od kilkunastu lat i nigdy nie runął w dół. Jeśli nagrywa się płyty tak pełne przepychu jak on, łącząc klasycznego art rocka, metal i space i zapraszając na każdą płytę światowej sławy wokalistów i instrumentalistów, łatwo przedobrzyć i wkroczyć w obszar zwykłego kiczu. Ryzyko to potęguje się jeszcze, kiedy tworzy się rock opery, których libretta składają się w jedną długą epopeję (zdaje się, że na swojej ostatniej płycie Lucassen w końcu powiedział już wszystko na temat zaplanowanej przez nieśmiertelnych obcych ewolucji homo sapiens - ciekawe, co opowie nam następnym razem?) A tu - za każdym razem sukces! Muzyki słucha się z zapartym tchem i z ciekawością wczytuje się w teksty. 'Dream Sequencer' to dla mnie jego najlepsze dzieło, na równi z albumem 'Human Equation'.Jest to w sumie pierwsza część smutnej historii ostatniego ludzkiego dziecka na Marsie (jego antenaci na Ziemi wyrżnęli się wcześniej w bratobójczej wojnie).Dzieciak jest sam, zapasy żywności są na wyczerpaniu - wsiada więc do Sekwencera Snów. Machiny, która pozwala przeżyć jeszcze raz swoje wcześniejsze inkarnacje a jednocześnie jest w stanie przez jakiś czas utrzymać go przy życiu.Włącza go i ogląda historię gatunku, którego jest ostatnim przedstawicielem. Akcja 'Dream Sequencer' urywa się w momencie zejścia na ziemię z drzewa pierwszego małpoluda. Dalsza część historii, odtwarzająca ewolucję Kosmosu, rozgrywa się na albumie 'Flight Of The Migrator'. Arjen celowo podzielił opowieść w ten sposób. 'Ziemska' jej część została zilustrowana łagodniejszymi, piosenkowymi formami. 'Kosmos' został odmalowany przy użyciu drapieżnych, metalowych utworów. Ma to swój sens i logikę i nie pozwala słuchaczowi znudzić sie w połowie. Dobrze więc. Startujemy w ostatnią podróż w historii ludzkości!!! Do wejścia do Sekwencera zaprasza nas słodki głos Lany Lane (nota bene rok wcześniej Lucassen był współtwórcą jej znakomitej płyty 'Secrets Of Astrology'), syntezatory grają odpowiednio kosmiczne, pachnące tradycją Pink Floyd intro i... od razu przechodzimy do opus magnum albumu - 'My House On Mars'. To skarga ostatniego potomka ludzkości, który nie potrafi wybaczyć swoim rodzicom, że zostawili go samego wśród maszyn i wrócili walczyć na Ziemię. Chłopiec wie, że nigdy nie poczuje morskiej bryzy, nie wdrapie się na drzewo, że nie spotka kobiety, którą pokocha. Został tylko Sekwencer. Utwór ten charakteryzuje szczególna, złowieszcza atmosfera. Nic dziwnego, przecież śpiewa w nim Johan Edlund, lider Tiamatu. Mało tego, stary łysol jest również kompozytorem tego utworu. Lucassen potrzebował czegoś nie w swoim stylu i uderzył z prośbą pod właściwy adres. Ponury gotyk, firmowy znak Tiamatu, został ubrany w charakterystyczną dla Ayreon space rockową aranżację. A że na dodatek melodia porywa - wyszło cudeńko. Dalej mamy eteryczną balladę '2084', znów w wykonaniu Lany Lane. To historia wojny, w której wyginęli... śmy (miałbym wtedy 102 lata, przy odrobinie szczęścia nie dożyję). Chwilę później/wcześniej w pełnej patosu pieśni usłyszymy o lądowaniu na Księżycu Apollo 11. W roli Neila Armstronga krajan Lucassena, Edward Reekers z niedocenianej kapeli Kayak.Niejaki Mouse, również Holender, odgrywa rolę żołnierza pozującego mistrzowi Rembrandtowi Van Rijn do obrazu 'Wymarsz Strzelców' (Lucassen pisząc tekst kierował się zapewne lokalnym patriotyzmem, za co kolejny plusik). Piękna melodia! I znowu Lana opowiada nam o epoce wielkich wypraw morskich. Chwilę później lądujemy w Egipcie w świątyni bogini Bastet. Jacqeline Govaert dostała się najbardziej zadumana ballada w zestawie.Ważną rolę w tym utworze odgrywa bogate klawiszowe tło. Następnie skoczna melodyjka 'Carried By The Wind', kolejna refleksja uwięzionego w machinie chłopca, ciut weselsza tym razem. Za mikrofonem sam mistrz ceremonii. Co ten Arjen za bzdury mówi w wywiadach, ze nie jest dobrym wokalistą, jak jest? Świetnie intonuje, opowiada głosem.Może dlatego, że to jego własne teksty.Dalej stary wyjadacz z Threshold i Landmarq, Damian Wilson przywołuje rytuały druidów. Lucassen zatrudnił go, bo wokalnie przypominał mu Roberta Planta. Faktycznie, jest pewne podobieństwo.Znów urzekająca piosenka. I na koniec/początek - godne zakończenie wędrówki - 'The First Man On Earth'. Żywiołowy utwór, z klawiszami imitującymi fanfary. Trzeba zadąć w trąby, skoro oto powstał człowiek! Pierwszym homo erectus okazuje się Neal Morse. Co za niespodzianka! Ten utalentowany muzyk na swoich płytach prowadzi wszak specyficzną akcję ewangelizacyjną, a tu występuje w peanie na cześć ewolucjonizmu? I to jak występuje! Na koniec albumy dostarcza tyle pozytywnych emocji, ile mroku dał nam Edlund na początku. Jeszcze tylko klawiszowy utwór instrumentalny, wraz z intro stanowiący klamrę historii.I co dalej? Ciąg dalszy nastąpi na płycie 'Flight Of The Migrator'. Siłą 'Dream Sequencer' z pewnością nie jest ciut infantylna fabuła. Ja osobiście już dawno wyrosłem z czytania fantastyki Asimova czy Ursuli Le Guin. Ale znakomita muzyka znakomicie uwiarygadnia libretto. Choć album jest kalejdoskopem różnych nastrojów, składają się na niego piosenki, które łatwo zanucić - choć zaaranżowane z progresywnym rozmachem. Dla wielu będzie to wadą, wszak art rock nieraz odchodzi od prostych form. A mnie to właśnie odpowiada. Czy słucham jazzu, metalu, art rocka czy nawet współczesnego drone - liczą się dla mnie nie tyle formalne eksperymenty, ile przede wszystkim dobre melodie. A tych mamy tu mnóstwo. Dlatego, paradoksalnie, 'Dream Sequencer' ma też sporą wartość rozrywkową. Czyli kończąc moje przydługie dywagacje -słuchajcie tej płyty, nie pożałujecie!

    Paweł Tryba czwartek, 17, kwiecień 2008 15:20 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Metal Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.