W roku 1976 nastąpiło swoiste apogeum twórczości zespołu Queen. Właśnie wówczas, 10 grudnia, ukazał się album 'A Day At The Races', który zawierał całą wiedzę i doświadczenie z sześciu lat pracy zespołu w studiu nagraniowym, zamknięte w zgrabnej formie trochę ponad czterdziestominutowego albumu, składającego się z dziesięciu świetnych utworów. Płyta jest ulepszona - o ile to możliwe - względem swojej poprzedniczki, czyli 'A Night At The Opera', jednak dla niewprawnego oka stanowi bezczelną replikę poprzedniego tytułu, nawet w formie graficznej, z podobną, czarną okładką oraz tytułem, zaczerpniętym także z klasycznego filmu braci Marx. W rzeczywistości płyta jest równie wspaniale zaaranżowana i posiada wszystkie zalety swej poprzedniczki, czyli: elementy musicalu ('Good Old-Fashioned Lover Boy'), wspaniałe ballady ('You Take My Breath Away') i ostrego rocka ('Tie Your Mother Down', 'White Man'), chociaż muzykom udało się wkroczyć również na inne muzyczne terytoria. To na tej płycie rozpoczęli eksperymenty z językami obcymi ('Teo Torriatte') oraz z przekraczaniem granic technicznych możliwości aparatury studyjnej ('The Millionaire Waltz'). Największy sukces odnieśli chyba jednak wykorzystując stylistykę muzyki gospel w 'Somebody to Love', z mocną sekcją rytmiczną wykonaną z pomocą instrumentów klawiszowych dającą swoistą głębię utworowi i sprawiającą, że jest to chyba najbardziej znany szerszej publiczności utwór pochodzącym z omawianej płyty.
Nie sposób jednak pominąć wspomnianego już 'You Take My Breath Away', napisanego dla ówczesnego partnera Freddiego Davida Minnsa, a nie jak powszechnie się uważa - Mary Austin. Utwór, w którym wszystko skupione jest na wokalu Freddiego, pięknej ścieżce pianina i niedocenionej solówce gitarowej Briana po prostu wbija w ziemię i nie pozostawia obojętnym. Wielką zasługę ma w tym cudowny tekst autorstwa Freediego, czyniący z tego utworu jedną z najpiękniejszych ballad w repertuarze Queen, a może i w historii muzyki rockowej. Zresztą przekonajcie się sami:
Popatrz w moje oczy i zobaczysz
że jestem jedyny.
Schwytałaś moją miłość
Ukradłaś moje serce
Zmieniłaś me życie
Za każdym razem, gdy się poruszysz
Niszczysz mój umysł.
I sposób w jaki dotykasz
Tracę kontrolę i drżę głęboko w środku.
Możesz doprowadzić mnie do łez
Z jednym westchnieniem
Każdy oddech, który bierzesz
Jakiś dźwięk, jaki wykonasz
Jest szeptem w moim uchu.
Mogę zrezygnować z całego mojego życia za jeden pocałunek
wolałbym chyba zginąć
jeśli ty odrzucisz mnie od twej miłości.
Zapierasz mi dech w piersiach
Więc proszę, nie odchodź
Nie zostawiaj mnie tu zupełnie samego
Czuję się samotny od czasu do czasu
Odnajdę cię
Gdziekolwiek pójdziesz będę tuż za tobą
Aż do końca świata
nie zasnę dopóki nie odnajdę cię by ci powiedzieć
Że ty tylko zapierasz mi dech w piersiach
Odnajdę cię
Nie zasnę dopóki nie odnajdę cię by ci powiedzieć, kiedy cię znajdę
Kocham cię
Jednakże porównywanie tych dwóch wspomnianych albumów Queen mija się z celem, gdyż 'A Night At The Opera' jest łatwo rozpoznawalne głównie dzięki ponadczasowemu 'Bohemian Rhapsody'. Kryjąc się w cieniu swojej poprzedniczki płyta zdołała jednak zaskarbić sobie uznanie fanów i do dziś jest przez nich uważana, razem z 'Queen II', za szczytowe osiągnięcie zespołu. Chociaż prawdą jest, że żadna z aranżacji nie została tak rozbudowana jak 'Bohemian Rhapsody' czy 'Prophets Song', to jednak zespół nie zrezygnował całkowicie ze swoich ambicji, a 'The Millionaire Waltz' i 'Somebody to Love' mogą z powodzeniem konkurować z produkcjami z poprzedniego wydawnictwa, a introdukcja (pojawiająca się później jako repryza) stanowi jedno z największych dotychczasowych osiągnięć gitarowych Briana May'a. Tym co od razu można zauważyć, jest dojrzałość zespołu, który bez wątpienia odnalazł swoją własną ścieżkę. W związku z ich nowo nabytą sławą jest to jednak ostatni album nagrany z taką dbałością o szczegóły, być może sygnalizującą nawet zakończenie pewnego rozdziału w historii zespołu, który można by spokojnie zatytułować: Klasyczne Lata. Wszystko co zostało wydane później dostosowane jest już dla nowego typu odbiorcy - ludzi zapełniających wielkie hale i stadiony, dla których tworzone były takie utwory jak 'We Will Rock You' czy 'We Are The Champions'.
