Co się dzieje, gdy schodzi się kilku sesyjnych muzyków i postanawiają nagrać album? Spójrzmy na grupę TOTO - wyprzedane do ostatniego miejsca koncerty, miliony sprzedanych płyt i wiele przebojowych piosenek granych nawet po 30 latach od wydania w stacjach radiowych. W przypadku projektu ARK (nieistniejącego już, niestety) nie jest tak spektakularnie, chociażby ze względu na inny, mniej popularny, gatunek muzyki jakim jest progresywny metal. Nagrano jedynie dwa albumy, trudno mówić o zapełnionych salach koncertowych czy międzynarodowych trasach, zresztą zapewne z zamierzenia miał być to tylko projekt. Oba zespoły posiadają jednak wspólny mianownik - poziom muzyki.
Do projektu zebrało się kilku muzyków, którzy głównie wspierają innych wykonawców na płytach czy koncertach - Tore Ostby (gitara) nagrał wcześniej całkiem interesujące cztery płyty z grupą Conception (gdzie za mikrofonem stanął Khan, obecnie w Kamelot), John Macaluso (perkusja), Randy Coven (gitara basowa) i Mats Olausson (klawisze) grali m.in. z Yngwiem Malmsteenem oraz indywidualnie z dziesiątkami innych artystów. Jorn Lande również udziełał się w wielu zespołach, z najważniejszych Masterplan, "01011001" Ayreon jak i tworzy solowe dzieła.
Po dłuższym wstępie przejdźmy do konkretów, strzelając od razu ze wszystkich dział - muzyka zawarta na albumie piorunuje swoją mocą i energią. Od otwierającego utworu "Heal the waters" słyszymy, że będzie się działo. Żywiołowa perkusja często przyozdobiona ciekawymi przejściami wybija rytm całej muzycznej lokomotywie, na którą składają się przecinające powietrze riffy i inne zadziorne partie gitarowe uzupełnione basem i agresywnymi przebiegami klawiszy. Im dalej w głąb, tym więcej ciekawostek - zmiany metrum, tempa, dynamiki, ciepło - zimno, agresywnie - łagodnie, istny muzyczny rollercoaster, szaleństwo. Oszołomienie bogactwem muzycznym jeszcze się potęguje dzięki Jornowi Lande - mógłby zostać wyznacznikiem wzorcowego śpiewania. Jego głos wyraża bardzo ekspresyjnie treści muzyczne i tekstowe zawarte na płycie, jest pełny zaangażowania, bez względu na to, czy jest to krzyk z bólu ("Torn"), refleksja (genialne wręcz "Waking Hour", fragmenty "Resurrection") , tęsknota ("Missing You") czy afirmacja młodości i odwagi ("Just a Little"). Jorn nie śpiewa piosenek, on opowiada historie. Mając tak uzdolnionych muzyków jako instrumentarium zdołał zabłysnąć na tym albumie, doskonale się dopasowując do muzycznego tła.
Brzmienie całej płyty jest wyśmienite - soczysty, klarowny bas zrównoważony dynamiczną, ale zbalansowaną perkusją, świetne brzmienia klawiszy, zwykle stanowiące rozlewające się muzyczne plamy, dające bazę dla ognistej gitary, z rzadka nieco ujarzmionej (hiszpańskie momenty "Just a Little", "Missing You"). Słychać, że mamy do czynienia z profesjonalistami, piosenki są mocne aranżacyjnie, nie dają się łatwo zaklasyfikować. Można tego albumu słuchać w domu w skupieniu, ale w samochodzie również sprawdzi się znakomicie (sprawdzono na długich trasach).
Zbierając wszystkie wyżej wymienione elementy mamy tutaj do czynienia z jedną z najciekawszych i najlepszych płyt progresywnego metalu (w tym kontekście określenie to należy traktować bardzo szeroko) ostatnich lat. Takiego bogactwa brzmień i pomysłów wyartykułowanych z niezwykłą finezją i gracją trudno znaleźć gdzie indziej. I tylko szkoda, że jak na razie nic nie zapowiada wskrzeszenia tego projektu - Jorn wraca do Masterplan, wydaje płyty firmowane własnym imieniem ( z różnym muzycznie skutkiem), Tore Ostby udziela się w hard-rockowym zespole Street Legal, pozostali kontynuują swoją bardziej dochodową sesyjną działalność. Nie zmieni to jednak nigdy faktu, że w 2001 roku stworzyli jedną z najważniejszych płyt w gatunku.