A+ A A-

The Congregation

Oceń ten artykuł
(8 głosów)
(2015, album studyjny)

01. The Price - 5:14
02. Third Law - 6:18
03. Rewind - 7:07
04. The Flood - 7:51
05. Triumphant - 4:25
06. Within My Fence - 3:16
07. Red - 6:35
08. Slave - 6:37
09. Moon - 7:13
10. Down - 6:26
11. Lower - 4:34

Czas całkowity - 1:05:36

 


- Einar Solberg - instrumenty klawiszowe, wokal
- Tor Oddmund Suhrke - gitara, dodatkowy wokal
- Øystein Landsverk - gitara, dodatkowy wokal
- Martin Skrebergene - gitara basowa
- Baard Kolstad - perkusja

 

Media

1 komentarz

  • Bartek Musielak

    Niewiele jest zespołów takich jak Leprous, które potrafią wywoływać w słuchaczu skrajne emocje. Pierwszą moją styczność z tym zespołem pamiętam bardzo dobrze. Było to przy okazji albumu „Bilateral”, na którego fragmenty trafiłem gdzieś przeszukując odmęty YouTube. Pierwszą myśl jaka zaświtała w mojej głowie można streścić krótko: „O co tu k… chodzi?”. Zaintrygowało mnie to szaleństwo, jakim cechuje się muzyka Leprous. Dziś mogę już tylko stwierdzić, że jestem nim kompletnie zafascynowany.

    Ale w tym szaleństwie jest metoda. Leprous to wciąż stosunkowo młoda kapela (powstała niby w 2001 roku, ale pełnowymiarowy debiut wydawniczy zaliczyła dopiero w 2009), która błyskawicznie wypracowała swój własny oryginalny styl. Dość powiedzieć, że już pierwszy album „Tall Poppy Syndrome” to kawał solidnego progresywnego metalu z ogromną nutą awangardy. Ale styl Leprous nie jest wyznaczany poprzez bardzo charakterystyczny wokal Einara Solberga czy jego (czasem nawet kiczowato brzmiące) klawisze. Nie wyznacza go również zakręcona gra gitar Tora Suhrke i Oysteina Landsverka, którzy prostym riffem potrafią zrobić zamęt w głowie słuchacza. Nie wyznacza go także połamana i jakby niezależna od reszty rytmika sekcji, którą aktualnie stanowią Baard Kolstad i Simen Daniel Borven. Na styl Leprous składają się wszystkie te małe elementy, z których każdy jeden gra równie istotną rolę.

    Najnowsze dzieło Norwegów, album „The Congregation”, kontynuuje drogę obraną przez zespół od samego początku. Szalonej jazdy ciąg dalszy – chciałoby się napisać. Ale byłoby to chyba rażące niedopowiedzenie. „The Congregation” bowiem to najdojrzalsze, najbardziej zróżnicowane, po prostu najlepsze dzieło spłodzone przez Solberga i spółkę. Krążek ten to czysta esencja tego co stanowi o sile Leprous: awangardy, progresu, szaleństwa, muzycznego kunsztu, klimatu i nieobliczalności. Z jednej strony zespół kołysze nas spokojnymi i melodyjnymi fragmentami „Moon” czy „Lower”, z drugiej bombarduje potężnym „Slave” czy wściekłą galopadą w końcówce „Rewind”.

    Chociaż… z drugiej strony przecież wszystko to już w wykonaniu Leprous słyszeliśmy. Piorunujące „Waste of Air” z drugiego albumu powalało z nóg tak samo jak wspomniany finał „Rewind”. Przebojowe „Restless” bujało podobnie jak „Within My Fence”, a nostalgiczne „Lower” porusza słuchacza niczym „The Cloak”. Ale na „The Congregation” wszystkie elementy układanki pasują do siebie o wiele bardziej niż miało to miejsce na poprzednich wydawnictwach. Choć kontrast pomiędzy utworami, a nawet fragmentami utworów jest bardzo duży to całości słucha się płynnie. I to jest największa zaleta tego albumu – spójność.

    Trudno jednak o stwierdzenie, że „Bilateral” czy „Coal” tej spójności nie miały, ale „The Congregation” definiuje ją na nowo. Słuchałem tego albumu wielokrotnie i zwyczajnie nie wyobrażam sobie słuchać „Down” bez towarzystwa majestatycznej końcówki „Moon” przed, oraz wyciszonego początku „Lower” po. Czuje się dziwnie kiedy po ostatnim dźwięku „The Price” nie usłyszę pierwszych dźwięków „Third Law”. Na słuchanie „The Congregation” rezerwować sobie muszę minumum godzinę. I kiedy zmusi mnie coś do przerwania to poczuję się jakbym musiał rezygnować z jakiejś przygody w samym jej środku (dobrze, że jest pauza – ale pauza czasami wkurza jak reklamy na Polsacie). A na tym albumie momentów kulminacyjnych jest tak wiele, że trudno od niego oderwać ucho.

    Jak to wygląda od strony muzycznej? Doskonale, choć większość słuchaczy, która nie miała dotychczas styczności z Leprous może nieco zdziwić charakterny wokal, oderwana od reszty rytmika perkusji czy rozwydrzone riffy gitar. To wszystko tylko pozory, bo cała ta układanka pasuje do siebie jak ulał. Trzeba kilku przesłuchań by załapać o co chodzi w pozornie rozjeżdżającym się rytmie bębnów. Trzeba kilkunastu przesłuchań by docenić matematyczną gmatwaninę całości. Ale wystarczy jedno czy dwa przesłuchania by dać się przynajmniej zaintrygować, wystarczy tylko odrobina muzycznej otwartości na nowe.

    W całej dyskografii Leprous uważam „The Congregation” za najlepszy krążek. Może nie jest aż tak zwariowany i mocny jak „Bilateral”, ani tak wyniosły i wypieszczony jak „Coal”. Krążek ten ma natomiast doskonałe proporcje pozytywnie zakręconej energii, niespodziewanych zwrotów akcji i zmian nastroju, doskonałych partii instrumentalnych oraz dziwnie uzależniającego klimatu. Nie można obok tego albumu przechodzić obojętnie. To dzieło z rodzaju tych, które pokochać jest trudno, bo wymagają dokładnego zagłębienia się w siebie. Jednak jeśli już damy mu szansę i pozwolimy się objąć mackom tej dziwacznej poczwary, która spogląda na nas z okładki – wtedy jestem prawie pewien, że niewielu będzie w stanie oprzeć się dziwacznemu urokowi Leprous.

    Ta i inne recenzje również na http://www.pandino.pl - serdecznie zapraszam!

    Bartek Musielak wtorek, 17, listopad 2015 00:33 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Metal Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.