A+ A A-

There's the Rub

Oceń ten artykuł
(224 głosów)
(1974, album studyjny)
1. Silver Shoes (6:38)
2. Don’t Come Back (5:10)
3. Persephone (6:58)
4. Hometown 4:48)
5. Lady Jay (5:56)
6. F.U.B.B. (9:27)

Czas całkowity: 39:00
- Martin Turner ( Lead Vocals, Bass )
- Andy Powell ( Guitars, Mandolin, Vocals )
- Laurie Wisefield ( Guitars, Banjo, Steel Guitar, Vocals )
- Steve Upton ( Drums )
Więcej w tej kategorii: « Wishbone Ash Wishbone Four »

1 komentarz

  • Konrad Niemiec

    To płyta którą uwielbiam i dlatego chcę się Wami podzielić swoimi odczuciami.
    Każdy z nas ma jakieś sentymenty i skojarzenia. Wiadomo, że dla wielu z nas to muzyka najlepiej przypomina stare czasy i przywołuje wspomnienia.
    Dla mnie ta płyta to bogactwo wspomnień z przeszłości, ale też, a może przede wszystkim znakomity kawałek muzyki. Miłośnicy talentu Wishbone Ash cenią ją głównie za dwa utwory. Ja uważam, że pozostałych pomijać także nie wolno, bo to najlepsze, nowe brzmienie Wishbone Ash. Najlepsze czasy w nowym składzie.
    Na płycie zespół zasilił nowy gitarzysta - Laurie Wisefield, którego brzmienie wzbogaciło efekt Wishbone.
    Cztery lata od debiutu, kiedy ich pozycja była już ugruntowana i mieli na swoim koncie wielką pościelową balladę (Everybody Needs A Friend), oraz podpierający sprzedaż czwartej płyty album koncertowy, nie byli zobligowani do udowadniania czegokolwiek. Po prostu zrobili kawałek wielkiej muzyki.
    Płytę rozpoczyna prawie 7 minutowy Silver Shoes. Wielki utwór, niby rock-pop, a jednak z zębem i kapitalną gitarową solówką. Wielki początek rozpoczął wielką płytę.
    Utwór drugi trzyma klimat i jest znakomitym wstępem do chyba największego komercyjnego hitu zespołu - utworu Persephone. To ponadczasowa kompozycja, przez miłośników lat '70 stawiana w jednym rzędzie z Child In Time (Deep Purple), Stairway To Heaven (Led Zeppelin), Parents (Budgie), Please Don't Judas Me (Nazareth), czy July Morning (Uriah Heep). Wielki utwór do dzisiaj nucony przez wielu. Niezapominajka.
    Drugą stronę analoga rozpoczynał rockowy Hometown, po którym następowało Lady Jane.
    Niby już wszystko zostało powiedziane, gdyby nie kolejny ponadczasowy kawał muzyki.
    Po odejściu Teda Turnera i zatrudnieniu Lauriego Wisefielda, zespół zdecydował, że należy troszkę zmienić koncertowe oblicze. Znudził się im już zawsze wykonywany podobnie, a jednak wielki Phoenix. To od zawsze był żelazny punkt koncertowy i kawałek w którym mogli poszaleć. Poszukiwali nowego utworu do improwizacji. I tak powstał znakomity F.U.B.B. Kompozycja która na długie lata weszła do koncertowego zestawu utworów i zawsze stanowiła silny punkt programu. Utwór na koncertach ewoluował i rozrastał się do kilkunastu minut. Tu na płycie mamy prawie 10. Znakomita kompozycja. Samograj ze zmianami tempa i miejscem na wielkie solówki.
    Na płycie, gdy utwór się kończy słyszymy jeszcze fragment charkotu jakby z innej planety. I na tym koniec. Płyta wybrzmiała, a my sięgnijmy do odtwarzacza i naciśnijmy ponownie PLAY. Naprawdę warto.

    Konrad Niemiec środa, 18, kwiecień 2012 23:06 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Varia

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.