Sorceress

Oceń ten artykuł
(15 głosów)
(2016, album studyjny)

01. Persephone - 1:51
02. Sorceress - 5:49
03. The Wilde Flowers - 6:49
04. Will O The Wisp - 5:07
05. Chrysalis - 7:16
06. Sorceress 2 - 3:49
07. The Seventh Sojourn - 5:29
08. Strange Brew - 8:44
09. A Fleeting Glance - 5:06
10. Era - 5:41
11. Persephone (Slight Return) - 0:54


Czas całkowity 56:35



- Mikael Åkerfeldt - wokal, gitara
- Fredrik Åkesson - gitara
- Joakim Svalberg - instrumenty klawiszowe
- Martín Méndez - gitara basowa
- Martin Axenrot - perkusja




 

2 komentarzy

  • Łukasz 'Geralt' Jakubiak

    „Retrogresywny” charakter Opeth w ciągu pięciu ostatnich lat przybierał różne formy. Na "Heritage" Szwedzi postawili na eklektyzm i psychodeliczny nastrój, natomiast ich "Pale Communion" okazał się zasłużonym hołdem dla kanonu prog rocka. Mikael Åkerfeldt, wciąż zanurzony w przeszłości, kontynuuje tę tradycję na tegorocznym "Sorceress". Lider formacji podkreślał w wywiadach, że nowy album będzie cięższy od swoich poprzedników. Nie jest to jednak powrót do pierwotnego, deathmetalowego brzmienia (na co fani liczą już od kilku lat), a niemal niedostrzegalny lifting progrockowej tożsamości Opeth.

    Przy wizualnym kontakcie rewelacyjnie prezentuje się okładka – przedstawiająca demonicznego pawia, dumnie rozpościerającego ogon na stosie czaszek i wnętrzności – bodaj najlepsza w historii grupy. Za grafiki w książeczce, inspirowane prawdziwymi koszmarami, odpowiada Travis Smith (współpracujący z grupą od niemal dwóch dekad) oraz Lindsay Cochrane, która przygotowała ilustrację do singla "Sorceress". A jak ta wizja ma się do strony lirycznej? Teksty Åkerfeldta tematycznie oscylują wokół różnych koncepcji miłości, ukazując przede wszystkim jej skrajne aspekty – zdrady, obsesje oraz dewiacje. Niestety sama poetyka popada chwilami w banalizmy i uproszczenia (ostatnie frazy "The Wilde Flowers", cały "The Seventh Sojourn"), przez co krążek traci na swojej posępności.

    Album kuleje nie tylko w warstwie lirycznej, choć pierwsze kilkadziesiąt minut sugeruje coś innego. Minimalistyczne preludium w postaci "Persephone", uraczone narracją Pascale Marie Vickery, sprawnie kontrastuje z tytułowym "Sorceress". Niski strój gitar, przywodzący na myśl stonerowych klasyków pokroju Kyuss, podkreśla ciężar melodii prowadzącej – to naprawdę świetny singiel. Riff na "The Wilde Flowers" buja i wpada w ucho, a "Will O The Wisp", inspirowany dokonaniami Iana Andersona, to nośna ballada, uzupełniona orkiestracjami Willa Malone’a. "Chrysalis" przypomina nieco "The Baying of the Hounds" z "Ghost Reveries" – nie brakuje tu instrumentalnych popisów, zwieńczonych gitarowym solem Fredrika Åkessona. Niestety im dalej w las, tym gorzej. Zarówno druga część "Sorceress", jak i "The Seventh Sojourn" brzmią jak odrzuty z "Damnation", którym nie poświęcono wystarczającej uwagi. Na "Strange Brew" Szwedzi zaczynają już zjadać własny ogon – melodyczny suspens, tonący w zeppelinowskiej psychodelii, w tym przypadku wydaje się mocno wymuszony. "A Fleeting Glance" jest najjaśniejszym punktem drugiej połowy krążka – organy podbijają dynamikę wokalu, a całość uzupełnia wyrazista sekcja rytmiczna (świetny Martin Méndez). Ostatnią kompozycją (nie licząc, powracającej jako postludium, Persephone) jest "Era" – zaczynająca się ospałym fortepianem Joakima Svalberga, a potem zaskakująca hardrockową werwą.

    Na drugiej płycie CD, dostępnej w digipaku, można znaleźć świetne wykonania – kolejno "Cusp of Eternity", "The Drapery Falls" oraz "Voice of Treason" – z rzymskiego amfiteatru w Płowdiwie (Bułgaria). W nagraniu uczestniczył również chór mieszany "Rodna Pesen" oraz orkiestra z tamtejszej Opery Narodowej. Nie zabrakło też utworów bonusowych – zarówno jazzujący "The Ward", jak i "Spring MCMLXXIV", utrzymany w klasyczno-rockowej tonacji, brzmią lepiej od niektórych kawałków z podstawowego wydawnictwa.