'A Day At The Races' jest dla Queen albumem przejściowym, cynicy twierdzą nawet, że zespół powielał na nim sprawdzoną i dawno utartą już formułę. Chociaż krytyka ta może zawierać ziarno prawdy, Roger Taylor miał chyba rację mówiąc o powrocie zespołu do bardziej klasycznego brzmienia. We wszystkich dziesięciu utworach słychać przestrzeń, pozwalającą muzyce swobodnie oddychać i rozwijać się. Porównując 'Sweet Lady' z 'A Night At The Opera' i 'White Man' z omawianej płyty, słychać, że w pierwszym utworze wszystkie instrumenty nagrane są bardzo starannie i precyzyjnie, podczas gdy drugi jest bardziej szorstki, a poszczególne dźwięki nieco się w nim ze sobą zlewają. Na 'A Night At The Opera' 'White Man' stanowiłby dysonans, nieprzyjemny zgrzyt, natomiast 'Sweet Lady' wydaje się być zbyt ugładzone jak na 'A Day At The Races'.
Jednak to właśnie w tym rzekomym uwstecznieniu leży największy sukces albumu. Nie ma na nim słabych utworów i chociaż Freddie nadal mógł pozwalać sobie na piosenki takie jak 'Good Old-Fashioned Lover Boy' z raźnym podkładem fortepianowym, czy 'The Millionaire Waltz', wykonywanej w formie walca, porównywalne do nieco lżejszych 'Lazing Ona A Sunday Afternoon' i 'Seaside Rendezvous' kompozycje jako całość są zdecydowanie lepsze i bardziej dopracowane. Zwłaszcza Roger Taylor i John Deacon zabłysnęli jako świetni kompozytorzy. Utwór Johna 'You And I' brzmieniem przypomina 'You're My Best Friend' ale udało mu się podnieść swoje umiejętności muzyczne i aranżerskie na tyle, że nowy utwór przewyższył jego poprzednie osiągnięcia pod każdym względem, a to dzięki równowadze pomiędzy pianinem, gitarami i zwartą sekcją rytmiczną. Roger również wykazał się wielkim talentem pisząc świetne 'Drowse', zawierające efekt ściany dźwięku gitary akustycznej i rytmicznej oraz jedną z pierwszych prób gry na gitarze hawajskiej, brzmiącej swobodnie i delikatnie, jak gdyby bez żadnego wysiłku. Utwór jest tak świetnie skomponowany i zaaranżowany, że aż trudno uwierzyć, że został napisany przez autora 'Modern Times Rock'n'Roll' czy 'The Loser In The End'. Chociaż Brian May zawsze był twórcą bardzo dobrych kompozycji, niesłusznie zresztą uważany za gorszego niż Freddie, tym razem przeszedł samego siebie, dostarczając świetne cztery utwory. Pierwszy z nich to 'Long Away' ciekawie łączące żywy rytm ze smutną treścią - lamentem Briana, śpiewanym w niezbyt szybkim tempie, któremu towarzyszy mocna dwunastostrunowa gitara. Utwór nie posiada właściwego refrenu, przez co przypomina przeboje Beatlesów z połowy lat 60., a solówka Briana jest widocznym ukłonem w stronę solówek George'a Harrisona na gitarze dwunastostrunowej w takich utworach, jak 'Can't Buy Me Love' czy 'A Hard Day's Night'.
Pozostałe utwory to wspomniane już 'Tie Your Mother Down', skupiony wokół nawarstwiającego się motywu gitarowego i rozpoczynający się dramatycznym spiralnym crescendo gitarowym stanowiącym również koniec płyty, 'White Man' chyba najbardziej zapomniany utwór zespołu, charakteryzujący się surowymi dźwiękami gitary oraz bijącej głośno perkusji, oraz 'Teo Torriatte', kunsztowna ballada na pianino zaśpiewana wzruszająco przez Freddiego. Wydawało się, że Freddie nareszcie pozwala wszystkim członkom zespołu na wykazanie się talentami twórczymi, ponieważ na wcześniejszych albumach to jego kompozycje dominowały i stanowiły najważniejszą część wydawnictw płytowych. Również dlatego ten album jest wyjątkowy - wszyscy włożyli w niego mnóstwo pracy i własnych pomysłów i właśnie dlatego stanowi on tak ważny punkt w dyskografii zespołu.
Jednym słowem jest to album w niczym nieustępujący swym wielkim poprzedniczkom, a pod pewnymi względami może i jeszcze lepszy. Gorąco polecam wszystkim miłośnikom dobrej muzyki.