Emperor Of Sand

Oceń ten artykuł
(4 głosów)
(2017, album studyjny)

01. Sultan's Curse - 4:10
02. Show Yourself - 3:03
03. Precious Stones - 3:46
04. Steambreather - 5:03
05. Roots Remain - 6:28
06. Word To The Wise - 4:00
07. Ancient Kingdom - 4:54
08. Clandestiny - 4:28
09. Andromeda - 4:05
10. Scorpion Breath - 3:19
11. Jaguar God - 7:56


Czas całkowity - 51:12buttonKupPlyte



- Troy Sanders - gitara baswa, instrumenty klawiszowe, wokal
- Brann Dailor - perkusja, wokal
- Brent Hinds - gitara, wokal
- Bill Kelliher - gitara, dodatkowy wokal



Media

Więcej w tej kategorii: « Once More 'Round The Sun

1 komentarz

  • Bartek Musielak

    Wszyscy trÓ metalowcy świata - obrzućcie mnie bluzgami, ukamienujcie, zrównajcie z błotem, ale powiadam: Mastodon to aktualnie jeden z najlepszych metalowych zespołów świata. I właśnie powraca z nowym albumem. Zespół wyrósł już do takich rozmiarów, że naprawdę niewiele brakuje by zaczął również w Europie zapełniać też te wielkie sale koncertowe. Póki co robi to za Atlantykiem.

    Po przebojowym „Once More Round The Sun” chyba nikt już nie wierzył, że Troy i spółka powrócą do prog metalowego młócenia. Radiowe melodie, chwytliwe riffy i niespecjalnie długie kompozycje z wpadającymi w uszy refrenami stały się po tamtym albumie znakiem rozpoznawczym zespołu. No może stało się to już nieco wcześniej, bo na „The Hunter”, którego do dziś nie do końca załapałem. Najnowszy album „Emperor of the Sand” miał być i chyba jest kontynuacją tej ścieżki. Poddaję jednak to stwierdzenie pod lekką wątpliwość (stąd to „chyba”) i za chwilę wytłumaczę dlaczego.

    Oto najnowszy krążek Mastodon jest kolejnym albumem koncepcyjnym. Tytułowy „Cesarz Piasku” (a może „piaskowy cesarz”?) to taki odpowiednik poczciwej Kostuchy, który przemierza pustynne rejony świata w poszukiwaniu nieszczęśników skazanych na śmierć lub zbliżających się ku temu nieuniknionemu wydarzeniu. Album opowiada właśnie o takim nieszczęśniku, co samo w sobie odkrywcze specjalnie nie jest, jednak dla zespołu stało się dostatecznie dobrym podłożem ku rozważaniom na temat czasu, śmierci, przemijania i życia po śmierci. A to też pewnego rodzaju katharsis, bo cała historia albumu to metaforyczne przedstawienie walki z nowotworem. Tu dochodzimy do źródeł całego konceptu: od wydania ostatniego albumu u partnerki basisty Troya Sandersa zdiagnozowano raka piersi, matka perkusisty Branna Dailora przeszła chemioterapię po niemal 40 latach walki z chorobą, natomiast matka gitarzysty Billa Kellihera zmarła w skutek guza mózgu. Ciężkie przeżycia, nie ma co.

    Ciężka, a raczej cięższa niż ostatnio, jest też i muzyka na „Emperor of the Sand”. To mnie właśnie dość poważnie zaskoczyło i przez ten aspekt mam wątpliwości, czy aby na pewno ekipa z Atlanty nie zaczęła spoglądać tęsknym okiem w swoją przeszłość z czasów (a niech mi tam!) nawet „Leviathana”. Wciąż oczywiście usłyszymy całe mnóstwo chwytliwych wokaliz i riffów, których najlepszą prezentacją jest singlowy „Show Yourself”. Ale poza tym natkniemy się na kilka naprawdę ciężarnych i walcowatych motywów. Posłuchajcie tylko końcowych riffów „Steambreather” czy potężnego łojenia w „Andromeda”. Niepozorny z początku „Jaguar God” szybko przeistacza się w pędzącą kawalkadę riffów rodem z czasów „Blood Mountain”. Zresztą w takich kompozycjach uwidacznia się najlepiej to, za co ja Mastodon uwielbiam - pokręcone, psychodeliczne riffy, zwariowane wokale i świetna, połamana rytmika. Co do technicznych umiejętności każdego z muzyków Mastodon nie ma sensu się rozwodzić, bo stoją od dawien dawna na najwyższym światowym poziomie. Za to nawiązania do przeszłości słychać co rusz i tutaj warto na to zwrócić wyraźnie uwagę. Mamy też jednak trochę eksperymentów, które pozwalają upewnić się, że Mastodon wciąż poszukuje i chce iść do przodu. W „Clandestiny” usłyszymy nawet wokale przepuszczone przez syntezatory i dość pokaźną jak na ten zespół dawkę efektów elektronicznych. Nie ma więc odcinania kuponów. Mamy więc obok siebie tęskne spojrzenie w przeszłość jak i odważne wypatrywanie nieodkrytej jeszcze przyszłości. A wszystko to wywarzone doskonale w teraźniejszości.

    Amerykanie nie wynaleźli na nowo koła, nie odkryli też na nowo Ameryki. Mastodon gra tak jak można to było przewidzieć, choć dla mnie zaskakujący jest ciężar niektórych kompozycji. Ale to nadaje całości tylko dodatkowego kolorytu. Do mojego osobistego opus magnum w ich dyskografii („Crack The Skye”) się jednak mastodonty nie zbliżyły, ale muszę przyznać, że nagrali zdecydowanie jeden z lepszych swoich albumów, prawdopodobnie najlepszy od wspomnianego krążka wydanego w 2009 roku, czyli już dość dawno. Owszem, powiecie, że wszystko to już było i ja się z tym zgodzę. Ale czy coś, co już znamy nie może być dobre? A „Emperor of the Sand” jest naprawdę bardzo dobrym albumem.

    Ta i inne recenzje również na http://www.pandino.pl - serdecznie zapraszam!

    Bartek Musielak środa, 05, kwiecień 2017 20:20 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Metal Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.