    Opeth na "Pale Communion" wykorzystał progrockowy kanon do rozwinięcia swojej osobowości – sprawdził się zarówno jako hołd, jak i samodzielne wydawnictwo. "Sorceress" stara się podtrzymać tę formułę, ale tym razem większość inspiracji została użyta zbyt pretensjonalnie. Åkerfeldt, zamiast skoncentrować się na spójnej strukturze, niepotrzebnie rzuca chaotycznymi aluzjami do innych gatunków czy wykonawców. Niejednokrotnie w trakcie słuchania ma się wrażenie losowości, szczególnie w drugiej połowie krążka, gdzie natłok Floydów, Zeppów czy Camelów staje się nieznośny. Taki rodzaj deklamacji świadczy o poważnym kryzysie tożsamości Szwedów. Koniec końców nie jest to zły album – niekiedy bywa naprawdę porywający ("Sorceress", "Chrysalis"), a strona realizacyjna nie zawodzi – ale patrząc na ich poprzednie dokonania, okazuje się niemałym rozczarowaniem. Tym razem narzekać będą nie tylko fani rdzennego brzmienia grupy.

    Mikael Åkerfeldt zachłystnął się nieco tym całym prog rockiem w stylu retro. Całe szczęście tę nieznośną czkawkę można zapić udanym dyskiem bonusowym, który podnosi ocenę wydawnictwa o pół oczka. Na zagrychę polecam jeszcze "Ghost Reveries" z dodatkiem "Blackwater Park", a potem wystarczy już tylko wrócić do normalności i… zapomnieć.

    3/5

    Łukasz 'Geralt' Jakubiak środa, 14, grudzień 2016 21:35 Link do komentarza
  • Bartek Musielak

    Åkerfeldt znów wszystkim zagrał na nosie. Tym razem wykiwał nie tylko fanów "starego" Opeth, wyczekujących w nadziei albumu z ostrymi riffami, podwójną stopą i przede wszystkim growlingiem. Tych fanów wykiwał już dwukrotnie: przy okazji "Heritage" oraz "Pale Communion" (album "Damnation" większość z nich nawet polubiła). A oni wciąż naiwnie dają się robić w balona, oj - złudna ich nadzieja. Ale co ważniejsze Åkerfeldt wykiwał także fanów wspomnianych dwóch wydawnictw, czyli "nowego" Opeth. A to dlatego, że nagrał album przeciętny, pozbawiony wielowymiarowości poprzedników i przeraźliwie przewidywalny.

    Długowłosy Szwed wraz z kolegami wykiwali jednak głównie siebie. Po co to całe czarowanie przed premierą, skoro z czarów muzycznych, jakie potrafił Åkerfeldt i spółka wcześniej odprawiać, nie pozostało już niemal nic? Czy teraz to już wyłącznie marketing? Nie rozumiem po co było pompowanie balonika poprzez umieszczanie filmików ze studia i nie rozumiem też całej tej machiny promocyjnej. Zwykłe ciąganie za nos i mydlenie oczu, bo efekt końcowy jest bardzo przeciętny. Oto dowiedzieliśmy się między innymi, że zespół wybitnie ciężko pracuje i nie pracował tak ciężko naprawdę dawno. Muzycy przyznawali także, że proces kompozycyjny jest zupełnie inny niż poprzednio, że niektóre partie nagrywano na jakichś historycznych instrumentach, i że w tym samym studio nagrywał na przykład Queen. I tak dalej, i tym podobne. Dodatkowo dzięki recenzji, która jako pierwsza pojawiła się w sieci, więc można ją jakoby uznać za "oficjalną" (na portalu Metal Wani, nikt wcześniej od nich albumu nie otrzymał), dowiedzieliśmy się, że nowy album Opeth będzie najcięższym od czasu wydanego w 2008 roku "Watershed". Sugerował to chociażby pierwszy singiel. Przeczytać można było wiele pochlebnych zdań wyraźnie podnieconego "pawim krążkiem" Jonathona Rose'a - autora wspomnianej recenzji.

    Pozostaje jeszcze dobór singli, który nie powiedział o albumie totalnie nic, zamieszał tylko w głowie. Kiedy usłyszałem utwór tytułowy miałem nadzieję, że może faktycznie coś w tym albumie będzie. "Sorceress" rozpoczyna jazzujący, synkopowy wstęp, który szybko przeradza się w surowy i monumentalny riff gitarowy na modłę choćby starego Black Sabbath. Wszystko brzmi zaskakująco mocno, dostatecznie by zbudzić nadzieję na coś nowego. Tymczasem po premierze drugiego singla "Will O The Wisp" oraz trzeciego "The Wilde Flowers" miałem już bardzo mieszane uczucia. Nie wiem czy panowie z Opeth przeżywają jakiś kryzys, Åkerfeldt zdaje się właśnie być w jego najgłębszym stadium i ciągnie za sobą kolegów, choć w życiu by się do tego nie przyznał. Ale jeśli wszyscy wspólnie mówią jedno, a robią drugie to coś jest nie tak. Bo na albumie ani nie słychać tej ciężkiej pracy, ani nie słychać specjalnego postępu względem poprzednich wydawnictw. Jedynie brzmienie jest jakby inne, sztucznie dociążone, bardziej surowe, ale czy lepsze...? "Sorceress" całościowo nudzi niemiłosiernie i powoduje nieznośną chęć odstawienia na bok. Nie lubię tego uczucia, w szczególności jeśli chodzi o zespół, który stawiam bardzo wysoko w mojej osobistej hierarchii.

    "Sorceress" oferuje mniej więcej to samo co "Heritage" oraz "Pale Communion" razem wzięte. Jakbyście kiedyś pomyśleli, żeby dwa wspomniane wymieszać - to pomyślelibyście pewnie dokładnie tak jak pomyślał Åkerfeldt przed przystąpieniem do prac nad najnowszym krążkiem. Z tą małą różnicą, że "Sorceress" w żadnym kawałku nie osiąga poziomu poprzednich albumów. Tak jak "Heritage" było w pewien sposób intrygujące, zaskakujące, a pomysły, które się tam pojawiały potrafiły zaskakiwać, choć często bywały niedopracowane, tak na "Sorceress" mamy kompletny bałagan, a świeżych pomysłów jest jak na lekarstwo. Z jednej strony heavy metalowe riffy o dziwnie stonerowym brzmieniu drapią nas po uchu, a z drugiej grupa proponuje zrobione na popową modłę melodyjki. Tej drugiej rzeczy Åkerfeldta nauczył Steven Wilson i wpoił to tak mocno, że Szwed chyba się już takich zapędów nie pozbędzie. Niestety ciągoty są tak silne, że oddziałowują również na pozostał kompozycje, te mające mieć w założeniu mniej piosenkowy charaker. Zabiegi te powtarzają się tutaj utwór w utwór, jeden po drugim. Nie wierzę, że jestem jedynym, który słuchając "Sorceress" miał wrażenie, że to wszystko już było. Że gdzieś to już słyszałem.

    Ale kiedy już ochłonąłem po pierwszych kilku przesłuchaniach, kiedy ostatnie westchnienie zawodu wydobyłem z siebie, spróbowałem posłuchać tej płyty z nieco mniej wymagającym podejściem. I wtedy faktycznie zauważymy kilka wartych uwagi momentów - ale czy momenty (dosłownie) to coś, czego oczekuję po Opeth? Do takich momentów zaliczyć mogę cały "The Seventh Sojourn", utwór jakiego w wykonaniu nie słyszałem od czasu "Closure" z "Damnation". Mocno orientalna i nieco psychodeliczna nuta, w pełni instrumentalna, pozwalająca powędrować myślom gdzieś w dal i ulotnić się na chwilę. Drugim takim momentem jest "Sorceress 2", które przypomina ponownie o "Damnation", ale tym razem dodatkowo o takich utworach jak "Isolation Years" czy "Patterns In The Ivy". Do nieco mniej, ale wciąż dość udanych momentów zaliczyć mogę również wspominany wielokrotnie tytułowy "Sorceress" oraz Jethro Tull-owy "Will O The Wisp". Natomiast kompletnie nie łapię "Strange Brew" - utworu, który zapowiadany był jako jeden z najważniejszych na płycie. Miał być takim opus magnum tego krążka, a okazał się być kalką pomysłów z "Heritage" (przypomnijcie sobie "Famine" albo "Folklore").

    "Sorceress" to jak na Opeth bardzo słaby album. Gdyby wydała to jakaś młoda kapela pewnie byłbym przynajmniej zaspokojony. Natomiast kilka momentów na cały album to zdecydowanie za mało jak na tak poważną markę. Boję się, że Åkerfeldt zaczął właśnie zjadać własny ogon i oby nie odbiło mu się to czkawką. Jeśli miałbym postawić ten album gdzieś w całej dyskografii Opeth - byłoby to zdecydowanie miejsce w dolnej części tabeli. Natomiast lubię sobie odcinać "stary" Opeth od "nowego" i tutaj "Sorceress" bezdyskusyjnie ląduje daleko za dwoma poprzednimi albumami oraz "Damnation", które może nie do "nowego" Opeth ale do "innego" Opeth zaliczam. Mimo wszystko z nadzieją będę wypatrywał kolejnego albumu, nie jest to nadzieja na ostre riffy, podwójną stopę i powrót growlu. Jest to nadzieja na zaskoczenie i świeżość, jaką dotychczas Opeth potrafił wykazywać. Niestety - nie tym razem.

    Bartek Musielak środa, 12, październik 2016 23:30 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Metal Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.